Reklama

"Nie wiem czy gramy rocka"

Amerykańska formacja Sinch to jeden z najciekawszych debiutów na amerykańskim rynku 2002 roku. Muzycy, którzy uwielbiają dobre, rockowe granie zdecydowali się zaczerpnąć nieco pomysłów z twórczości takich wykonawców jak Radiohead czy też Björk. Efektem tych muzycznych eksperymentów jest debiutancki album zatytułowany po prostu "Sinch". O drodze ku sławie, pracach nad albumem oraz tajemniczym urządzeniu o nazwie OcularNoiseMachine z Danem McFarlandem, perkusistą Sinch rozmawiał Konrad Sikora.

Na początku chciałbym cię zapytać o to jak powstał wasz zespół. Na stronie wytwórni Roadrunner jest umieszczona jakaś historia o waszych ojcach...

Jest w niej trochę prawdy, ale wszystko zaczęło się przede wszystkim od tego, że byliśmy znajomymi, kumplowaliśmy się i mieliśmy te same fascynacje muzyczne. Któregoś dnia postanowiliśmy założyć zespół. Niestety, nie mamy żadnej fascynującej i tajemniczej opowieści na ten temat. Po prostu założyliśmy kapelę, bo chcieliśmy razem pograć.

Pamiętasz jeszcze wasz pierwszy koncert?

Reklama

Tak, chociaż ledwo co. Często pytają mnie o ten koncert, bo podobno był taki straszny, że nie dało się nas słuchać. Może tak było, na pewno tak było! (śmiech) Ale od tego dnia minęło już wiele czasu i jestem pewien, że te negatywne wspomnienia zdążyliśmy już zatrzeć. Na pewno wtedy wiedziałem, że muzyka to jest to, czym chcę się zajmować i cieszyłem się, że mogę grac dla ludzi.

W którym momencie w takim razie zdałeś sobie sprawę, że muzyka to już nie tylko hobby, ale także twój zawód?

Całkiem niedawno. To chyba dopiero teraz zaczyna się dziać. Podpisaliśmy kontrakt z Roadrunnerem i teraz wiem, że muszę tylko wyjść na scenę i walić po garach. To moja praca. To naprawdę miłe uczucie, że nie muszę się koncentrować na życiu zawodowym, a potem jeszcze myśleć o zespole.

Wasza muzyka często jest określana jako "emotional rock"... Jak wy na to reagujecie?

Takie terminy są użyteczne tylko dla tych, którzy muszą nas gdzieś umiejscowić, bo tak im jest wygodnie. Nie wiem czy my gramy rocka, w USA tak mówią. W Europie okazuje się, że należymy do sceny, którą określa się mianem alternatywnej. Nam jest obojętnie, na której półce będziemy leżeć i jak nas będą określać. Liczy się to, aby nasza muzyka niosła ludziom radość i mogli przy niej dobrze się poczuć.

Porozmawiajmy o płycie. Jak długo nad nią pracowaliście?

Ciężko powiedzieć. Trudno bowiem jest mi w jakiś sposób określić ramy czasowe dla etapu, gdzie komponowaliśmy piosenki. Wiele z nich powstało lata temu. Nie było tak, że weszliśmy do studia i napisaliśmy tam cały materiał. To nasza pierwsza płyta. Przejrzeliśmy więc wszystkie nasze piosenki i wybraliśmy te najlepsze. Do tego dołożyliśmy kilka nowych i gotowe. Później kilka miesięcy ogrywaliśmy to wszystko. Samo nagranie i miksowanie zajęło nam kolejne dwa miesiące. Ta płyta długo się rodziła, ale im bliżej było jej wydania, tym wszystko działo się szybciej.

Dlaczego wybraliście na producenta akurat Malcolma Springera?

Rozmawialiśmy z kilkoma innymi producentami. Dlaczego akurat on? Nie wiem. Chyba po prostu najlepiej się dogadywaliśmy. Po prostu przyszedł do nas i czuliśmy się jakbyśmy go już jakiś czas dobrze znali. Potrafił stworzyć dobry klimat pracy. Może działo się tak dlatego, że ma całkiem odmienny od naszych charakter.

Jak duży był jego wpływ na waszą muzykę?

Jeśli chodzi o samą muzykę to nie miał właściwie żadnego wpływu albo był on minimalny. Bardziej chodziło tu o ten klimat pracy, brzmienie, wykończenie techniczne. W tym doskonale się realizował sprawy twórcze zostawiając w naszych rękach. Mamy dla niego za to duży szacunek.

Dlaczego wybraliście utwór "Something More" na pierwszy singel?

Bo ja wiem? Ta sprawa to bardziej dzieło wytwórni. Wydaje mi się, że ten utwór chyba najlepiej ze wszystkich pokazuje czym jesteśmy i co prezentujemy. To bardzo dobra piosenka do tego, aby zainteresować się naszym zespołem. Wydaje mi się, że ta rola została dobrze spełniona. Jakby nie patrzeć jesteśmy debiutantami i musieliśmy jakoś zacząć. Zaufaliśmy w tym przypadku wytwórni.

No właśnie, jak to się stało, że podpisaliście kontrakt z Roadrunnerem?

Mieliśmy dobrego znajomego, który był takim nazwijmy to naszym menedżerem. Tak się jakoś wydarzyło, że zaproponowano mu pracę w Roadrunnerze, więc od razu dał posłuchać swoim szefom naszych nagrań. Piosenki bardzo się im spodobały i zdecydowali się podpisać z nami kontrakt. Było w tym dużo szczęścia i przypadku. Po prostu mieliśmy odpowiedniego człowieka, w odpowiednim czasie, w odpowiednim miejscu.

Niedługo rozpoczniecie koncerty. Opowiedz coś o urządzeniu "OcularNoiseMachine", które podobno nadaje waszym występom niesamowitą oprawę...

Jest to urządzenie swoim kształtem przypominające gitarę. Jednak zamiast dźwięków wydobywa się przy jego pomocy kombinację świateł. Jest to swoisty komputer, który kieruje oświetleniem scenicznym i dodatkowo umożliwia emisję różnych multimedialnych elementów. Ciężko jest opisać zasadę funkcjonowania tego urządzenia. To trzeba po prostu zobaczyć.

Czy w takim razie jest szansa, że w najbliższym czasie pojawicie się w Europie?

Bardzo byśmy chcieli, ale na ten moment nie mamy nic ustalonego. Z tego co zdążyłem się już zorientować, to w Europie ludzie inaczej podchodzą do muzyki. Są chyba bardziej otwarci na różnego rodzaju eksperymenty muzyczne, lubią, kiedy podsuwa im się rzeczy nietypowe. Na koncertach podobno także bardziej żywiołowo reagują na to, co słyszą ze sceny. Mamy nadzieję, że będzie nam dane tego doświadczyć. Mamy bardzo dużo planów. Ale premiera płyty jeszcze przed nami i to, czy w ogóle będziemy mieli po co do Europy przyjeżdżać zależy tak naprawdę tylko od tego, jak będzie się sprzedawać nasza płyta. Jeśli będzie OK, to wtedy na pewno pomyślimy o jakimś DVD o dodatkach, jeśli nie, no to trudno...

Czy będziesz się przejmował bardzo tym, jak płyta zadebiutuje na listach przebojów? Czy bardziej interesuje cię to, co myślą ludzie?

Osobiście bardziej interesują mnie opinie ludzi na temat naszej muzyki. Więcej zadowolenia mam z tego, że jakiś fan do mnie napisał i powiedział, że widzi w tej muzyce coś wyjątkowego, aniżeli to, że znów nas gdzieś zagrali w radiu. Z drugiej jednak strony nie da się nie myśleć o tym, jak płyta się sprzedaje. Jak już mówiłem, wiele od tego może zależeć. Dlatego w jakimś stopniu to także jest dla nas ważne.

Dziękuję za rozmowę.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: piosenki | Po prostu | muzyka | granie | Wiem
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy