Reklama

"Jestem śpiewającym gitarzystą"

Nazwisko Tadeusza Pocieszyńskiego w polskim świecie bluesowym jednoznacznie od razu kojarzone jest z nieistniejącym już niestety zespołem Monkey Business. Fani tej grupy nie doczekali się płyty dokumentującej jej dokonania, na otarcie łez otrzymali za to album "Pojedynczy człowiek", który Tadeusz Pocieszyński nagrał ze swoim nowym zespołem Bluesmobile. Wspólnie z Jackiem Chruścińskim, Adamem Niedzielinem, Arturem Malikiem i Robertem Lenertem mają zamiar kontynuować dzieło Monkey Business w nieco innej formie. O tej zmianie, współpracy ze Sławkiem Wierzcholskim i planach scalenia krakowskiego środowiska bluesowego z muzykiem rozmawiał Konrad Sikora.

Twoi fani czekali na płytę Monkey Business, a ty zaskoczyłeś ich nowym projektem... Skąd wziął się Bluesmobile?

Przede wszystkim zaczęło się od tego, że bardzo często ze sobą grywaliśmy w krakowskiej "Klinice 35". Tam w sumie na początku wykonywaliśmy razem te same utwory co Monkey Business, co ze zrozumiałych względów nie podchodziło moim kolegom. Spróbowaliśmy więc bawić się w inne rzeczy. Wytworzyła się świetna atmosfera. Doszliśmy więc do wniosku, że nadszedł czas nagrania płyty. Jak już nie raz powtarzałem mam wiele pomysłów, których formuła muzyczna oscyluje wokół bluesa, ale nie tylko. Chodzą mi po głowie także zwykłe piosenki w bluesowym kapeluszu. Uważam, że z Jackiem Chruścińskim, Adamem Niedzielinem, Arturem Malikiem i Robertem Lenertem tworzymy obecnie bardzo mocny skład, który wspaniale sprawdza się na koncertach. Ten stary repertuar brzmi teraz bardzo ciekawie, a wymieszany z nowymi rzeczami brzmi bardzo dobrze. Cieszę się, że to wszystko tak właśnie się ułożyło. Ta muzyka to nie jest czysty blues, ale jego zawartość na tej płycie jest naprawdę spora.

Reklama

Jednak album nie powstał w studiu, ale podczas koncertu w Radiu Kraków...

Stało się tak z kilku powodów, ale najważniejsze oczywiście są realia finansowe. Nagrać koncert jest znacznie taniej niż nagrać całość w studiu. Poza tym chcieliśmy oddać w jakiś sposób magię tej muzyki. W studiu to mogłoby nam nie wyjść. A tak w ogóle, to jeszcze nie znaleźliśmy studia, gdzie moglibyśmy to nagrać tak jak chcemy - na setkę. Podczas koncertów następuje dodatkowo pewne sprzężenie zwrotne. Publiczność staje się artystą. Kiedy widzę jej reakcję to zaczynam odpowiednio reagować. To się później przekłada na emocje i brzmienie. Dlaczego Bruce Springsteen tyle lat nie nagrał studyjnej płyty? Bo wie, że ludzie wolą prawdę i emocje niż suche studyjne brzmienie. Kolejna nasza płyta będzie jednak studyjna.

Zaskoczyłeś fanów tym, że śpiewasz na płycie wyłącznie po polsku...

Po latach śpiewania w języku angielskim celowo zdecydowałem się na taką zmianę. To była jak najbardziej przemyślana decyzja. Wiele osób pytało mnie dlaczego nie robiłem tego wcześniej? Uważam, że to nie jest takie proste, do tego trzeba po prostu dorosnąć. Niektórym przychodzi coś takiego bardzo szybko, wystarczy popatrzeć na Irka Dudka, który świetnie razem z Darkiem Duszą potrafili ten trudny kunszt opanować w Shakin' Dudi. Mnie to zajęło trochę czasu, ale w końcu się udało.

Czy dzięki temu możesz także już powiedzieć o sobie, że jesteś zawodowym wokalistą?

Nie tego chyba nigdy nie będę mógł o sobie powiedzieć. Nigdy nie będę prawdziwym wokalistą. Prawda jest taka, że zawsze pozostanę tylko śpiewającym gitarzystą. Dlatego chyba nigdy nie nagraliśmy płyty w studiu. Na koncertach czuję się lepiej i swobodniej. Prawda jest taka, że na koncercie nie ma wyboru, trzeba go zaśpiewać. Doskonale to widać kiedy słucha się "Pojedynczego człowieka", który na płycie jest w wersji koncertowej i studyjnej. Pierwsza jest w miarę, nazwijmy to zaśpiewana. Druga jest właściwie w całości mówiona.

Ujawnisz kim jest ten "Pojedynczy człowiek"?

To może być każdy z nas. Jest tam na pewno sporo ze mnie, dużo z bywalców klubu "Klinika 35" w Krakowie. Chodzi tu po prostu o człowieka, który jest zagubiony w tym świecie, czuje się niepotrzebny i chowa się pod pewną skorupą. Ten facet znajduje sobie na to sposób opisany w tej piosence.

Jeden z tekstów na ten album napisał Sławek Wierzcholski. Jak zareagował na gotową piosenkę?

Był bardzo zadowolony, zadzwonił do mnie i powiedział, że jest za tym, aby tego rodzaju współpraca była nadal kontynuowana. Na pewno na drugiej płycie będzie jeszcze jeden tekst jego autorstwa. Te teksty Sławek mi podarował, ponieważ nie pasowały do jego twórczości. Podarował mi je dawno temu, kiedy jeszcze z nami grywał. Mało kto chyba wie, że płyta, którą nagrał z Dżemem miał nagrać z Monkey Business. Ale ja skutecznie cały projekt położyłem na łopatki. On jest facetem, który jak się do czegoś bierze, to wszystko musi mieć dobrze zorganizowane. U niego ordnung muss sein. I nagle zetknął się ze mną, człowiekiem, który nawet nie potrafił zapamiętać tytułów kawałków, które ma grać. Po jakimś czasie zdecydował się kontynuować ten projekt z Dżemem. Mimo wszystko wspaniale się wtedy bawiliśmy.

Teksty na tej płycie niosą ze sobą pewien rodzaj nostalgii i smutku...

To chyba zależy od tego, kto danej płyty słucha. Są tacy, którzy odnajdują w niej pewien pozytywny przekaz, jakąś radosną nutę. Ale oczywiście są tacy, którzy odczuwają coś innego. We współczesnym świecie pomijamy tych "pojedynczych ludzi", pomijamy wiele pojedynczych spraw, pozornie błahych, ale czasami tak bardzo ważnych. O tym właśnie chciałem śpiewać. Jestem gościem, który jest na z góry straconej pozycji. Zmiana systemu w naszym kraju postawiła mnie w trudnej sytuacji. Ona jest nie dla mnie, ale dla tych, którzy teraz mają naście lat. Radość życia nie powinna polegać na zakładaniu różowych okularów. Kiedy dzieje się coś złego, należy to przeżyć i wyciągnąć z tego jakieś wnioski. Później nawet cieszyć się, że życie toczy się dalej, a my wiemy i potrafimy coś więcej. Nie chodzi tu o robienie dobrej miny do złej gry, ale pozytywne nastawienie do życia, które chociaż nas doświadcza, to jednak nadal może być przyjemne. Młody człowiek tego nie rozumie, to przychodzi dopiero z wiekiem. Tę wiedzę się zdobywa z czasem, a ja właśnie o tym mówię. I dlatego chyba ta różnica w postrzeganiu.

Obecnie pisanie takich tekstów to niezbyt popularna rzecz, dominują raczej te radośniejsze i zabawowe klimaty...

Tak, ale ja słuchając dokonań młodych ludzi i wsłuchując się w ich teksty zazwyczaj robię się smutny, ale nie dlatego, że one są smutne, ale dlatego, że są płytkie. Jak powiedział B.B.King. - blues to jest życie, ale o tym życiu trzeba umieć opowiedzieć. To prawda i niewielu to potrafi. O wiele lepiej, co ciekawe, odnajdują się hiphopowcy, chociaż robią to w nieco inny sposób. Ale tam jest szczerość tego przekazu, którego polskim młodym bluesmanom z niewiadomych przyczyn brakuje. To bardzo zastanawiające. Sądzę, że jakoś brakuje w ogóle naszym młodzieńcom wiedzy muzycznej. Coraz częściej bluesem określa się rocka lub country, które są tylko podszyte bluesem. Ginie gdzieś ta wiedza o prawdziwym bluesie i to mnie także mocno zasmuca.

W tym roku po dłuższej przerwie zaprezentujesz się ze swoim zespołem na festiwalu Rawa Blues. Jak odnosisz się do tego 'powrotu'?

Bardzo się cieszę, że po sześciu latach przerwy znów zagram na tym festiwalu, tym bardziej, że wracam w nowej formule. Ci, którzy znają Monkey Business wiedzą, że co roku miałem nowy repertuar. Teraz w repertuarze mam jeden utwór, który kiedyś grałem na Rawie - "Kiedy wstałem dziś rano". Irek pisał przed Rawą, że chciałby tę imprezę zmienić, tak, aby pod względem artystycznym była miejscem poszukiwań nowych trendów, nowych zjawisk i to jest bardzo dobra koncepcja. Może właśnie dlatego zdecydował się mnie tam zaprosić, bo zobaczył, że robię coś zupełnie nowego. To nie jest może nowatorskie, ale jeśli chodzi o mnie to jest to spora odmiana.

Analizowałem sobie różne festiwale i ostatnie Rawy i widzę, że coraz mniej jest na nich bluesa. Dominuje rock lub country podszyte bluesem. Za wiele jest zespołów chcących grać jak Dżem, który jest jedynym niepowtarzalnym zespołem. Dobrze więc, że Irek próbuje szukać nowych rzeczy.

Nie mamy dostępu to tych nowych rzeczy, ponieważ bluesa właściwie nie ma w mediach...

To jest temat rzeka. Można by o tym mówić i mówić. Wszyscy dobrze wiemy jak jest. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że ludziom wmawia się, że to co słyszą, to jest właśnie to czego chcą. Uważam, że na rynku jest miejsce dla takich zespołów jak Ich Troje. Oni zaspokajają pewne potrzeby. Problem w tym, że to nie są potrzeby wszystkich ludzi. Niestety ta mniejszość czuje się przytłoczona i nie ma prawa głosu. To powoduje, że współczesna młodzież właściwie nie odbiera edukacji muzycznej. O ile ludzie nie poznają tej muzyki poprzez znajomych to właściwie są pozbawieni możliwości obcowania z nią. Nie ma żadnej alternatywy i dokładnie mówię o tym w piosence "Trik".

W bluesowym świecie krążą plotki, że na jesień planujesz zorganizowanie koncertu z okazji 20-lecia bluesa w Krakowie....

Tak planujemy zorganizowanie w Dworku Białoprądnickim koncertu, którym uczcimy 20-lecie istnienie bluesa w Krakowie. Pojawi się wiele osób, które podobnie jak ja właśnie w tym miejscu przez wiele lat prezentowały swoje muzyczne pomysły publiczności. Przecież to była kolebka bluesa w tym mieście. Całość będzie naprawdę dobrze zorganizowana i być może zakończy się wydaniem nawet płyty DVD. Chcemy, aby było to naprawdę ciekawe wydarzenie i kto wie może będzie to zaczątek jakiegoś festiwalu bluesowego w Krakowie. To miasto przecież zasługuje na taką imprezę. Wiele się mówi, że tutaj dominuje jazz, ale blues jest naprawdę silny i o tym nie trzeba nikogo przekonywać... Tam rzeczywiście będzie można usłyszeć utwory, które grałem z Monkey Business. Spróbujemy chociaż na chwilę stworzyć znów taki "Zajazd błędnych", w jakiś sposób złożyć hołd tamtym czasom i temu miejscu. Jeszcze do końca nie wiadomo kiedy ten koncert się odbędzie, bo to zależy po części od sponsora. Ten koncert ma pomóc w scalaniu tego bluesowego środowiska.

Dziękuję za rozmowę.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: teksty | koncert | blues | Kraków
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy