Reklama

"Piosenki nasycone emocjami"

Trzej obecni członkowie duńskiej grupy Saybia założyli ją jeszcze w 1993 r. w Nyborg, na wyspie Funen. Kiedy w 1998 r. dołączył do nich nowy gitarzysta i klawiszowiec Sebastian Sandstrom, wreszcie wypracowali własny styl. Wiosną 2001 roku muzycy, wraz z producentem Runem Westbergiem (współpracował m.in. z Freyą), rozpoczęli nagrywanie debiutanckiego albumu. "The Second You Sleep" ukazał się Danii pod koniec stycznia 2002 r. i znalazł ponad 100 tysięcy nabywców. Kwintet, dzięki swoim melodyjnym kompozycjom, oraz nieustannych koncertów w duńskich klubach rockowych zdobywał coraz szerszą publiczność, a jego sława sięgnęła poza granice rodzinnego kraju. O tym, jak ważne są dla muzyków koncerty, jak wiele pracy kosztował sukces oraz o planach na przyszłość, w wywiadzie dla INTERIA.PL opowiedział Soren Huss, wokalista zespołu.

Przez ostatni rok bardzo ciężko pracowaliście, by odnieść sukces.

Tak naprawdę to zajęło nam to wiele lat ciężkiej pracy. Na początku 2002 roku pomyśleliśmy sobie, że skoro mamy już podpisany kontrakt, to wreszcie sobie odpoczniemy, a w rzeczywistości wtedy dopiero wszystko zaczęło się na dobre i przez ostatni rok, nie mieliśmy prawie w ogóle odpoczynku.

Wasz debiutancki album jest już na rynku w Europie, zdobyliście nominację do Europejskiej Nagrody MTV dla najlepszego zespołu skandynawskiego. Jak to odbieracie po blisko 10 latach pracy?

Reklama

To niesamowite uczucie. Bardzo długo „walczyliśmy” chociażby o to, żeby być rozpoznawanym, rozpocząć cokolwiek, a tu nagle w przeciągu roku przeszliśmy drogę od bycie zupełnie nieznanym nawet w Danii, aż do zdobycia nominacji do nagrody MTV Europe. Zrobiliśmy ogromny krok do przodu. Aż ciężko w to uwierzyć, to trochę surrealistyczne. Wyjazd do Barcelony na wręczenie nagród MTV to jak gdyby spełnienie snu, marzenia. Bardzo długo pracowaliśmy i marzyliśmy o takiej sytuacji. Nie mieliśmy pojęcia, jakie to uczucieznaleźć się w tym punkcie, w którym się teraz znajdujemy. Teraz już wiemy i jest naprawdę miło, jakbyśmy się znaleźli w środku własnego snu.

Wasz album został wydany w Niemczech, Szwajcarii, Austrii, Szwecji, Finlandii, Norwegii i Polsce. Czy jest jakiś odzew ze strony tych krajów? Gracie tam może jakieś koncerty?

Byliśmy w Belgii, Holandii i Niemczech w ramach tournee promocyjnego. W Holandii graliśmy także koncerty klubowe, podczas pięciu wieczorów wyprzedano wszystkie bilety. W północnej Europie braliśmy udział w audycjach telewizyjnych i radiowych, udzieliliśmy szeregu wywiadów, mam nadzieję, że do Polski także zawitamy.

A jak się grało przed holenderską i niemiecką publicznością?

Bardzo dobrze. Z tego, co wiemy, lubią nasze piosenki, album się podoba, mówią tam, że nasze piosenki są bardzo nasycone emocjami. Ludzie bardzo fajnie bawili się podczas koncertów.

Gracie już od lat, czego więc możemy się spodziewać po waszych koncertach?

Na żywo gramy dużo bardziej energicznie, ostrzej. Na żywo dajemy poszaleć gitarom, stajemy się zespołem rockowym, podczas gdy na płytach jesteśmy pop-rockowi.

Muzyka zawarta na waszym debiutanckim albumie przypomina mi twórczość kilku angielskich zespołów, do głowy przychodzi mi także szwedzki Kent.

Jeżeli chodzi o porównania z Kent, to wydaje mi się, że nasz album jest bardziej ludzki, bardziej szczery.

Wasz album "The Second You Sleep" brzmi dosyć smutno, melancholijnie.

Nie jest tak w sposób planowany. Nie nagrywamy z założenia nostalgicznego albumu, albo np. nie umawiamy się, że nawiążemy do muzyki z lat 70. Po prostu tacy jesteśmy, jesteśmy nieco staromodni. Sami piszemy piosenki i sami te utwory później gramy. Podczas komponowania nie mamy ambicji podążania za jakąkolwiek modą, która jest w tej chwili na topie. Nie chcemy być kolejnymi The Hives, The Strokes, The Crash i czy innymi zespołami na The (śmiech). Koncentrujemy się jedynie na tym, żeby pisać dobre piosenki. To jedyny klucz do naszej twórczości.

Wspomniałeś o The Hives, którzy są w tej chwili bardzo popularni w Stanach i Wielkiej Brytanii, a pochodzą, tak jak Kent, ze Szwecji. Wy jesteście z Danii. Czy jest coś, co łączy skandynawskie zespoły, jakiś czynnik, który może na was wpływać i powodować, że w pewnych rzeczach jesteście do siebie podobni?

Być może jest coś takiego, co charakterystyczne jest tylko dla Skandynawii, ale ja nie mam pojęcia, co to jest. Nie mogę tego zauważyć, bo sam jestem w środku i mój punkt widzenia jest inny. Niejednokrotnie już nas o to pytano i nie potrafiliśmy odpowiedzieć co to takiego. Od razu słychać, że nie jesteśmy z Anglii ani Stanów Zjednoczonych. Na pewno w muzyce i tekstach słychać wpływ północnej melancholii, tych krajobrazów… Ale ciężko powiedzieć, jakie są konkretne różnice.

Jesteście już znani. Co dalej? Co chcielibyście jeszcze jako zespół osiągnąć?

Mieliśmy taki plan, żeby znaleźć sobie miejsce na duńskiej scenie muzycznej, ale to udało nam się już w ciągu kilku miesięcy. Tak więc teraz jesteśmy skoncentrowani na działaniach w pozostałej części Europy. A później pewnie zajmiemy się także Wielką Brytanią, Stanami Zjednoczonymi i Azją. Niestety, nie możemy się rozdwoić, także w tej chwili myślimy o Europie. Mamy zamiar bardzo dużo koncertować. Główny plan dotyczy jak największej ilości koncertów w Europie. W przerwach będziemy wpadać do studia i powoli przygotowywać się do nagrania kolejnego albumu, bo podczas tournee ciągle piszemy nowe utwory. W tej chwili mamy już około 15 nowych piosenek. Tak więc gramy jak najwięcej, zresztą to jest to, co najbardziej kochamy.

Dziękuję za rozmowę.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: Nienasycone | MTV | koncerty | piosenki
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy