Reklama

"Ukradłem Szatanowi jego muzykę"

Uboczne projekty znanych muzyków rzadko zdobywają popularność porównywalną z tą, która jest udziałem ich macierzystych formacji, ale też rzadko dorównują im poziomem. W przypadku Dragonlord, nowej grupy Erica Petersona, lidera thrashmetalowej formacji Testament, nie jest chyba tak źle. Debiutancka płyta zespołu, zatytułowana "Rapture" to black metal najwyższej próby, ale... właśnie black metal, co dla wielu fanów Testament może być ogromnym zaskoczeniem. O tym skąd się wziął pomysł na tak nietypowy projekt i najbliższych planach Testament, Eric Peterson opowiedział Jarosławowi Szubrychtowi.

Zanim przejdziemy do rozmowy o Dragonlord, powiedz mi, jak miewa się Chuck Billy?

Na szczęście coraz lepiej... Od niedawna ostro pracuje nad swoim nowym projektem ze Stevem DiGiorgio i Jonem Allenem oraz Darrenem Travisem, byłym gitarzystą Sadus. Powoli przymierzamy się również do nagrywania nowej płyty Testament. To będzie bardzo mocny album. Znacznie bardziej melodyjny niż "The Gathering", ale z większą ilością skomplikowanych riffów i zmian tempa. Parę dni temu graliśmy kilka numerów na próbie i brzmiały rewelacyjnie. Nie mogę się doczekać, kiedy wejdziemy do studia!

Reklama

Niedawno Testament przypomniał o sobie płytą "First Strike Still Deadly", zawierającą najlepsze numery z pierwszych dwóch albumów zespołu, ale nagranych ponownie. Kto wpadł na ten pomysł?

Od kilku lat myśleliśmy o tym, by nagrać płytę z nowymi wersjami najstarszych numerów Testament. Chcieliśmy sprawić miłą niespodziankę naszym najstarszym fanom i kiedy sprawa się wydała, zaczęliśmy dostawać mnóstwo listów i maili z propozycjami utworów, które mogłyby się na takiej płycie znaleźć. Wybraliśmy więc najlepsze, najbardziej agresywne numery i po ponad dziesięciu latach nagraliśmy je po raz drugi, korzystając z najnowszych zdobyczy studyjnej techniki. Sprawiliśmy, że te kompozycje znów ożyły i to było naprawdę wspaniałe uczucie. Ale sesja nagraniowa przypadła na bardzo dziwny i trudny dla nas czas. Chuck właśnie zachorował, był w połowie kuracji, kiedy przyszedł czas nagrywania wokali. Po ostatniej serii chemioterapii odpoczął zaledwie kilka dni i przyjechał do studia. Byliśmy przybici, kiedy go zobaczyliśmy - bardzo zmizerniałego, bez włosów - ale gdy tylko zaczął śpiewać, zrozumieliśmy, że to nasz Chuck, taki sam jak zawsze! Przez tych parę tygodni był również z nami Alex Skolnick, był Steve Souza, z którym przygotowywaliśmy występ Legacy na festiwalu Thrash Of The Titans... Cała rodzina znowu w komplecie! Do końca życia będę pamiętał sesję nagraniową "First Strike Still Deadly" jako wyjątkowo magiczne chwile...

Co to za lekarze, którzy pozwolili Chuckowi nagrywać płytę zaraz po wyniszczającej organizm chemioterapii?

Nie pozwolili! Kiedy prowadzący go lekarze dowiedzieli się, że śpiewał w takim stanie, chcieli siłą zatrzymać go w szpitalu. A Chuck na to: Teraz możecie mnie zatrzymywać, bo już po wszystkim! Płyta już nagrana!

To niesamowite...

Stary, to po prostu niewiarygodne, ile on ma w sobie siły! Jedynym objawem tego, że właśnie toczy walkę ze śmiertelną chorobą, były częstsze przerwy. Przy wszystkich poprzednich płytach nagrywał całą piosenkę za jednym podejściem. Tym razem po każdej zwrotce musiał odpocząć kilkanaście minut, złapać oddech... Gdybyśmy żyli parę tysięcy lat temu, Chuck na pewno byłby kimś w rodzaju Conana. Wiesz, niepokonanym wojownikiem z wielkim mieczem, podbijającym nowe krainy. (śmiech)

Przejdźmy do Dragonlord. Od dłuższego czasu słyszałem pogłoski, jakobyś pracował nad płytą blackmetalową. I prawdę mówiąc, w ogóle nie wierzyłem w nie...

Nie przejmuj się, nie tylko ty. (śmiech) Tymczasem pomysł na zespół grający taką muzykę chodził mi po głowie od połowy lat 90. W 1998 roku, podczas pracy nad płytą "The Gathering", zauważyłem, że wymyślam coraz więcej bardzo szybkich i ciężkich riffów, niemal deathmetalowych. Wystarczy posłuchać takich utworów jak "Fall Of Sipledome" czy "Legions Of The Dead", chyba najbardziej wściekłych w dorobku Testament. A jednak nagrywanie takiej muzyki pod szyldem Testament nie było dobrym pomysłem. Uświadomił mi to Dave Lombardo, który grał wtedy z nami na perkusji. Pamiętam, że siedzieliśmy wtedy u mnie w samochodzie, popijaliśmy kawę i puściłem mu te numery. Posłuchał, popatrzył mi z powagą w oczy i powiedział: Stary, najwyższy czas na założenie projektu ubocznego... (śmiech) Wiesz, kiedy mówi ci takie rzeczy Dave Lombardo, w dodatku patrząc w ten sposób, bierzesz to sobie do serca. Po wydaniu "The Gathering" ruszyliśmy w trasę z Testament, więc miałem czas, by wszystko dobrze przemyśleć, ale materiał już powstawał...

Myślałem, że założyłeś Dargonlord, bo Chuck Billy nie dawał ci w Testament pośpiewać?

Nie ma się z czego śmiać. Zawsze marzyłem o tym, żeby śpiewać, ale nie mogłem się przełamać. Nawet na próbach Dragonlord poprzedzających nagranie płyty nie śmiałem podejść do mikrofonu... Koledzy z zespołu pytali mnie: To kiedy do cholery zaczniesz śpiewać?, a ja niezmiennie odpowiadałem, że nigdy. (śmiech) Pierwszy raz głos wydobyłem z siebie dopiero w Szwecji, w studiu nagraniowym. Przyznam ci się, że efekt zaskoczył nie tylko wszystkich dookoła, ale również mnie samego. Mogło wyjść z tego jakieś absolutne gówno, ale chyba poszło mi nieźle. Tak przynajmniej to sobie wyobrażałem.

Wychodząc po raz pierwszy na scenę z Dragonlord, kiedy musiałeś zaśpiewać przed publicznością, też pewnie miałeś niezłego pietra.

Kiedy już płyta była gotowa i znajomi twierdzili, że to wszystko brzmi fajnie, nabrałem trochę pewności siebie. Następnym krokiem było otwarcie ust na sali prób i nauczenie się jednoczesnego śpiewu i gry na gitarze. Na szczęście nie było to takie trudne, bo kiedy układałem linie wokalne, przeważnie akompaniowałem sobie na gitarze. No, ale kiedy już doszło do pierwszego koncertu Dragonlord, byłem naprawdę wystraszony. Przez cały koncert zamykałem oczy podczas śpiewania, bo bałem się zobaczyć, jak reagują na moje popisy ludzie pod sceną. (śmiech) Po paru koncertach na szczęście polubiłem śpiewanie i teraz już nie mam tego typu problemów.

Po co tak naprawdę nagrałeś "Rapture"? Chciałeś pokazać zespołom pokroju Dimmu Borgir, że potrafisz lepiej niż oni zagrać ich własną muzykę?

Nie, nic z tych rzeczy. Prawdę mówiąc chciałem oddać hołd zespołom grającym nowoczesny black metal, za to, że w odpowiednim momencie kopnęły mnie w dupę, za zainspirowanie mnie w momencie, gdy tych inspiracji mi brakowało. Uważam, że scena metalowa dawno nie było tak zróżnicowana i jednocześnie tak silna. I nie chodzi mi tylko o to, że powróciło wiele fajnych kapel thrashmetalowych sprzed dekady, ale głównie o to, że w Europie powstało mnóstwo nowych, bardzo interesujących zespołów. Wystarczy wymienić takie grupy jak Emperor czy właśnie Dimmu Borgir... Ale nie uważam Dragonlord za zespół blackmetalowy. To raczej połączenie moich fascynacji muzyką klasyczną i ekstremalnym metalem, połączenie dwóch skrajnych żywiołów.

Wśród swoich ulubionych zespołów wymieniasz również Praską Orkiestrę Symfoniczną. To jakiś dowcip?

Nie, żaden dowcip. Mam bardzo dużo płyt z muzyką poważną, graną przez muzyków z całego świata. Czechów wyróżniam chociażby ze względu na doskonałą płytę, którą nagrali z Yngwie Malmsteenem, czyli "Concerto Suite For Electric Guitar And Orchestra In E Flat Minor Op. 1".

Wróćmy do black metalu. Większość starych thrashmetalowych wyjadaczy nie traktuje tej odmiany ostrego grania zbyt poważnie. Muszą być w szoku, kiedy dowiadują się, że Eric Peterson, pierwsza gitara Testament, popełnił coś takiego.

To prawda, wielu ludzi nie mogło dojść z tym do ładu. Nie wiem jednak dlaczego, bo wydaje mi się, że nowoczesny black metal to muzyka bardzo bliska tradycyjnemu thrash metalowi. Podobne są rytmy, podobne riffy. Czytałem niedawno recenzję ostatniej płyty Dimmu Borgir, w której dziennikarz stwierdził, że brzmią teraz jak Testament z piekła rodem i coś w tym pewnie jest. Szczególnie teraz, kiedy gra z nimi Galder z Old Man's Child, grają lepiej technicznie i bardziej melodyjnie. A to przecież moje terytorium - melodyjne, ale jednocześnie ciężkie i brutalne granie. Bardzo się cieszę, że ta muzyka wciąż ewoluuje, że klimatyczny black metal to w tej chwili najbardziej kreatywna odmiana metalu i sam postanowiłem dołożyć do tego swoje trzy grosze. Oczywiście, nie interesuje mnie trupi makijaż, ani bicie pokłonów Szatanowi. Wymyśliłem sobie tylko, że ukradnę Szatanowi jego muzykę i trochę przy niej pogrzebię. (śmiech)

Większość muzyków, którzy wspomagają cię w Dragonlord, wziąłeś z Testament - na basie gra Steve DiGiorgio, na drugiej gitarze Steve Smyth, na perkusji Jon Allen. Nie kojarzę tylko Lyle'a Livingstone'a, obsługującego instrumenty klawiszowe.

Lyle na co dzień gra w zespole Psypheria, który gra coś jak Morbid Angel, ale z klawiszami. Właśnie zakończyli nagrywanie pierwszej płyty "Embrace The Mutation", którą wyda malutka portugalska wytwórnia Heretic Sound. Zaprosiłem Lyle'a do współpracy, bo to chyba jedyny klawiszowiec z Bay Area, który lubi black metal. Znam mnóstwo muzyków i długo szukałem odpowiedniego człowieka, ale zainteresowania wszystkich względem ciężkiego grania kończą się na syfie typu Korn. Lyle'a poznałem w 1999 roku, na koncercie Cradle Of Filth. Zaczęliśmy rozmawiać i byłem w szoku, że wreszcie znalazłem człowieka, który myśli podobnie o muzyce jak ja. Poza tym zdążyliśmy się zaprzyjaźnić i często się widujemy. Napisaliśmy już nawet kilka utworów na nową płytę.

A więc nie należy traktować Dragonlord w kategoriach jednorazowego wybryku?

Mam nadzieję, że nie. Zaczynaliśmy jako projekt, ale przerodziło się to w coś znacznie bardziej poważnego. Uwielbiam Testament, to zespół mojego życia, ale czasem lubię pograć też coś innego i po to założyłem Dragonlord. Mam nadzieję, że jeszcze przed końcem roku dotrzemy z koncertami promującymi "Rapture" do Europy, w tym do Polski. Zawsze gorąco przyjmowaliście Testament, więc mam nadzieję, że nie wzgardzicie i Dragonlord.

Dlaczego zdecydowałeś się zmiksować "Rapture" w szwedzkim studiu Dug Out? Uważasz, że Europejczycy wiedzą lepiej, jak powinna brzmieć taka muzyka?

Powodów było wiele. Przede wszystkim chciałem, by płytę produkował Daniel Bergstrand, a on mieszka w Szwecji. Do Stanów nie udało mi się go ściągnąć, więc zdecydowałem się pojechać do niego. Poza tym, każde w miarę przyzwoite studio w Ameryce liczy sobie 500 do 1000 dolarów za dzień i okazało się, że taniej wyjdzie polecieć do Szwecji i tam to zmiksować. Trzeci powód jest taki, że mój ojciec pochodzi ze Szwecji i postanowiłem przy okazji odwiedzić rodzinę w Sztokholmie.

Dziękuję za rozmowę.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: Black | testament | szczęście | muzyka | black metal | Chuck | śmiech | metal
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama