Reklama

Pearl Jam: dwadzieścia lat minęło

Matt Cameron, który w 1991 r. był perkusistą Soundgarden, pamięta, że po raz pierwszy usłyszał materiał z debiutanckiego albumu Pearl Jam tego dnia, kiedy Eddie Vedder przyniósł do studia w Seattle (gdzie trwała akurat sesja muzyków Soundgarden) taśmy z przedpremierowymi nagraniami.

- Nagle w studio pojawił się Eddie z jakimiś remiksami "Even Flow" i kilkoma innymi piosenkami. Wystarczyło na niego spojrzeć, by stwierdzić, że jest z nich super dumny - mówi Cameron, który w 1998 r. dołączył do składu Pearl Jam. Pamiętam, że powiedzieliśmy wtedy: "Wow, to naprawdę duża rzecz. To będzie sukces", czy coś w tym stylu. To był materiał, który zapowiadał się na coś wielkiego.

"Alive" - od tego się zaczęło:


Tak się też stało, i tak jest do dziś. Muzycy Pearl Jam, świętując 20-lecie zespołu, spoglądają na minione lata z perspektywy formacji zaliczającej się do grona największych ikon rocka. Grunge'owy kwintet sprzedał na całym świecie ponad 60 mln płyt i zapewnił sobie trwały przyczółek w rozgłośniach radiowych dzięki takim kompozycjom, jak "Alive" (1991), "Jeremy" (1992), "Black" (1993), "Daughter" (1993), "Corduroy" (1995) czy "Better Man" (1995).

Reklama

Od wymiernych osiągnięć ważniejsze było jednak to, że komercyjny sukces Pearl Jam pomógł otworzyć drzwi głównego nurtu dla rocka alternatywnego - zarówno tego wywodzącego się z Seattle, miejsca narodzin tego gatunku, jak i z innych ośrodków. Pearl Jam, uruchamiając swój oficjalny fan klub Ten Club, stali się również pionierami autentycznej interakcji z fanami w czasach, w których nikomu nie śniło się jeszcze o mediach społecznościowych. W latach 90. stoczyli również głośną - choć ostatecznie przegraną - bitwę z firmą Ticketmaster o ceny biletów na swoje koncerty.

Uznawani za szaleńców

- Wydaje mi się, że sukces komercyjny dał nam moc, żeby namieszać trochę w systemie i robić rzeczy po swojemu - mówi basista Jeff Ament. - Im więcej mieliśmy tej mocy, tym bardziej chcieliśmy robić wszystko inaczej i wyzwolić się z szablonu.

- Można powiedzieć, że zachowywaliśmy się buntowniczo - dodaje. - Dużo walczyliśmy, w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Zawsze byliśmy gotowi na następny krok, nawet jeśli nie byliśmy jeszcze w danym momencie pewni, co nim będzie. W tamtych czasach byliśmy uznawani za szaleńców przez ludzi z branży, ponieważ nie były to reguły, jakim oni podporządkowywali swoją działalność. My chyba jednak czuliśmy, że naszą siłą, w sensie biznesowym, było zmieniać się i zmieniać model biznesowy obowiązujący w branży muzycznej - w ten sam sposób, w jaki my sami zmienialiśmy się muzycznie i twórczo.

W swoje dwudzieste urodziny Pearl Jam - w składzie Ament, Cameron, Vedder oraz Stone Gossard i Mike McCready (gitary) - spoglądają zarówno w przeszłość, jak i w przyszłość. W marcu zespół opublikował rozszerzone wydania albumów, będących drugim i trzecim w historii jego działalności - "Vs." (1993) i "Vitalogy" (1994). Oba wydawnictwa zadebiutowały na 1. miejscu zestawienia "Billboard 200". Reedycjom tym towarzyszyło wydanie nie publikowanego wcześniej koncertowego materiału z Bostonu z 1994 r. Zespół planuje również rocznicowy koncert - utrzymana w konwencji festiwalu impreza odbędzie się najprawdopodobniej jesienią. Jednocześnie reżyser i scenarzysta Cameron Crowe, długoletni przyjaciel muzyków, przymierza się do premiery dokumentu zatytułowanego "Pearl Jam Twenty". Ma ona nastąpić we wrześniu.

Historii nie można napisać od nowa

I właśnie przy całym tym natłoku zajęć - a także pomimo faktu, iż poszczególni członkowie zespołu zaangażowani są również w inne projekty - Pearl Jam przystępuje do pracy nad nową płytą.

- Tyle się teraz dzieje, że o wielu rzeczach już nie pamiętamy - mówi Ament. - A kiedy ludzie zaczynają wyciągać i pokazywać ci różne zdjęcia i nagrania, zdajesz sobie sprawę, że ogromna część twojego życia została w pełni udokumentowana.

Co, rzecz jasna, ma swoje minusy.

- Historii nie można napisać od nowa, wiesz? - śmieje się. - To się już stało. Trzeba przyznać się do tego, co się wydarzyło.

W 1990 r. Ament i Gossard mieli za sobą zamknięty rozdział pod tytułem Green River. Zespół ten rozpadł się w 1987 r., kiedy tych dwoje założyło własną formację, która otrzymała nazwę Mother Love Bone. Jej wokalista, Andrew Wood, zmarł na skutek przedawkowania heroiny w 1990 r. właśnie, w związku z czym Ament i Gossard zabrali się do pisania nowego materiału. Z pomocą Camerona i kilku innych osób udało im się nagrać taśmę demo, która trafiła do Eddiego Veddera, wówczas mieszkającego w San Diego. Vedder dopisał teksty i partie wokalne do pierwotnych wersji "Alive", "Once" i "Footsteps", po czym wyruszył do Seattle na przesłuchanie.

Pearl Jam, początkowo jako Mookie Blaylock (nazwę tę przyjęli na cześć znakomitego zawodnika ligi NBA), rozpoczął pracę nad albumem "Ten". W skład zespołu weszli również Dave Krusen - pierwszy z pięciu perkusistów, którzy mieli przewinąć się przez jego szeregi - i McCready, który wcześniej grał z pochodzącą z Seattle grupą Shadow.

- Przede wszystkim chcieliśmy być elastyczni - mówi Ament. - Obserwowaliśmy zespoły pokroju Beatlesów albo Led Zeppelin i widzieliśmy, że stawiały sobie one wyzwanie. Tak więc od samego początku chcieliśmy być formacją gotową próbować swoich sił w różnych stylach i rodzajach dynamiki.

"Ten", którego tytuł był ukłonem w stronę numeru na koszulce Blaylocka, wypełniały mocne hard rockowe brzmienia, które natychmiast znalazły swoje grono odbiorców. Album rozszedł się w nakładzie ponad 13 mln egzemplarzy i dotarł do 2. miejsca na liście "Billboard 200", zaś utwory "Alive," "Even Flow" i "Jeremy" trafiły do pierwszej dwudziestki zestawień "Mainstream" i "Modern Rock". Błyskawiczny sukces debiutanckiej płyty zaskoczył członków zespołu - zwłaszcza Veddera, który nigdy nie krył się ze swoimi ambiwalentnymi odczuciami w kwestii bycia sławnym. Również Ament i Gossard, po dziesięciu latach żmudnej harówki w innych zespołach, musieli walczyć o zachowanie własnej tożsamości.

Zobacz teledysk do utworu "Jeremy":


- Przeszliśmy ewolucję - przyznaje Ament. - Wydaje mi się, że najbardziej zależało nam na tym, żeby przebić się i grać; jeździć w trasy i doskonalić swój warsztat muzyczny i kompozytorski. Sądziliśmy, że sprzedanie 50 czy 60 tysięcy płyt pozwoli nam na to, a w konsekwencji na nagranie kolejnego albumu. Powiedziałbym więc, że na tamtym etapie koncentrowaliśmy się po prostu na tym, żeby być lepszym zespołem.

- Pamiętam, że rok przed tym, jak nagraliśmy "Ten", wciąż jeszcze grywaliśmy dla kilkuset osób w lokalnym klubie. Przejście takiej drogi - od takiego muzykowania do sytuacji, w której Rolling Stonesi prosili nas o granie przed ich koncertami, a Neil Young sugerował dołączenie do jego zespołu - było niezłą podróżą. Biorąc pod uwagę nasz styl życia, taki awans nie był łatwą rzeczą. Dni, kiedy jako anonimowi goście spacerowaliśmy po ulicach czy po prostu wtapialiśmy się w tłum, minęły, i rzeczywistość stała się dla nas trochę dziwna.

Coś do udowodnienia

Pearl Jam spotkali się z antagonistycznymi reakcjami również w Seattle, gdzie nie mogący się pochwalić podobnym sukcesem członkowie muzycznej społeczności - ale też reprezentanci awangardy, jak Kurt Cobain - zarzucali zespołowi "sprzedanie się". Większość z tych różnic zostało z biegiem czasu załagodzonych, a Cobain, niedługo przed swoją samobójczą śmiercią w 1994 r., przebąkiwał coś nawet o wspólnej trasie Nirvany i Pearl Jam.

Zespół przystąpił do nagrywania "Vs" z poczuciem, że ma coś do udowodnienia, mówi Ament, ale zarazem przekonany, że potrafi to zrobić.

- To był bardzo dynamiczny okres - wspomina. - Wystarczyło, że weszliśmy do studia, a już coś się działo. Przykładowo, podczas sesji Stone wchodził z jakimś riffem, a dwie godziny później już mieliśmy zajebisty kawałek. Pamiętam, jak wielka była nasza kreatywność w tamtym okresie, a że żaden z nas nie był żonaty i niewielu w ogóle miało dziewczyny, koncentrowaliśmy się niemal w stu procentach na zespole i robieniu muzyki. To był niesamowity czas, a do tego intensywny, ponieważ czuliśmy na sobie presję, by po "Ten" zaprezentować coś o podobnej sile. Można powiedzieć, że intensywność naszych starań wzrosła o kolejny stopień.

- W głębi ducha wiedzieliśmy jednak, że ta druga płyta będzie lepsza - dodaje. (...) "Vs" okazał się być pierwszym z trzech albumów Pearl Jam, które od razu wskoczyły na 1. miejsce listy "Billboard 200". W pierwszym tygodniu dystrybucji płyta rozeszła się w rekordowym wówczas nakładzie ponad 950 tys. egzemplarzy. Dodatkowo zdobyła cztery nominacje do nagrody Grammy, a utwór "Daughter" dał zespołowi pierwsze w jego historii miejsce na szczycie zestawienia "Mainstream Rock".

Zobacz wideo do utworu "Daughter":


Kolejnym multiplatynowym sukcesem grupy był album "Vitalogy", dzięki któremu Pearl Jam zdobyli swoją pierwszą i jak dotąd jedyną statuetkę Grammy, przyznaną im w kategorii "Najlepsze hard rockowe wykonanie" za utwór "Spin the Black Circle". Ament podkreśla jednak, że "Vitalogy" była płytą zdecydowanie inną od obu swoich poprzedniczek.

- Powstała ona niemal w całości podczas naszej trasy koncertowej - wspomina. - Pamiętam, że wówczas sprawiała wrażenie "pękniętej"; nie czuliśmy po prostu, żeby była szczególnie spójna. Wciąż dziwnie się jej słucha, ale też uważam, że znajdują się na niej jedne z najlepszych kawałków, jakie kiedykolwiek nagraliśmy.

W połowie lat 90., kiedy zespół wydawał się prowadzić regularną wojnę z branżą fonograficzną, wokół Pearl Jam zapanował spokój. Muzycy porzucili świat wielkich wytwórni, by założyć swoją własną, Monkeywrench. Dziś mają chyba większy dystans do przemysłu muzycznego jako takiego. Sprzedaż ich płyt nieznacznie spadła - aczkolwiek cztery ostatnie wydawnictwa zyskały status złotych - ale za to zespół może pracować na swoich własnych warunkach.

Kolejna duża rzecz

Dotyczy to również projektów indywidualnych: Vedder przygotowuje nowy album solowy. "Ukulele Songs" ma ukazać się 31 maja; później rozpocznie się promująca go trasa koncertowa. Ament wystartował z formacją Tres Mts., najmłodszym spośród jego pobocznych projektów (podczas koncertów wspiera go zresztą McCready). Gossard nie zrezygnował z roli lidera grupy Brad, a Cameron współpracuje z reaktywowanym Soundgarden.

Żadna z tych rzeczy nie zagraża jednak Pearl Jam, obiecuje Ament, a 20. urodziny zespołu natchnęły go jeszcze większym entuzjazmem, by zrobić z kolegami coś nowego, i to tak szybko, jak to możliwe.

- Spotkaliśmy się już kilka razy w związku z tą sprawą - mówi basista - przygotowaliśmy też kilka nagrań demo, jako zespół i indywidualnie, mamy więc jakieś dwadzieścia kilka piosenek, które stanowią potencjalny materiał na nową płytę. Mamy świadomość, że wielość opcji jest ogromna. Na przykład - tak naprawdę wciąż jeszcze nie pokusiliśmy się o eksperymentowanie z klawiszami, syntezatorami i smyczkami.

- Wyłączyłem się już z trybu spoglądania wstecz, przekopywania starych pudeł i wyszukiwania starych kawałków - kończy Ament. - Reszta chłopaków chyba też. Najprawdopodobniej więc nowa płyta będzie naszym kolejnym dużym projektem.

Gary Graff, New York Times

Tłum. Katarzyna Kasińska

Czytaj także:

Rarytasy od Pearl Jam

Wyjątkowa impreza na 20-lecie Pearl Jam

Zobacz teledyski Pearl Jam na stronach INTERIA.PL!

The New York Times
Dowiedz się więcej na temat: Pearl Jam | Eddie Vedder
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama