Reklama

Sigur Rós "ÁTTA": Muzyka zesłana z niebios [RECENZJA]

"ÁTTA" udowadnia, że Sigur Rós do reszty dało się ponieść swoim orkiestralnym inspiracjom. Najnowsze dzieło islandzkiego zespołu to nie jest płyta post-rockowa - to dzieło, które aż dziwne, że nie stanowi ścieżki dźwiękowej do jakiegoś epickiego filmu fantasy skupionego wokół poszukiwania nadziei w świecie próbującym się trzymać po wielkiej tragedii.

"ÁTTA" udowadnia, że Sigur Rós do reszty dało się ponieść swoim orkiestralnym inspiracjom. Najnowsze dzieło islandzkiego zespołu to nie jest płyta post-rockowa - to dzieło, które aż dziwne, że nie stanowi ścieżki dźwiękowej do jakiegoś epickiego filmu fantasy skupionego wokół poszukiwania nadziei w świecie próbującym się trzymać po wielkiej tragedii.
Okładka płyty "ÁTTA" grupy Sigur Rós /

"ÁTTA" prezentuje nam Różę Zwycięstwa w formie bardzo natchnionej. Brzmi to niemal jak muzyka sakralna, ale jednocześnie nie traci nic z charakterystycznego klimatu, którym urzekają Islandczycy. Falsety Jónsiego jak zwykle brzmią jakby były zesłane z niebios. Smyczkowe pasaże tylko podbijają podniosłą atmosferę, jaką raczą nas muzycy. Nigdy wcześniej bowiem muzycy nie korzystali tak intensywnie ze wsparcia orkiestry. Tutaj w niemal wszystkich numerach towarzyszy im London Contemporary Orchestra.

Tym samym niewiele tu klasycznie rozumianego post-rocka - to pozycja czerpiąca garściami z dziedzictwa muzyki klasycznej i przenosząca te inspiracje na nowoczesny teren, podlewając je sosem z ambientu. Również z tego powodu, że bębnów jest tu naprawdę niewiele, gdyż grupę kilka lat temu w cieniu skandalu opuścił jej wieloletni perkusista, Orri Páll Dýrason. Tym samym jeżeli już gdzieś umiejscowić to na mapie muzycznej, to jesteśmy znacznie bliżej Ólafura Arnaldsa czy Maxa Richtera niż Godspeed You! Black Emperor czy Mogwai. Z innej strony, czy Sigur Rós jako grupa post-rockowa nie była zawsze zbyt inna, by tak łatwo można było ich przyporządkować?

Reklama

Co więcej, do zespołu wrócił jego naczelny klawiszowiec, Kjartan Sveinsson. I kiedy w "Skel" powolne smyczki zamieniane są na repetytywną partię fortepianową, słychać, jak bardzo go brakowało. To moment wyjątkowo bliski genialnemu "Aegis Byrjun", a jednocześnie zdaje się tak odległy od niego, że czuć ten upływ czasu, latami nabrane doświadczenie. Bo przede wszystkim zaś czuć, że mamy do czynienia z absolutnie dojrzałymi muzykami. Takimi, którzy w muzyce szukają wyzwolenia dla emocji, jak i traktują ją jako element duchowości. Dla samego słuchacza natomiast "ÁTTA" okazuje się doświadczeniem bardzo oczyszczającym.

Jasne, że przy nieuważnym odsłuchu ta płyta może się wam zlewać. Przy czym zupełnie nie szedłbym w stwierdzenia, że to rzecz kompozycyjnie jednostajna. Na przykład nadbudowa "Gold" dobrze spaja ten numer z resztą płyty, ale przysłuchajcie się uważnie, co skrywa się w tle, a odkryjecie o wiele więcej niż można z początku przypuszczać. Albo jakim katharsis staje się rozwiązanie utworu "Andrá". Tu dzieje się naprawdę sporo.

Cieszę się, że Sigur Rós wróciło. "ÁTTA" nie jest może ich najlepszym, najbardziej zapamiętywalnym dziełem i nie będzie się o tej płycie mówić latami. Ale jeżeli ma momenty, to te z gatunku absolutnie niezapomnianych. Chociażby dlatego warto tę płytę sprawdzić.

Sigur Rós, "ÁTTA", Warner Music Poland

8/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Sigur Rós | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy