Reklama

KiM: "To się po prostu musiało wydarzyć" [WYWIAD]

Dwoje muzyków, którzy przy okazji są małżeństwem, postanawia nagrać wspólną płytę. Co może z tego wyjść? Wieczory spędzone na graniu, czasem niekończące się dyskusje o tym, która melodia będzie lepsza, a przede wszystkim... bardzo zaskakujący album. KiM to duet, który tworzą Edyta Chrzanowska (Scarry’and’Eddie) i Jacek Chrzanowski (Hey, Dezerter, Dawid Podsiadło). Artyści opowiedzieli nam o debiutanckiej płycie "Opowieści", zaczynaniu od zera i swoich muzycznych fascynacjach.

Dwoje muzyków, którzy przy okazji są małżeństwem, postanawia nagrać wspólną płytę. Co może z tego wyjść? Wieczory spędzone na graniu, czasem niekończące się dyskusje o tym, która melodia będzie lepsza, a przede wszystkim... bardzo zaskakujący album. KiM to duet, który tworzą Edyta Chrzanowska (Scarry’and’Eddie) i Jacek Chrzanowski (Hey, Dezerter, Dawid Podsiadło). Artyści opowiedzieli nam o debiutanckiej płycie "Opowieści", zaczynaniu od zera i swoich muzycznych fascynacjach.
Zrobiliśmy wywiad z KiM po debiutanckim albumie /Michał Murawski /.

Anna Nowaczyk, Interia: Spędziliście z tymi piosenkami dosyć dużo czasu, a teraz nareszcie ukazał się album. Macie takie uczucie, że wypuszczacie w świat swoje wychuchane muzyczne dziecko? 

Edyta Chrzanowska: - Ja czuję się, jakbym była w czymś w rodzaju śnienia. Tak długo czekaliśmy na publikację albumu i mam wrażenie, że emocje można porównać do oczekiwania na święta Bożego Narodzenia. Przed wigilią jest milion rzeczy do przygotowania i poza ekscytacją czujesz też stres, niepewność, niedospanie, zmęczenie, a potem mrugasz i już jest po - i już jesteś w drodze powrotnej do Warszawy (święta spędzamy zazwyczaj u moich rodziców, w Polsce wschodniej). I nie możesz uwierzyć, że to się już wszystko wydarzyło. Zastanawiasz się, czy poza tą całą bieganiną wydarzyła się chociaż jedna wartościowa konwersacja. I teraz jest podobnie. Czekamy niecierpliwie, żeby zobaczyć, jak ta płyta się w ogóle sprawdzi, czy ktoś będzie miał ochotę jej posłuchać. Czy będzie skłaniała do własnych refleksji. Dotarły już do nas pierwsze pozytywne sygnały i to jest wspaniałe.  

Reklama

Jacek Chrzanowski: - Długo czekaliśmy na tę płytę, było wiele perturbacji, przesuwania terminów i tak dalej. Teraz jest taki czas zamknięcia pewnego etapu. Skończyliśmy etap studyjny, zaczęliśmy ten koncertowy. Złożyliśmy zespół, zaczęliśmy grać na żywo i teraz skupiamy się właśnie na tym. Chcielibyśmy ten materiał przedstawić światu na tyle, na ile świat się na ten materiał otworzy i go przyjmie.  

E.C.: - Dodam jeszcze, że cały czas szukamy menedżera (śmiech).  

J.C.: - Podobno pandemia sprawiła, że wiele osób odpłynęło z zawodu i już nie wróciło.  

E.C.: - Co jest w sumie niesamowitym zjawiskiem, bo menedżerów zabrakło, a pojawił się milion nowych artystów.  

J.C.: - Chyba że menedżerowie się przebranżowili na artystów. Było sporo czasu, to zaczęli pisać piosenki (śmiech). W drugą stronę jest już gorzej. Dla mnie na przykład opieka nad artystą to bardzo trudna materia, nie podjąłbym się.  

E.C.: - Wydaje mi się, że Jacek dopiero w KiMie zrozumiał, jak cenna jest postać menedżera, który ogarnia wszystkie "pilne pilności" tak, by artysta miał szansę wyjść na scenę i zająć się stricte swoją rolą. Nawet biorąc pod uwagę tak prosty przykład, gdy dzwonisz do kogoś we własnej sprawie, zespołu, a druga strona nie odpowiada, niezwykle łatwo jest pomyśleć, że ktoś cię zrzuca, unieść się honorem i zacząć traktować ten w sumie niewinny bieg zdarzeń osobiście.  

J.C.: - Czasami nawet zanim zadzwonisz (śmiech). Ja tak mam, że unoszę się honorem i mówię sobie, że przecież nie będę się prosił (śmiech), 

Przyznam, że trochę mnie zaskoczyła wasza płyta. Po pierwsze ten elektroniczny klimat, który jest zadziwiający choćby w zestawieniu z tym, co gra od lat Jacek, a po drugie to jest taki alternatywny album, ale momentami bardzo przebojowy.  

J.C.: - To bardzo miłe.  

E.C.: - Nasz przyjaciel, który posłuchał płyty, powiedział: "Mam takie po***anie zmysłów. Kiedy wchodzą te taneczne bity, wyobrażam sobie, że jest potańcówka, ludzie się zbierają, jest zaciekawienie. Nagle wchodzi tekst, który jest skomplikowany i wszyscy się zastanawiają, ’o co tu kaman’". Bardzo nas to rozbawiło, tym bardziej że kolega użył bardzo soczystego języka, opisując swoje skojarzenie. Dało nam to jednak takie poczucie, że nasz album dla jednego odbiorcy okaże się czymś świeżym, a inny go totalnie nie kupi. Teraz czekamy na reakcje, żeby się przekonać, których odbiorców uzbiera się więcej. Czekamy też na wrażenia publiczności na koncertach. Mamy zamiar oddać brzmienie płyty, jednak chcemy też pójść w stronę żywego grania, z mniejszą dawką muzyki elektronicznej.  

J.C.: - Tak, idziemy w stronę żywego grania, bo czego by nie mówić, to album jest projektem stuprocentowo studyjnym. Napisaliśmy piosenki we dwoje, Paweł (przyp. Krawczyk, gitarzysta grupy Hey) wyprodukował, nie było ani jednego dźwięku zagranego poza studiem. A teraz stworzyliśmy grupę i chcielibyśmy, żeby każdy z muzyków miał w tym swój udział i czuł to, żeby to była żywa muzyka, a nie stuprocentowa elektronika. Wiesz, normalnie: bęben, gitara, bas.  

E.C.: - Dziewczyna śpiewa.  

J.C.: - Właśnie, dziewczyna śpiewa. W tę stronę chcemy iść na koncertach. Na żywo ta elektronika już nie będzie rzeczą dominującą.  

Ile czasu pracowaliście nad tą płytą? Wspominaliście, że trochę to trwało.  

E.C.: - Mamy w ogóle inne wspomnienia. Ja go poprawiam, kiedy mówi o datach (śmiech).  

J.C.: - Trudno to właściwie policzyć, bo który etap przyjąć za robienie płyty? Jeśli policzymy od momentu, kiedy wchodzimy do studia i nagrywamy, to wyjdzie tyle, ile zwykle powstają płyty, czyli trzy lata. Ale jeśli już weźmiemy pod uwagę pierwsze piosenki, które napisaliśmy, to będzie sześć lat. Praktycznie dwa lata po tym jak się poznaliśmy, przestaliśmy się czaić i mówić sobie same komplementy, wtedy zaczęliśmy robić piosenki.  

E.C.: - Kiedy mówiliśmy sobie same komplementy? Nie pamiętam takiego etapu (śmiech). 

J.C.: - Żartuję (śmiech). Wiesz, przychodziły takie wieczory, że ja sobie coś grałem, Edyta zaczynała nucić i tak powstawały utwory. Później usiadłem w studiu, z kilku z nich zrobiłem wersje wstępne, wysyłaliśmy je producentowi, Paweł je filtrował przez siebie i wypadkową tych wszystkich rzeczy jest ta płyta. 

Producenta akurat nie musieliście daleko szukać, prawda?  

J.C.: - Nie, to była pierwsza osoba, która przyszła nam do głowy. Kolegów producentów mamy wielu, też wybitnych i z wieloma pewnie świetnie by nam się pracowało, ale Paweł był naturalnym wyborem. I świetnym, bo jesteśmy bardzo zadowoleni ze współpracy z nim. Był doradcą muzycznym, który fajnie nam to wszystko poskładał, był katalizatorem między nami, bo my z Edytą jesteśmy akurat takimi hardymi duszami w pracy.  

E.C.: - Wiesz, kiedy mamy jakieś nieporozumienie, to żadne z nas nie potrafi rozładować sytuacji. A Paweł jakimś swoim żarcikiem oczyszczał atmosferę. Kiedy baliśmy się powiedzieć na przykład, że jakaś wersja nie do końca nam pasuje, on jakoś tak to odwracał, że problem znikał. My się stresowaliśmy, odkładaliśmy telefon na pojutrze, a potem okazywało się, że stres był niepotrzebny. Paweł miał oczywiście swoją wizję, przedstawiał nam kontrargumenty i było takie mocowanie się przez chwilę, ale ostatecznie wychodziło z tego coś konstruktywnego.  

J.C.: - On też nie jest takim pluszowym misiem, że tak powiem (śmiech). Ale umiał rozwiązać jakąś sporną sytuację przy piosence.  

E.C.: - Tak, jakimś żartem potrafił rozładować atmosferę, z którą my nie potrafiliśmy sobie poradzić.  

No właśnie, a jak wam się pracowało jako małżeństwu? Bo przecież żadne z was nie mogło wrócić do domu ze studia i poskarżyć się na koleżankę albo kolegę z pracy i na to, że ktoś się upiera przy innej wizji jakiegoś utworu niż wasza.  

E.C.: - Błyski, trzaski (śmiech).  

J.C.: - Jesteśmy cały czas ze sobą i z tym, co mamy, czyli z pracą, dzieckiem, jesteśmy małżeństwem oczywiście. Te wszystkie sytuacje bardzo mocno na siebie wpływają, co czasami jest bardzo pozytywne, bo bywamy uskrzydleni i myślimy, że życie jest cudowne, robimy piękne rzeczy, mamy siebie, mamy dziecko. Ale czasami wydaje nam się, że świat się kończy, gorzej być nie może, bo się pokłóciliśmy. 

E.C.: - Ja na przykład mam tak, że kiedy wchodzę do tej kabiny wokalowej, a mieliśmy jakieś spięcie, nie możemy się dogadać w jakiejś kwestii, to od razu słyszę to w głosie. Znika otwartość, wszystko się zaciska, chce się ryczeć po prostu. A z drugiej strony ostatnio mieliśmy taką refleksję, po koncercie na Great September, że możemy razem robić taką fajną rzecz. Byliśmy bardzo zbudowani, to niesamowite, że mamy taką szansę. Jak jest fajnie, to jest super fajnie.  

J.C.: - A jak jest strasznie, to jest super strasznie.  

Jeśli małżeństwo nagrało razem płytę, to już chyba wszystko przetrwa. 

J.C.: - Mam nadzieję, że tak jest, bo bardzo byśmy chcieli przetrwać.

Zdarza ci się wyciągnąć w ostateczności kartę "ja gram dłużej, wiem lepiej"?  

J.C.: - Nie. Wiesz co, ufam intuicji Edyty. Oczywiście dotyka mnie to, że coś jej się nie podoba, ale wielokrotnie było tak, że wydawało mi się, że coś jest dobre, Edyta przychodziła i mówiła: "Nie podoba mi się to". Ja zmieniałem i okazywało się, że miała rację.  

E.C.: - Muszę przyznać, że rzeczywiście dostaję od Jacka dużo szacunku. Nigdy nie sprawił, że poczułam się głupio, bo on więcej wie - i jestem mu za to bardzo wdzięczna. Wiesz, z krytycznymi uwagami to jest tak, że musisz dać sobie chwilę, żeby je przetrawić i u nas rzeczywiście tak to wygląda, ale czuję, że Jacek szanuje moje zdanie. Chyba po prostu wierzy w moją intuicję, a ja w jego, ufamy sobie.  

J.C.: - Obydwoje cały czas się rozwijamy, więc na początku tej pracy bardziej się tak macaliśmy, a teraz już znamy swoje możliwości, staramy się zrozumieć, co drugiej stronie się podoba. Uczymy się siebie w pracy, swojej wrażliwości, oczekiwań. Wiem, co jej się spodoba, co jej się nie spodoba, co jest za ostre, co jest o jeden most za daleko. Rok czy dwa lata temu nie miałem takiej wiedzy, a teraz zrobiliśmy razem całą płytę.  

A czego się o sobie dowiedzieliście podczas pracy nad płytą, czego być może nie odkrylibyście tak szybko bez tego albumu?  

E.C.: - Dla mnie wartościową lekcją było takie odkrycie, że spięcia w obraniu kierunku nie wynikają z chęci zrobienia sobie nawzajem na złość. Odmienne zdanie wynika wyłącznie z tego, że każde z nas ma inne upodobania albo trafia akurat na swój czuły punkt i odzywają się kompleksy. Jednym słowem: gdy ta druga strona nie chce czegoś zrobić, zazwyczaj kryje się za tym jakaś głębsza historia, a nie egoistyczna potrzeba postawienia na swoim. Ja na przykład nie lubię śpiewać linii melodycznych, które wymyśla Jacek. Przez kilka lat była to kwestia sporna: "Jak to nie możesz zaśpiewać? Co Ci zależy?", ale ostatecznie Jacek zrozumiał, że linie wokalu i teksty to jest jedyne, co mam, jako że nie jestem instrumentalistką - i odpuścił. Teraz zupełnie inaczej do tego podchodzi. Przyjął moją argumentację, że skoro on komponuje wszystkie partie instrumentarium, to resztę może zostawić mnie.  

J.C.: - Myślę, że nasza droga muzyczna przy nagrywaniu płyty bardzo mocno splotła się z naszą drogą osobistą. Mieliśmy parę trudnych momentów, z różnych powodów, bo przecież małe dziecko, pandemia, zastanawianie się, czy będzie praca, czy nie będzie pracy, robimy piosenki, czy nie, spodoba się, czy się nie spodoba. Takie codzienne sytuacje prowadziły nas czasem do trudnych, ciemnych miejsc, ale wracaliśmy stamtąd i znowu zaczynaliśmy budować. To jest chyba najlepsze, że potrafimy zapuścić się w nieszczęśliwe rejony, ale już umiemy wrócić do fajnego miejsca. To jest najbardziej wartościowe.  

E.C.: - Myślisz, że to już koniec świata, a następnego dnia wstaje słońce.  

J.C.: - Nauczyliśmy się wracać do tego szczęśliwego stanu.  

E.C.: - To bardzo ładna uwaga.  

J.C.: - Proszę (śmiech).  

Teksty o relacjach i miłości - to był taki ogólny pomysł na tę płytę, czy coś takiego wyszło zupełnie przypadkiem?  

E.C.: - Ja tylko powiem, że jeden tekst napisał Jacek i uważam, że "Miłość" ma lepsze słowa niż wszystkie moje. Jeśli natomiast chodzi o tematykę, to absolutnie na nic się na umawialiśmy, nie planowaliśmy tego. Myślę, że też dzięki temu te utwory są autentyczne. Mam takie swoje kajeciki i w momentach, kiedy sobie z czymś nie radzę - albo w relacjach z innymi, albo w ogóle w sobie - to zapisuję w nich przemyślenia, inspiracje, rzeczy, które mogłyby mnie motywować. Często to są zapiski w postaci białych wierszy i przy albumie po prostu z tego skorzystałam. Jeden tekst, do "Lucyfera", powstał inaczej, po prostu na mnie spłynął. Jacek przyniósł muzykę, zamknęłam się w sypialni i napisałam. Moja wyobraźnia tak zareagowała na to, co usłyszałam, ale reszta tekstów to takie zapisy z pamiętnika. Mam wrażenie, że pójście w taką stronę daje ci tę autentyczność. 

J.C.: - Tu Edyta już wszystko powiedziała. Ja tylko dodam, że słowa tej jednej piosenki napisałem z konieczności. Szkoda mi było czegoś, co zrobiliśmy do wiersza pewnego znanego poety. Siedzieliśmy wieczorem, zacząłem grać, Edyta zaśpiewała ten wiersz. Piosenka później leżała, bo nie chcieliśmy robić utworu z wierszem. W końcu dopisałem tekst, poprosiłem Edytę o zaśpiewanie i tak powstała "Miłość".  

E.C.: - Chciałabym tak mieć, że zupełnie od niechcenia piszę tekst i wychodzi świetnie (śmiech).  

J.C.: - (śmiech) Ale ja chciałem to wszystko powiedzieć, tylko przyjęło formę tekstu. Jakaś wena przelatywała nad warszawskim Grochowem i spłynęła na mnie.

Wszystko, co opowiadacie o tej płycie, pokazuje, że dla was KiM to nie jest jakiś projekt-kaprys, albo na przykład dla Jacka coś, co zrobił w czasie wakacji od grupy Hey, tylko poważna, konkretna rzecz.  

J.C.: - To jest organiczny projekt, który powstał z takiej niewyjaśnionej konieczności. To się po prostu musiało wydarzyć. Cały czas nad tym pracowaliśmy, o tym gadaliśmy. Czuliśmy, że musimy to robić, chociaż nie mieliśmy pojęcia, dokąd nas to zaprowadzi.  

E.C.: - Nie było też wcale łatwo. Długo szukaliśmy wydawcy, rozmawialiśmy z wytwórnią przez kilka miesięcy, nie mieliśmy właściwie żadnej strategii.  

Na pewno macie przewagę nad wieloma debiutantami, bo znacie już rynek, więc przynajmniej wiecie, jak działa. Takie doświadczenie jest bardzo cenne.  

J.C.: - Na pewno to pomaga. Znamy też wiele osób, więc możemy z nimi pogadać, ktoś nam na przykład doradzi i tak dalej. Bardzo doceniamy ten support. Poza tym tak sobie ostatnio myśleliśmy, że dotarliśmy do miejsca, o którym jeszcze pół roku temu nie marzyliśmy. Piosenki były rozgrzebane, niedokończone, nie było konkretów, a parę miesięcy później mamy wydany album, zagraliśmy pierwsze koncerty, do tego dochodzi support przez występem Hey w Spodku.  

E.C.: - Udało nam się też zebrać ekipę, z którą świetnie się czujemy. Mamy wrażenie, że ten nasz zespół to tacy krewni z wyboru. Chyba coś nad nami czuwa, że jakoś to wszystko się udaje, obydwoje mamy takie poczucie.  

J.C.: - Tak, masz świadomość, że pracujesz z ludźmi, którym zależy, których to interesuje. Jest wielu świetnych muzyków, którzy grają, ale robią to dlatego, że to ich praca. I to jest oczywiście jak najbardziej w porządku, ale my marzyliśmy o trochę innej sytuacji.  

E.C.: - I to się udało, więc jesteśmy zachwyceni. Mamy sporo szczęścia i chyba musimy częściej to podkreślać.  

J.C.: - Te trudy i praca pewnie nam to trochę przysłoniły, ale rzeczywiście jest fajnie. Płyta się ukazała, trochę ludzi ją poznało i możemy to dalej robić.  

Wrócę jeszcze na moment do tego, o czym już wspomniałeś, czyli do grupy Hey. Czy w ogóle istnieje szansa na powrót, bo te "wakacje" trochę się przedłużyły?  

J.C.: - Pomysł był taki, że robimy sobie trzy lata przerwy, wracamy i gramy. Minęło już pięć lat. Zagraliśmy jeden koncert w Jarocinie, ale to był taki przerywnik. Teraz mamy powrót z dwoma dużymi koncertami. Graliśmy próby, atmosfera w zespole jest bardzo dobra, grupa gra świetnie. Ja nie widzę przeszkód, żebyśmy spróbowali coś nagrać i w jakiś sposób wrócić na scenę. Nie mam złudzeń, Hey nie będzie już działać tak, jak to robił przez 25 lat, czyli dwie trasy rocznie, do tego koncerty letnie, występy na festiwalach - w sumie 100 dni w trasie. To się na pewno nie wydarzy, ale mam nadzieję, że jeszcze nagramy coś fajnego i zagramy jakieś większe koncerty.  

To już wiadomo, kto mógłby wystąpić jako support. 

J.C.: - (śmiech) To też nie jest proste, bo mnie bardzo dużo kosztowało, żeby zapytać o występ przed koncertem Hey w Spodku.  

E.C.: - Najlepsze jest to, że dla wszystkich wokół to było oczywiste, a Jacek chodził z tą myślą chyba ze dwa tygodnie, zanim się przemógł.  

J.C.: - A menedżerka od razu powiedziała: "No, byłam ciekawa, kiedy zadzwonisz" (śmiech).  

Przy takim zalewie nowej muzyki w Polsce, to chyba lepiej w tego typu sytuacjach zaryzykować i najwyżej usłyszeć odmowę, niż żałować, że się nie spróbowało.  

E.C.: - Nawet rozmawialiśmy o takich występach na festiwalach i spytałam Jacka, bo jest bardziej doświadczony, jak to się odbywa. Powiedział: "Musisz poczekać, aż ktoś cię zauważy". Ale później pogadałam ze znajomą z wytwórni, a ona mówi: "Edyta, żadne poczekać. Trzeba zbierać namiary i się odzywać". Zrozumiałam, że dzisiaj już nie ma miejsca na skromne stanie w kącie, nie ma też na to czasu. Ja cenię skromność, uważam, że to piękna cecha, ale w obecnych warunkach można by czekać 80 lat w tym kącie i nic się nie wydarzy.  

J.C.: - Rynek się zmienił, nawet sama pandemia kompletnie zmieniła reguły gry, wiele rzeczy, mediów przeniosło się na dobre do internetu. Nie ma co z tym dyskutować, tylko trzeba się dostosować. Chociaż ja też mam swoją wizję świata i nie chcę się całkowicie zmieniać. Nie potrafię myśleć w inny sposób.  

Czyli raczej nie będziesz tańczyć do trendów na TikToku?  

J.C.: - Oj, nie (śmiech). Znajomi artyści opowiadają, że są na TikToku, nawet chodzą na kursy z tego. Uczą się, jak się lepiej zaprezentować. Ja to rozumiem, spoko, ale to nie dla mnie. Widzę w mediach społecznościowych na przykład znanych, świetnych aktorów, którzy mają swoje kanały, coś tam robią i ci ludzie tak nie pasują do tego typu przestrzeni. Mówią w sieci o prostych sprawach, żeby zbliżyć się do tego zwykłego człowieka, ale czujesz, że coś tu nie gra. I ze mną byłoby tak samo. Dla mnie bycie muzykiem sprowadzało się przez całe życie do pracy w studiu i grania koncertów, a tu nagle miałbym robić coś zupełnie innego. Oczywiście są osoby, które potrafiły się w tym odnaleźć, mają coś do powiedzenia, jakiś element ekstrawertyczny i super im to wychodzi, ale jeśli ktoś jest introwertykiem, to może być z tym nieszczęśliwy. Jakby go zmuszali do jedzenia szpinaku w przedszkolu.  

Najważniejsze, że macie piosenki, które możecie zaprezentować przede wszystkim w realnym świecie, na koncertach.  

J.C.: - Bardzo zależało nam też na tym, żeby nasza płyta ukazała się fizycznie. Dzisiaj właściwie nie trzeba wydawać albumu na CD, bo wszystko jest w streamingu.  

E.C.: - Tak, kolega z dużej wytwórni płytowej powiedział: "Po co wam płyta? Powinniście wydawać single bez końca".  

J.C.: - Dla mnie i dla Edyty to jest bardzo ważne, żeby mieć już album w ręku, bo to jest namacalne zamknięcie jakiegoś rozdziału. Zrobiliśmy to, więc możemy iść dalej: grać koncerty, zacząć drugą płytę.  

Czyli już myślicie o drugiej płycie?  

J.C.: - Wiesz, mamy jakieś pomysły, piosenki, robimy też dodatkowe rzeczy na występy.  

E.C.: - Mamy też utwory, które ostatecznie nie trafiły na album. Byłoby fajnie, gdybyśmy rozegrali je najpierw na żywo, bo to jest inna energia, te piosenki zaczynają inaczej żyć, a dopiero potem je na przykład nagrali.  

J.C.: - Cieszymy się, że to wszystko się udało. Teraz musimy po prostu zbudować swoją markę, bo z doświadczenia wiem, że jeśli zespół już działa na rynku, ma nazwę, nawet jeśli nie grał przez jakiś czas, to od razu ma kredyt zaufania.  

E.C.: - I ma do czego wrócić, bo jest ta publiczność. Niesamowite jak to działa właśnie w przypadku Hey.  

J.C.: - Te piosenki, które ludzie mają już wdrukowane, na których niektóry się wychowali - to jest potężna siła, nie do przecenienia. 

Ale też nie ma co porównywać tamtych warunków do dzisiejszych, bo to zupełnie inne światy, nawet jeśli nową grupę zakładają znani muzycy. Zobaczcie, ile dzisiaj jest zespołów i każdy z nich walczy o uwagę słuchacza.  

J.C.: - Pewnie, tego w ogóle nie da się porównać. Kiedy Hey zaczynał karierę, mieliśmy cztery piosenki po Jarocinie, gdy podpisywaliśmy kontrakt płytowy. W pierwszym tygodniu sprzedaliśmy 250 tysięcy egzemplarzy debiutanckiego albumu. To był inny świat, kompletnie nieporównywalne rzeczy. Zresztą wracając do początków - Paweł Krawczyk trochę wcześniej niż my założył swój zespół, Anieli, nagrał płytę. Pół roku czy rok wcześniej powiedział mi: "Jacek, zobaczysz, jak teraz jest trudno". Ja oczywiście miałem romantyczne wyobrażenie tego, jak to wygląda, ale sam się przekonałem, jak dzisiaj działa rynek. Oczywiście nie ma co się obrażać, że świat się zmienił i nie rozumie wielkiej sztuki, a my tu jesteśmy artystami (śmiech).  

A z czego jesteście przy tej płycie najbardziej dumni?  

J.C.: - Przede wszystkim z tego, że ona się ukazała. Patrzę tak z perspektywy albumów, które w życiu wydałem, a parę ich było i fajne jest to, że ten jest inny od pozostałych. Udało mi się znaleźć jakąś nową drogę. Grałem różne rodzaje muzyki, z różnymi artystami, ale ta płyta i tak wydaje mi się inna niż wszystko i dzięki temu wyjątkowa.  

E.C.: - Ja nagrywałam wcześniej z kilkoma osobami albumy, które z różnych przyczyn się nie ukazały. Dlatego to, że skończyliśmy tę płytę i jesteśmy zadowoleni z efektu, daje mi takie poczucie, że w moim życiu - poza urodzeniem dziecka - stało się coś takiego naprawdę ważnego.  

J.C.: - Tak tylko dodam, że kiedy dostaliśmy gotowy album, wrzuciłem go sobie w samochodzie do odtwarzacza i nie mogłem uwierzyć. Że to już jest i że jest takie fajne. Słuchałem tego tysiące razy, ale jak włączysz już coś gotowego, to zupełnie inaczej to czujesz. Oczywiście jestem twórcą i to jest subiektywne zdanie, może nawet ma podpinkę z narcyzmu (śmiech).  

E.C.: - Obydwoje jesteśmy wobec siebie bardzo krytyczni, więc to, że potrafimy posłuchać tego w aucie i mamy pozytywne wrażenia, że wychodzimy z trybu twórcy-krytyka i możemy stać się słuchaczem - jest super.  

J.C.: - Niczego bym tu nie zmienił, co się chyba mnie zdarzyło w mojej historii.  

To jeszcze na koniec poproszę o małą spowiedź: czego ostatnio prywatnie słuchacie?  

J.C.: - Słuchamy bardzo dużo muzyki, szukamy, ciekawią nas nowe rzeczy, poza tym z sentymentem wracamy do tych starych. Ja dużo jeżdżę, więc na przykład słucham w drodze, dzielimy się też muzycznymi odkryciami z kolegami, kiedy podróżujemy busem.  

E.C.: - Wymieniamy się też między sobą zachwytami. Zaraziłam Jacka zespołem Ibeyi i nawet udało nam się nawet pojechać do Londynu na koncert sióstr. To jest fajne, że coś, czego on sam by nie wybrał, słyszy w domu i przekonuje się do tego. Ja też czerpię z tego, co on mi podsuwa. Jak się czymś zachwyci, wysyła mi inspiracje. W domu rzadko mamy okazję razem czegoś posłuchać, bo nasza córeczka okupuje sprzęt i puszcza swoje ulubione rzeczy.  

J.C.: - Tak, albo bajki, albo piosenki.  

E.C.: - Ale cały czas wymieniamy się z Jackiem naszymi odkryciami. Ostatnio zabrałam go na koncert Warhaus.  

J.C.: - Świetnie grają, świetnie! 

E.C.: - Ostatnia płyta nie wzbudziła we mnie takiego zachwytu jak pierwsza, a po tym koncercie słucham jej na okrągło. Na żywo to wszystko miało taką niesamowitą energię. Panowie z zespołu robią piękne chóry wokaliście. I wszystko pięknie "groovi". 

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: kim
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy