Reklama

Recenzja Pain of Salvation "In the Passing Light of Day": Bez napinki

Ponad trzydzieści lat na scenie, dziesięć studyjnych albumów, tysiące oddanych fanów na całym świecie. Takimi statystykami może pochwalić się szwedzka kapela, Pain of Salvation. Załoga dowodzona przez wokalistę, Daniela Gildenlöwa, właśnie wróciła z nowym albumem, którym po raz kolejny chce narobić hałasu w świecie progresywnego metalu. Sprawdźmy, na ile się to udało.

Ponad trzydzieści lat na scenie, dziesięć studyjnych albumów, tysiące oddanych fanów na całym świecie. Takimi statystykami może pochwalić się szwedzka kapela, Pain of Salvation. Załoga dowodzona przez wokalistę, Daniela Gildenlöwa, właśnie wróciła z nowym albumem, którym po raz kolejny chce narobić hałasu w świecie progresywnego metalu. Sprawdźmy, na ile się to udało.
Inspiracją do powstania "In the Passing Light of Day" Pain of Salvation była poważna choroba Daniela Gildenlöwa /

Decydującym momentem dla powstania materiału, jaki trafił na "In the Passing Light of Day" była choroba o uroczej nazwie martwicze zapalenie powięzi (ostre zakażenie podskórne), na którą zapadł Daniel Gildenlöw. Jak opowiadał w wywiadach wokalista, choroba przysporzyła mu tak wiele cierpienia, iż myślał już w pewnym momencie, że to już naprawdę koniec. Przesada? Niekoniecznie, bowiem dokładnie ta sama choroba dorwała ze skutkiem śmiertelnym gitarzystę Slayera, Jeffa Hannemana. No a wiadomo, gdy leżysz wiele godzin w szpitalnym łóżku, naszprycowany lekami, to różne myśli przychodzą do głowy. Bynajmniej nie te najweselsze.

Reklama

Dlatego też najnowsza płyta Pain of Salvation utrzymana jest w ponurym nastroju, a tematy związane z przemijaniem i bólem i przewijają się w każdym utworze. Starzy fani powinni się ucieszyć, bo zespół, by podbudować mroczny klimat, swoim brzmieniem sięgnął tym razem daleko w przeszłość. Przypomnijmy, że grupa całkiem niedawno romansowała jeszcze z popem, rapem a nawet... disco! Obecnie nie następuje jednak żaden bezmyślny powrót do korzeni. Szwedzi trzymają rękę na pulsie i sprytnie wplatają w swoje kompozycje modne rockowe trendy.

Ci, którym metal progresywny kojarzy się z pompatycznością, kiczem i zbyt długimi kawałkami, w przypadku tej płyty mogą się lekko zdziwić, bowiem znajdziemy tutaj tylko dwa tasiemce. Do tego niemęczące i pozbawione wszystkich przywar progresji. Już otwierający album "On a Tuesday" pokazuje, że zespół ma nam w 2017 roku wiele do zaoferowania. Zaczyna się od rwanego, nerwowego riffu, który następnie ustępuje miejsca dla rzadkich uderzeń perkusji, pianina i genialnego motywu klawiszy pod sam koniec. Jest w tym moc, głębia i prawdziwe emocje.

Oparty na podobnych kontrastach jest "Full Throttle Tribe", gdzie w samym środku dzikiej kanonady gitar mamy dłuższą ambientową wstawkę z mówionym, pełnym napięcia, wokalem Daniela. Sporo dzieje się także w utworze tytułowym, który z mrocznej ballady przeistacza się w podniosły hymn. Zmiana ta następuje bardzo naturalnie, bez żadnych zgrzytów i poczucia żenady. Singlowy "Meaningless" to zdecydowanie najbardziej przystępna propozycja na "In the Passing Light of Day" z melodyjnym, radiowym refrenem i niemal nu-metalowymi zagrywkami. Zastrzelcie mnie, ale brzmi to kapitalnie!

A jeśli nie to, to może przekona was rozkręcający się powoli "Angels of Broken Things", który po kilku minutach spokojnego trwania wybucha z całą metalową furią? Zwolennicy powolnych, pogrzebowych klimatów także znajdą coś dla siebie w postaci opartego na pianie i smyczkach "Silent Gold".

Pain of Salvation na swoim najnowszym wydawnictwie umiejętnie łączy klimat, nieprzeciętną technikę, bogate instrumentarium i chwytliwość w jedną metal-progową materię. Bez napinki, z wyczuciem i szacunkiem dla słuchaczy. Rzecz, która jeszcze długo będzie gościć w moim odtwarzaczu, i mam nadzieję, że w waszym także.

Pain Of Salvation "In the Passing Light of Day", Sony Music Entertainment

8/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Pain Of Salvation | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama