Reklama

Więcej niż słowa

Lizz Wright "Fellowship", Universal

Lizz Wright na swojej czwartej płycie pokazuje, że nagrywanie płyt z muzyką gospel w XXI wieku ma sens. Zwłaszcza, gdy ma się pomysł i dużo talentu.

Pobieżne spojrzenie na listę utworów i może człowieka ogarnąć lekkie znużenie. Bo znów ktoś śpiewa jeden z najpopularniejszych hymnów, "Amazing Grace". Albo nowszy, ale też często wykonywany utwór z repertuaru Claptona, "Presence of the Lord". Ile można?

A jednak sprawdzam, bo tym kimś jest Lizz Wright, osoba, której osobom gustującym w amerykańskim jazzie, r'n'b i folk rocku przedstawiać nie trzeba. Poprzednimi trzema płytami wyraźnie zaznaczyła swą pozycję. Drugi w dorobku, nagrany przed pięcioma laty krążek "Dreaming Wide Awake" udało się jej umieścić na szczycie listy Billboard Top Contemporary Jazz. Tym razem ma dodatkowy atut w postaci asystujących jej, doskonałych i znanych już u nas wokalistek - Angelique Kidjo oraz Me'shell Ndegeocello.

Reklama

Skusiłam się więc i nie pożałowałam. Wright pokazuje, nie po raz pierwszy zresztą, że jej talent to nie tylko mocny, głęboki, pełen ciepłej barwy głos, ale też olbrzymie wyczucie tego, jak za jego pomocą grać na emocjach słuchaczy. Gdy śpiewa najpopularniejsze standardy gospel&spirituals (w "Gospel Medley") więcej niż słowami, wyraża właśnie wokalem i dobrze słyszeć, że akompaniament innych instrumentów jest tu ograniczony do minimum, obejmując wyklaskiwany gdzieniegdzie rytm i melodię dopowiadaną przez pianino. Na płycie znajdziemy piosenki jeszcze bardziej ascetyczne, zbudowane na harmoniach głosów, by wymienić chociażby "Sweeping Through the City". Gościnny występ Me'shell jest na tyle dyskretny, że aż trudno uwierzyć, iż wykonuje napisaną przez siebie piosenkę tytułową... Kidjo z kolei pojawia się dwukrotnie w krótkich, przywodzących na myśl plemienne przyśpiewki kompozycjach. I choć są to drobne smaczki, bardzo się tej płycie przydają. Choćby po to, by nieco uciec od "amerykańskości" takich numerów jak wspominane wcześniej "Presence of the Lord", ale i "In From The Storm" - bardzo udany cover piosenki Hendriksa.

To nie tak, że wykonania Lizz jedynie podnoszą na duchu. Jej głos mógłby nawrócić niewierzących, najbardziej wyświechtane religijne frazy, które przez lata straciły na znaczeniu, odzyskują siłę i za jej sprawą wywołują na plecach ciarki.

Słuchając jak radzi sobie z kolejnymi kompozycjami, można śmiało określać ją mianem spadkobierczyni Arethy Franklin, ma bowiem podobną moc. I nawet gdy wychodzi poza własny repertuar, pozostaje wyjątkowa. To doskonale wróży przed jej polskimi koncertami.

7/10

Czytaj recenzje płytowe na stronach INTERIA.PL!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama