Reklama

Baasch: "Nie idę na muzyczne kompromisy" [WYWIAD]

Jeśli do jakiegoś polskiego artysty pasuje określenie "wszechstronny", to na pewno taką osobą jest Baasch. Muzyk nie tylko pisze, śpiewa i produkuje swoje piosenki, ale też tworzy muzykę do filmów i spektakli. Baasch wydał właśnie minialbum "IV!I", a to dopiero początek nowego, większego projektu.

Jeśli do jakiegoś polskiego artysty pasuje określenie "wszechstronny", to na pewno taką osobą jest Baasch. Muzyk nie tylko pisze, śpiewa i produkuje swoje piosenki, ale też tworzy muzykę do filmów i spektakli. Baasch wydał właśnie minialbum "IV!I", a to dopiero początek nowego, większego projektu.
Baasch o nowym, zaskakującym projekcie /Aleksandr Prowaliński /.

Anna Nowaczyk, Interia: Nawet tuż przed naszą rozmową coś nagrywałeś, czyli to prawda, co o tobie opowiadają: "On ciągle coś robi".  

Baasch: - (śmiech) Tak, to prawda, nie ma nudy, ale ja bardzo lubię działać, lubię, jak jest ruch, też taki twórczy, więc nie zatrzymuję się.  

Widzę, że masz piękne słońce za oknem, ale to akurat nie jest dziwne, bo jesteś w Hiszpanii. Czyli jednak znudziła ci się Polska?  

Reklama

- (śmiech) Nie, Polska mi się nigdy nie znudzi. Polska to mój dom i przekonałem się, że można za nią bardzo zatęsknić, będąc gdzie indziej. Zresztą myślę, że w Polsce też nie ma nudy (śmiech). Nie znudziła mi się, ale na razie sprawdzam, jak to jest żyć, przebywać w dwóch miejscach przez dłuższy czas. 

Nie po raz pierwszy zresztą robisz taki test, bo już parę lat temu wyjechałeś za granicę, tylko do trochę chłodniejszych i mniej pogodnych rejonów - do Wielkiej Brytanii.  

- Nie ukrywam, że ten brak pogody też mnie stamtąd wykurzył.  

Czy to, że masz wokół siebie trochę inną rzeczywistość niż w Polsce, nie tylko pod względem pogody, ma wpływ na to, jak tworzysz? Czujesz, że taki wyjazd otwiera artyście głowę? 

- Myślę, że tak. Artysta, będąc w ruchu, rozwija się, bo przekładamy swoje doświadczenia, spotkania z ludźmi, jakieś obserwacje na to, co tworzymy. Wydaje mi się, że to działa jak paliwo, które wpływa na to, co później piszemy i nagrywamy. Ja akurat bardzo polecam tego typu ruch. Czasy są takie, że coraz łatwiej jest nagrywać w różnych miejscach. Technologia na to pozwala, po pandemii przyzwyczailiśmy się w dużej mierze do zdalnego życia, więc czemu nie? 

Dzięki temu możemy sobie na przykład teraz pogadać, a jest o czym. Wydałeś EPkę "IV!I" i zapowiadasz kolejne. Skąd u ciebie pomysł na takie wydawanie minialbumów zamiast całej płyty? Czy wymyśliłeś sobie na przykład, że te EPki będą się od siebie bardzo różnić? 

- Jedna będzie po angielsku, więc będzie się trochę różnić od pozostałych, ale bardziej chodzi o to, że eksperymentuję z formułą. Lubię robić rzeczy inaczej, więc dla mnie jest to też jakieś odświeżenie. Przy swoim czwartym albumie chciałem zrobić coś inaczej niż zwykle.  

Angielski czy polski w tekstach - co jest dla ciebie łatwiejsze do napisania i zaśpiewania?  

- Zdecydowanie łatwiej jest mi pisać po polsku, bo to jest mój język, więc wszystko dzieje się zupełnie intuicyjnie i bez jakiegoś dodatkowego zaangażowania intelektualnego. Obcy język wymaga jednak pewnego przełączenia się, przetłumaczenia niektórych myśli i nie jest tak naturalny. Natomiast bardzo lubię śpiewać po angielsku, bo ten język jest przyjazny wokalistom. To wynika z jego budowy, więc chyba łatwiej mi pisać po polsku, a śpiewać po angielsku, ale też śpiewając swoje teksty po polsku, czuję, że jest mi to dużo bliższe, może nawet bardziej szczere. Słysząc swoje myśli we własnym języku, reagujemy na to inaczej niż wtedy, gdy słyszymy je w jakimś obcym języku, więc w pewnym sensie też w innym kodzie.  

Mówisz o tych ludzkich przeżyciach i emocjach, a mam wrażenie, że sam jesteś skromnym człowiekiem w takim sensie, że niewiele zajmujesz się sobą w muzyce. Nie ma w twoich piosenkach zbyt dużo takiego "ja, ja ja".  

- Na pewno jest mnie dużo w tym sensie, że jest to muzyka bardzo osobista i autorska, ale rzeczywiście staram się nie skupiać aż tak bardzo na sobie i nie zadręczać ludzi sobą. Czasami mówię, że jestem jakimś nośnikiem tego, co wypływa z dźwięków i cieszę się, że mam taką - nie wiem - może umiejętność, że jestem w stanie przyjąć te rzeczy i przełożyć je na utwór. Koniec końców chodzi o muzykę i słuchacza, do którego ona dociera, jakiś dialog z nią - najpierw mój, a potem odbiorcy. W tym sensie może rzeczywiście jestem trochę skromny. 

W takim razie ta obiegowa, trochę krzywdząca akurat opinia, że artyści są skupieni przede wszystkim na sobie, w twoim przypadku w ogóle się nie sprawdza.  

- Zupełnie nie. Wydaje mi się, że często formuła tego zawodu wymaga jakiegoś skupienia na sobie i pewnie dlatego czasem jest to odbierane w taki sposób. Nie ma reguły, ludzie są różni, artyści są różni. 

Lubisz obserwować ludzi?  

- Tak, bardzo lubię. Uwielbiam obserwować to, co się dzieje między ludźmi. Wydaje mi się, że to jest ciekawe i nigdy się nie nudzi.  

Opowiadasz o ludziach w piosenkach, między innymi dzięki temu, że cały czas im się przyglądasz. Czy wykształcenie psychologiczne ma z tym coś wspólnego? Sądzisz, że na przykład pomaga ci w lepszym zrozumieniu pewnych relacji, mechanizmów?  

- Nie wiem, czy moje zainteresowanie ludźmi wpłynęło na to, że studiowałem psychologię i czy wpływa na pisanie muzyki, czy może te moje obserwacje zostały jeszcze jakoś podgrzane przez te studia. Trudno mi powiedzieć. Ja nie czuję się psychologiem, bo nie działam w tym zawodzie. Czuję się muzykiem, ale chyba jest tak, że wiedzę i doświadczenia zbieramy "po drodze", a potem z tego korzystamy. Tak pewnie jest też z tą moją psychologią.

Wiesz, może nieświadomie przy okazji pomogłeś komuś swoją muzyką - i tu ta psychologia się odzywa.  

Rzeczywiście, dostaję czasami sygnały od ludzi, że ta muzyka im coś dała, pomogła im w trudnych momentach, otworzyła im głowy na jakieś inne myślenie. To jest piękne, kiedy się coś takiego usłyszy podczas rozmów po koncertach albo kiedy dostanie się wiadomość z takimi słowami.

Od czego zaczynasz pisanie piosenki, od tekstu czy od muzyki?  

- Zawsze od muzyki (śmiech). Jedyne sytuacje, kiedy tekst powstał pierwszy, wydarzyły się wtedy, gdy pisałem muzykę do istniejących wierszy na potrzeby jakichś koncertów czy projektów. W przypadku moich piosenek zawsze pierwsza jest muzyka. Dopiero ona mnie uruchamia i powoduje, że ten tekst się pojawia.  

Wspominasz o pisaniu utworów do wierszy, masz też na koncie między innymi muzykę filmową i do projektów teatralnych. Nie lubisz się zamykać i ograniczać. Myślisz, że to też cię rozwija?  

- Myślę, że przede wszystkim mnie rozwija. Robiąc muzykę na potrzeby jakiegoś projektu, często muszę znaleźć na nią nowy sposób. Wymaga tego projekt albo pomysł, który mamy wspólnie z reżyserem lub on sam. To jest trochę poligon doświadczalny, bo muszę zrobić coś inaczej niż zwykle i dzięki temu się rozwijam. Mam więc dodatkowy powód, żeby robić te rzeczy. Dzięki temu czuję, że nie wpadam w takie koleiny powtarzania pomysłów i patentów, nie nagrywam w kółko tej samej płyty.  

Jakąś zmianę słychać nawet na twojej nowej EPce "IV!I", bo jest tam więcej powietrza, może trochę więcej słońca - jak na ciebie oczywiście. Czyli: nadal mrok, tylko trochę mniejszy.  

- (śmiech) Tak, chociaż właściwie trudno mi to ocenić, bo każdy ma granice tego mroku ustawione w innym miejscu. W każdym razie wiem, że jestem w jaśniejszym momencie w życiu, niż byłem podczas nagrywania płyty "Noc" i wierzę, że to się przekłada na muzykę. Może nawet bardziej niż ta Hiszpania, w której nagrywałem najnowsze piosenki. Ja rzeczywiście czuję, że ten album jest inny, ale też każdy może posłuchać i samemu ocenić.  

W takim razie burzysz od razu kolejny mit, że "smutny artysta to płodny artysta". Dla ciebie chyba nie ma to znaczenia, prawda?  

- Ja po prostu staram się cały czas tworzyć, bo to mi bardzo pomaga. To ważny element mojego życia i to, w jakim momencie zastaje mnie nagrywanie, znajduje później odbicie w piosenkach. I pozytywne doświadczenia, i te negatywne - mogą uruchomić pisanie. Potrafię tworzyć bardzo smutne utwory w bardzo dobrych momentach życia. Nie zawsze opisuję swoje doświadczenia i uczucia jeden do jednego. Smutna albo mroczna piosenka też może być zabawą formą i kreacją. Ja kocham smutną muzykę, kocham przejmujące, dramatyczne dźwięki, lubię, kiedy muzyka mną szarpie i wyjmuje mi bebechy. Wtedy czuję, że jej słucham, że dostaje jakieś bodźce. Czasem oczywiście słucham też takich rzeczy w bardzo wesołych momentach, więc to chyba bardziej kwestia indywidualnych predyspozycji niż stanu, w jakim akurat jestem.  

Ten najnowszy album też powstał trochę inaczej niż twoje pozostałe wydawnictwa, czyli już nie na zasadzie: nagrywamy piosenki, a dopiero potem gramy je na żywo, prawda?  

- Tak, to prawda. Zazwyczaj najpierw pracuję nad materiałem, a kiedy jest gotowy, przygotowuję koncerty i wtedy gram nowe rzeczy na żywo. Tutaj było inaczej, więc w pewnym sensie reakcje ludzi na występach wpływały na to, jak te utwory zmieniały się w studiu. To było ciekawe doświadczenie. Ja zwykle w ogóle nie pokazuję nowego materiału "po drodze" zbyt wielu osobom, bo wiem, że można wpaść w pułapkę. Tutaj zrobiłem inaczej, zaprezentowałem piosenki tysiącom słuchaczy i musiałem zmierzyć się z nową formułą, bo jednak reakcje ludzi wpłynęły na późniejsze decyzje w studiu.  

Czy była jakaś konkretna piosenka, którą mocno zmieniłeś właśnie pod wpływem sygnałów od publiczności?  

- Tak było na przykład z utworem "Karuzele". Sam fakt, że piosenka trafiła na tę EPkę zamiast na kolejną, to zasługa świetnego odbioru na koncertach. Wiele osób pytało mnie o ten utwór, niektórzy mówili, że nie mogą się już doczekać, aż będą mogli go posłuchać. Dlatego stwierdziłem, że wydam go od razu. "Karuzele" rzeczywiście bardzo zmieniały się w trakcie prac i ostateczna forma to wypadkowa różnych wersji. Można powiedzieć, że słuchacze też w pewnym sensie nagrali tę piosenkę, to była praca zespołowa. 

Prawie jakbyś zrobił ankietę.  

- Czyli właśnie to, czego zwykle nie robię ze swoim materiałem, a tutaj sytuacja trochę to wymusiła.  

Wspominałeś, że zwykle nie prezentujesz ludziom nowych piosenek, które nie są jeszcze skończone. Czy jednak masz jakąś "grupę testową" wśród bliskich albo przyjaciół?  

- Jest kilka takich osób i - co ciekawe - tylko część z nich zajmuje się muzyką. Reszta to po prostu moi przyjaciele, którzy mają znakomity gust i piękną wrażliwość muzyczną. Ci ludzie znają mnie, moją twórczość i rozmowy z nimi często dają mi więcej niż takie czysto fachowe dyskusje z kolegami-muzykami 

Kiedy przygotowujesz się do koncertów, to siłą rzeczy wracasz do wcześniejszych płyt. Co dzisiaj sądzisz o swoich najstarszych piosenkach?  

- Ostatnio słuchałem pierwszego albumu, pierwszej EPki, która w zeszłym roku obchodziła 10- lecie, więc odświeżałem sobie ten materiał. Przyznam się, że bardzo dobrze mi się tego słuchało. Chętnie bym się spotkał z tym Baaschem sprzed 10 lat i powiedział mu: "Stary, rób to dalej, jest ok". 

Jesteś bardzo krytyczny wobec siebie?  

- Tak. Jestem krytyczny, dużo od siebie wymagam, to prawda. Uważam, że jestem to winny muzyce. Jeśli coś nagrywam i czuję, że nie brzmi to tak dobrze, jak mogłoby brzmieć, to robię to dla piosenki i dla słuchaczy. Chodzi o to, żeby wszystko zrobić w jak najlepszej formie. Kiedy gram koncerty, też staramy się z muzykami zrobić wszystko jak najlepiej, żeby to było godne (śmiech). 

Ale też potrafisz odpuścić, chociaż na jakiś czas, kiedy wiesz, że jakaś piosenka nie gra. Nie siedzisz nad jednym utworem miesiącami i nie poprawiasz go w kółko, prawda?  

- To jedna z podstawowych pułapek artystów, że w nieskończoność poprawiają. Taka pogoń za Świętym Graalem, czyli za idealną muzyką, a ona nie istnieje. Przecież muzyka z zasady nie jest idealna. Ona może być zapisem chwili, emocji i dzięki temu w studiu podejmujemy jakąś decyzję, która na przykład za rok mogłaby być zupełnie inna. Niektórzy nie potrafią wydać niczego przez bardzo długi czas, bo ich utwory nigdy nie są naprawdę gotowe. Są też ludzie, którzy robią remiksy remiksów swoich piosenek, bo ciągle coś zmieniają i gubią to, co w danym utworze na początku było najlepsze. Ja też wpadałem w takie pułapki, więc nie mówię tego z perspektywy mędrca Yody. Sam musiałem się nauczyć, jak sobie z tym poradzić.  

Czyli jednak stawiasz na emocje, zapis chwili, a elektronika ma niby opinię trochę odhumanizowanej muzyki.  

- (śmiech) Zupełnie nieprawda. W elektronice jest mnóstwo emocji, do tego mamy atawistyczny kontakt z pulsem, bitem, rytmem, czyli tym, z czego wywodzi się muzyka w dziejach ludzkości. To jest bardzo emocjonalny gatunek. Poza tym wszystko zależy od tego, ile sami włożymy w tę muzykę. Jeśli wlejemy w nią emocje, ludzie też je poczują.  

Uważasz, że muzyka ma jeszcze taką moc popychania ludzi do jakichś zmian, jak to się działo na przykład kilkadziesiąt lat temu, że może jakoś wpłynąć na świat?  

- Jak najbardziej. Muzyka tworzyła rewolucje i towarzyszyła nam na różnych etapach, w wielu momentach historii. Wierzę, że nadal ma taką moc. Moje jedyne obawy dotyczą tego, czy ta muzyka trafia do odpowiednich osób. Wiadomo, że teraz przepływ informacji jest ograniczony, można wpadać w różne bańki komunikacyjne i nie dotrzeć do pewnych rzeczy, ale myślę, że muzyka i sztuka są w stanie poruszyć ludzi, trafić do ich serc.  

Do kogo chciałbyś, żeby twoja muzyka trafiała?  

- Wiele razy zastanawiałem się, jak można oszacować, kto jest - brzydko mówiąc - targetem konkretnych artystów. Wydaje mi się, że ludzie, którzy słuchają danej muzyki, są w jakiś sposób podobni do jej twórców, że to podobny typ człowieka, z podobnymi obserwacjami i sposobem myślenia o świecie. Ja na pewno mam taką ambicję, żeby docierać ciągle do nowych słuchaczy. Ci nowi słuchacze to zwykle młodzi ludzie, którzy dołączają do takiego, powiedzmy, pułapu wiekowego, kiedy zaczynają się interesować daną muzyką. Mam taką ambicję jako artysta, żeby mieć nie tylko tych fanów, z którymi razem się starzejemy i którzy, mam nadzieję, już ze mną zostaną. Chciałbym docierać też do nowych słuchaczy, ale nie za wszelką cenę. Nie chodzi o to, żeby iść na kompromisy, tylko żeby artysta był na czasie, żeby nie stał się dziadersem i cały czas rozumiał, co się dzieje na scenie muzycznej.  

A kim jest fan Baascha? Spotykasz się z tymi ludźmi, rozmawiasz z nimi po koncertach, więc pewnie co nieco o nich wiesz.  

- To są na pewno ludzie, którzy nie trafili na koncert z przypadku. Nie słuchają też moich utworów przez przypadek, bo jednak jest to muzyka alternatywna, do której zwykle trzeba mieć jakąś ścieżkę dotarcia. Ktoś musi się tym interesować, szperać, szukać. Myślę też, że to są inteligentni, wrażliwi ludzie. Te rozmowy z nimi po koncertach czy gdzieś na ulicy są często bardzo fajne, wartościowe. Zauważyłem też, że wielu słuchaczy interesuje się sztuką w ogóle. Takie osoby dotarły do moich płyt czy na koncerty, bo zauważyły mnie w jakimś innym projekcie. Bardzo lubię swoich słuchaczy i zawsze jestem ciekaw, co powiedzą o mojej muzyce. 

Skoro już w naszej rozmowie padło hasło "kompromis", to powiedz mi, czy ty coś takiego w ogóle uznajesz?  

- Bardzo się przed tym bronię, już od wielu lat. Na razie udaje mi się nie iść na muzyczne kompromisy, ale wydaje mi się, że to wymaga dużej wytrwałości i świadomości. Nagrywam taką muzykę, jaką chcę, kiedy chcę z z ludźmi, z którymi chcę - to jest duży komfort i wielka wartość.  

A sądzisz, że kiedyś coś cię przez to ominęło, że ta bezkompromisowość wiązała się kiedykolwiek z jakimś kosztem?  

- Pewnie tak, tylko to jest zawsze pytanie, po co się robi muzykę i gdzie człowiek widzi się za pięć lat. Myślę, że nie idąc na kompromisy, zdajemy się na taką konsekwentną drogę. Być może dotarcie do jakiegoś miejsca zajmie nam wtedy więcej czasu, ale kiedy już tam będziemy i spojrzymy wstecz, to będziemy zadowoleni z wyboru. Pewnie tracę jakieś zasięgi, tempo rozwoju, może nie docieram do ludzi, do których mógłbym dotrzeć, gdybym się złamał, ale po prostu chcę grać to, co mnie interesuje. Nie chciałbym występować za każdym razem dla kilkutysięcznej publiczności, grając coś, co nie jest do końca moje. Dla mnie nie byłby to sukces.   

Gdzie w takim razie się widzisz za pięć lat?  

- (śmiech) Chcę kontynuować to, co robię. Myślę, że nadal będę tworzyć i jeśli za pięć lat powiem, że nie poszedłem na kompromisy, to będę w super miejscu. Wiadomo, każdy artysta chciałby się jakoś rozwijać, może poprzez zdobywanie nowych słuchaczy, może dzięki pisaniu coraz lepszych piosenek albo pracy z coraz większymi nazwiskami, którymi sam się jara - ludźmi, których ceni, szanuje i od których chce się czegoś nauczyć. To wszystko jest jakaś forma rozwoju i chciałbym się rozwijać, ale gdzie będę za te pięć lat? Dzisiaj nie wyobrażam sobie niczego konkretnego, po prostu kontynuuję swoją przejażdżkę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Baasch | Catz 'N Dogz
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy