Reklama

Porzuć zwątpienie

Vallenfyre "A Fragile King", EMI Music Poland

Jedna z najbardziej bezlitosnych form ekstremalnej muzyki rodem z Wielkiej Brytanii zrodziła się ponoć z chęci połączenia brzmieniowego ciężaru Celtic Frost z d-beatową żywiołowością Discharge. Tak powstał m.in. death metal. Debiutująca albumem "A Fragile King" supergrupa Vallenfyre coś na ten temat wie.

Rozważmy pewien dobrze znany schemat. Grupa uznanych muzyków z różnych - za przeproszeniem - parafii przechodzi kryzys wieku średniego realizując się w superprojekcie dyskontującym rozrastającą się niczym bluszcz na grobowcu aktualną modę na brutalne retrodźwięki z lat młodości, co chytrze wykorzystuje duża wytwórnia znana ze spieniężania nostalgii. Brzmi znajomo? Sęk w tym - a raczej ulga i radość - że Vallenfyre udowadnia, iż można to zrobić z klasą.

Reklama

W gąszczu epigonów (Fatalist, Entrails i innych dzieci Nihilist), powrotów (Morgoth, Asphyx, Pestilence...) i ogólnej fiksacji na oldskul, jaką obserwowaliśmy przez cały 2011 rok, Vallenfyre, powołany do życia w angielskim Halifax z inicjatywy Gregora Mackintosha (gitarzysty Paradise Lost), wypada bowiem nadspodziewanie wiarygodnie. I nawet jeśli był to tylko kaprys, wyszło mu to dwa razy bardziej na serio niż - skądinąd świetnemu - Bloodbath i znacznie poważniej od Insidious Disease - skandynawskich projektów o podobnych proweniencjach, wyłuskanych z czerstwego deathmetalowego ciasta przez speców z niemieckiej Century Media Records.

Mackintosh (tu także w roli znakomicie ryczącego wokalisty z iście torsyjną, angielską flegmą) i jego grupa wsparcia w osobach Hamisha Glencrossa (gitara; również w My Dying Bride), Mully'ego (gitara), Scotta (bas; Doom) oraz Szweda Adriana Erlandssona (perkusja; At The Gates, Cradle Of Filth, Paradise Lost), teleportują się tu w czasie do Szwecji z początku lat 90. uzyskując podrasowane brzmienie z tamtej epoki death metalu ("Ravenous Whore", "As The World Collapses", "Humanity Wept" w konwencji Entombed; "Cathedrals Of Dread" częściowo wybijany na modłę Unleshed; "The Divine Have Fled" ćwiartowany z gracją Dismember), które automatycznie kieruje nasze myśli w stronę sztokholmskiego studia Sunlight.

Urokliwe nawiązania do brzmieniowego "roju pszczół" autorstwa Thomasa Skogsberga, którym zdefiniowano skandynawski death metal trzy dekady temu, byłyby jednak tylko bezczelnym przeszczepem, gdyby nie potężny, doomowy ciężar riffów spod znaku, z jednej strony Black Sabbath, Trouble, Saint Vitus, Candlemass, Pentagrem; z drugiej - jak powiedziałby pewien prezes - klasyków "średnio-starszego pokolenia" pokroju Bolt Thrower, Asphyx, wczesnego Cathedral i drzewnego Paradise Lost. Skojarzenia z pierwszą płytą tego ostatniego i charakterystyczne brzmienie gitary Mackintosha nadają zresztą całości wysoce autorskiego wyrazu.

Nad tym wszystkim unosi się zaś duch Celtic Frost (ołowiany "Seeds", przysadzisty "Grim Irony"), który w powstaniu macierzystej formacji Mackintosha odegrał niebagatelną rolę. Przebłyski melodii pojawiają się bodaj tylko w równie niezłym "My Black Siberia".

"Chore złudzenie / Groźba piekielnej otchłani / Porzuć zwątpienie / Poddaj się własnej woli" - grzmi w "Cathederals Of Dread" Mackintosh. Odstawiam więc na bok domysły o sprytnym hochsztaplerstwie popełnionym przez twórców "A Fragile King", a zarazem dobrowolnie i świadomie mu się poddaję. Wam radzę to samo.

7/10

Czytaj recenzje płytowe na stronach INTERIA.PL!

Zobacz teledysk "Cathedrals Of Dread" Vallenfyre:

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Vallenfyre | Paradise Lost | My Dying Bride | Cradle Of Filth | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama