Reklama

TVP nagięło fakty? Artur Orzech mówi o tym, jak wyglądało jego odejście z Telewizji Polskiej

W 2021 r. media obiegła informacja o tym, że dziennikarz muzyczny Artur Orzech rozstał się ze swoim pracodawcą, czyli Telewizją Polską, w atmosferze skandalu. Przypomnijmy, że Artur Orzech stracił pracę w TVP krótko po tym, jak nie pojawił się na planie odcinka charytatywnego "Szansy na sukces". Prezenter komentował później, że nie chciał prowadzić programu, w którym pojawia się Boys i Jan Pietrzak. Orzech przedstawił teraz swoją wersję wydarzeń która ma znacznie głębsze dno.

W 2021 r. media obiegła informacja o tym, że dziennikarz muzyczny Artur Orzech rozstał się ze swoim pracodawcą, czyli Telewizją Polską, w atmosferze skandalu. Przypomnijmy, że Artur Orzech stracił pracę w TVP krótko po tym, jak nie pojawił się na planie odcinka charytatywnego "Szansy na sukces". Prezenter komentował później, że nie chciał prowadzić programu, w którym pojawia się Boys i Jan Pietrzak. Orzech przedstawił teraz swoją wersję wydarzeń która ma znacznie głębsze dno.
Artur Orzech zdecydował się na to, by przedstawić swoją wersję rozstania z TVP /Jan Bogacz/TVP /East News

Artur Orzech udzielił wywiadu portalowi plejada.pl, w którym zdradził swoją wersję kulis wyrzucenia go z TVP. Okazuje się, że jego wersja znacznie odbiega od tej, którą od tamtego czasu podaje Telewizja Polska. "Z 'Szansą na sukces' było tak, że zaraz po tym, jak Wojciech Mann zrezygnował z bycia jej gospodarzem, zadzwoniła do mnie pani Elżbieta Skrętkowska z pytaniem, czy zgodziłbym się go zastąpić na kilka odcinków, których emisja była już zaplanowana. Ostatecznie nic z tego nie wyszło, bo program zdjęto z anteny" - powiedział Orzech. 

Reklama

Sprawa wróciła do niego jednak po latach. "Ta propozycja do mnie wróciła. Pomyślałem, że to ciekawe zrządzenie losu. I w związku z tym, że zapewniono mnie o tym, że będę miał możliwość nie tylko prowadzić, ale też merytorycznie współtworzyć ten program, zgodziłem się" - dodał prezenter.

Według Artura Orzecha TVP miało wywiązywać się z tej umowy tylko na początku współpracy. "Początkowo miałem wpływ na wybór uczestników, brałem też udział w rozmowach redakcyjnych na temat tego, jakich artystów należy zaprosić. Z czasem jednak moje sugestie przestały być brane pod uwagę. A potem po prostu zacząłem dostawać maile z informacją, kto będzie gościem w kolejnym odcinku. Mój wpływ na program był coraz mniejszy, a od pewnego momentu - żaden. Moją rolę sprowadzono wyłącznie do prowadzenia "Szansy na sukces". Przez ponad 30 lat w mediach naprawdę dużo zrobiłem i tylko występowanie przed kamerą mnie już nie interesuje" - wyjaśnił.

W rozmowie pojawiły się również następujące słowa: "Poza tym, coraz częściej słyszałem od artystów, którzy przychodzili do 'Szansy...', że robią to tylko ze względu na mnie. To był dla mnie znak, że jednak to, co dzieje się w TVP w sferze informacji i publicystyki, rykoszetem uderza w program, w który jestem zaangażowany".

Boys i Jan Pietrzak w "Szansie na Sukces". Orzech powiedział "nie"

Bezpośrednim powodem do rozwiązania umowy miał być planowany występ Jana Pietrzaka i zespołu Boys w jednym z odcinków. Gdy tylko informacja ta dotarła do Artura Orzecha, ten natychmiast odmówił pojawienia się na nagraniach. "Ja z tymi gośćmi po prostu nie miałbym o czym rozmawiać. Pamiętam, że wcześniej poproszono mnie o poprowadzenie 'Szansy...' z Zenkiem Martyniukiem. Zapewniono mnie, że to ostatni flirt z disco polo w tym programie. Zgodziłem się, bo stwierdziłem, że jeśli będzie to tylko jeden odcinek, nie zaszkodzi to 'Szansie...', a poza tym uznałem, że może czegoś dowiem się o disco polo, na którym kompletnie się nie znam. Żeby była jasność - dla mnie to muzyka, która funkcjonuje w przestrzeni funkcjonalno-użytkowej, a nie artystycznej. Nie uważam, że powinno się wprowadzać ten gatunek do sal filharmonicznych. W TVP zdanie na ten temat było inne" - wyjaśnił. 

Wielu myślało, że Artur Orzech postawił wówczas ultimatum: albo on, albo Jan Pietrzak i Marcin Miller. W rzeczywistości sprawa miała wyglądać inaczej, przez co jedynym sposobem, by wyjść z tego z twarzą, była rezygnacja. "To był czas, kiedy nie miałem już żadnego wpływu na dobór gości. Nikt nie pytał mnie o zdanie. Na kilka dni przed nagraniami dostałem mail z informacją, kto pojawi się w następnym odcinku i tyle. Trwały już wtedy prace nad zgromadzeniem dokumentacji do programu, szukano materiałów archiwalnych z udziałem gości. Jedyne, co mogłem zrobić, to zrezygnować z prowadzenia 'Szansy na sukces'. I tak też się stało" - ujawnił dziennikarz.

Oczywiście odniósł się również do wersji zdarzeń, jaką przedstawiło TVP. "To nie odbyło się tak, jak przedstawiała to Telewizja Polska - czyli że nikomu nic nie powiedziałem, milczałem i nie pojawiłem się na nagraniach. To pewne zafałszowanie. Gdyby rzeczywiście tak było, skąd wziąłby się Marek Sierocki? Przechodził korytarzem przy S-5 na Woronicza? Przecież nie wyciągnięto go jak królika z kapelusza iluzjonisty. Produkcja wiedziała, że mnie nie będzie, w związku z czym sięgnięto po niego jako zastępstwo".

"Wówczas tego nie komentowałem, bo miałem dość kontaktów z TVP i nie chciałem rozgrzebywać tej sprawy. Ale mam w posiadaniu dokumenty, z których jasno wynika, że niestawiennictwo na nagraniach, łączy się z karą finansową dla mnie. Karę zapłaciłem, co oznacza, że to ja zrezygnowałem ze współpracy z Telewizją Polską, a nie odwrotnie, jak próbowano przedstawić tę sytuację" - tak przedstawił przebieg całego skandalu Artur Orzech.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Artur Orzech
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama