Reklama

Motorhead: Owulacja na stojąco

Modne ostatnio, i nadużywane słowo "oldskul" (również przez niżej podpisanego), zadomowiło się w naszym języku na dobre. Wszystko, co nie nowe, jest oldskulowe! Właśnie dowiedziałem, że większość kontekstów, w których używałem tego zwrotu, była zupełnie bezsensu. W sobotę (28 listopada) poznałem co oznacza prawdziwy "oldskul".

Neon nad wejściem londyńskiego klubu Hammersmith Apollo w staromodnym stylu, niczym amerykańskie kina w latach 20., zapowiadał sobotni (28 listopada) koncert czerwonymi literami "MOTORHEAD". Koniki, już na wyjściu z kolejki metra atakowały wysiadających ("Tickets for Motorhead?"). Nic dziwnego, że liczyli na niezły utarg - główna gwiazdę rozgrzewali Girlschool i The Damned! Napiszę jeszcze raz, żeby Wam nie umknęło - Girlschool i The Damned, rozgrzewali Motorhead. W Hammersmith. Tak, w tym legendarnym Hammersmith.

Wnętrza obiektu w stylu art deco, przywitały nas kilkoma barami, z taką ilością obsługi, że za piwem nie musiałem stać dłużej niż 2 minuty - i już mi się spodobało! Szczęka opadła mi jednak, gdy wszedłem na sale koncertową, mieszczącą 8 tysięcy fanów. Ogrom tego, co kryje w sobie ta niepozorna elewacja sprawił, że całkiem zapomniałem o odwołanym dwa dni wcześniej koncercie Slayera, na który tak naprawdę przyjechałem do Londynu. Co za miasto, prawda? Slayer w czwartek, Lemmy w sobotę - brzmi prawie tak dobrze, jak "oldskulowe", "miliard w środę, miliard w sobotę".

Reklama

Z miejsca, w którym siedziałem, panie z Girlschool wyglądają bardzo zachęcająco. Zgrabne laski z gitarami, wyglądały naprawdę sexy - biorąc pod uwagę wiek pań, może jednak nie widziałem zbyt dobrze? A siedziałem naprawdę wysoko! Pod samym sufitem. Proste, rockandrollowe utwory dziewczyn (pań?, dam?) świetnie sprawdziły się w roli rozgrzewki. Ja jednak czekałem na to, na co chyba wszyscy w czasie ich koncertu. Gdy rozkręciły publiczność przy "Emergency" pomyślałem, że następny w kolejności może być tylko jeden utwór - "Please Don't Touch". Czy zaproszą na scenę Lemmy'ego? Okazja nie byle jaka - ostatni raz wspólnie wykonali ten utwór na żywo, na 30. urodzinach Motorhead w 2005 roku.

"Ponieważ jesteśmy w Londynie i gramy przed Motorhead, następny utwór wykona z nami specjalny gość" - te słowa Kim McAuliffe wystarczyły, żeby publiczność oszalała ze szczęścia. Na scenę, w pełnym rynsztunku (kapelusz, rozchełstana koszula, kowbojki), powoli i dumnym krokiem, z szelmowskim uśmiechem pod wąsem wkroczył Lemmy.

Wiem, że o tym facecie napisano już wiele, że niektórym jego rockandrollowa sława może wydawać się grubo przesadzona... Ale gdybyście zobaczyli tego 63-letniego gościa, wchodzącego na scenę na pełnym luzie, ze swoim Rickenbackerem przewieszonym przez ramię, lekko kłaniającego się publiczności, doprowadzonej tymi drobnymi gestami do ekstazy... Uwierzcie mi - totalna magia! To tak tylko dla pewności, żeby Wam nie umknęło. Tak, Girlschool na żywo, grały "Please Don't Touch", z gościnnym udziałem Lemmy Kilmistera w Hammersmith. Tak, w tym Hammersmith.

Dalej mogło być tylko lepiej! Publiczność wykorzystała przerwę na zakup piwa w barze, techniczni na rozłożenie pomarańczowego baneru z logiem The Damned. Obok skocznych, standardów, jak "Neat, Neat, Neat" czy "New Rose" zespół zagrał utwory, które po punkowym starcie, rozrastały się w progresywne suity, z klawiszami w tle, by za chwilę powrócić do szybkich rytmów.

Zespół prezentował się świetnie. Frontman, Dave Vanian, któremu image'u mógłby pozazdrościć tak Dave Gahan, jak i Glenn Danzig, biegał po scenie, podchodził do publiczności - a to wszystko przy chóralnym śpiewie zadowolonego tłumu. Każdy z członków zespołu to zresztą niezły oryginał. Klawiszowiec, Monty Moron, zachowywał się jak całkowity "moron" - skakał przy klawiszach jakby miał sprężyny zamiast kolan. Jego dziwaczne pląsy co chwilę bawiły publiczność. Gitarzystę, przyodzianego w wielki czerwony beret, a'la "francuski malarz", ze sceny zniósł ochroniarz, bo ten nie chciał z niej zejść i ciągle brzdąkał na instrumencie. Niesamowita energia, którą nie tylko dało się słyszeć w każdym dźwięku, ale którą widać też było w szalonym zachowaniu muzyków na scenie. Zespół dostał zasłużoną owacje na stojąco.

Schemat "piwo i zmiana baneru na scenie" znowu szybko i sprawnie zadziałał. Potem wszystko według "oldskulowych", dobrych zasad.

"We are Motorhead and we play rock'n'fuckin'roll" - te słowa wystarczyły, żeby na wypełnionej po brzegi sali nie siedziała ani jedna osoba. Jeśli The Damned dostali owacje na stojąco na zejściu, Motorhead dostał ją na wejściu. Od fanek była to nawet owulacja na stojąco. Było wszystko to, o czym moglibyście sobie zamarzyć! Z nowych rzeczy m.in. "Rock Out" i "Be My Baby". Ze starszych "Bomber", "Iron Fist", "Metropolis", "Another Perfect Day", przed którym Lemmy zniknął za kulisami. Phil Campbell usprawiedliwiał kolegę z rozstrojoną gitarą basową - "Lemmy went to tune".

Niesamowicie zabrzmiał "In The Name Of Tragedy" przerwany fantastycznym solo na perkusji. Wisienką na torcie był dla mnie jednak "Orgasmatron"! Tytuł dokładnie opisuje doznania jakim poddana była publiczność. Na scenie tylko zielone światła, skierowane punktowo na muzyków i płynące z niej potężne, miażdżące riffy. Cudo!

"To jest ostatni utwór wieczoru, potem wy robicie hałas, a my gramy dalej" - Lemmy tym krótkim zdaniem przypomniał nam o zasadach bisowania, obowiązujących na rockowych koncertach.

Tak więc po tej krótkiej chwili, kiedy robiliśmy "noise" panowie zafundowali nam akustyczny "Whorehouse Blues", w którym za gitarę chwycił także "the best fuckin' drummer in the world" - jak zapowiedział swojego perkusistę Lemmy. Na koniec "Ace of Spades" i "Overkill" - końcówkę na dwie stopy i świdrujący bas grali chyba ze cztery razy, żeby dobić zdemolowaną publiczność.

"Don't forget us!" krzyknął na koniec Lemmy. Bez obaw, nie zapomnimy.

To był Motorhead. I żeby Wam na pewno nie umknęło - zagrał kawał piep**onego rock'n'rolla. W Hammersmith. Tak, w tym Hammersmith!

Tomasz Balawejder, Londyn

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Motorhead | rock | publiczność
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy