Reklama

Otsochodzi "2011": Pustka w próżni [RECENZJA]

Gdzie tam truskul, teraz niuskul. Prawie trzy lata temu miała miejsce słynna wolta stylistyczna. Od tamtej pory za wiele się już się nie zmieniło - Otsochodzi ciągle nie potrafi przekazać treści, ale za to dobiera piękne podkłady. I na tym najbardziej zyskuje.

Gdzie tam truskul, teraz niuskul. Prawie trzy lata temu miała miejsce słynna wolta stylistyczna. Od tamtej pory za wiele się już się nie zmieniło - Otsochodzi ciągle nie potrafi przekazać treści, ale za to dobiera piękne podkłady. I na tym najbardziej zyskuje.
Okładka płyty "2011" Otsochodzi /

"Stary, spróbuj choć na chwilę wrócić do 2011. Czasów kiedy wszystko było 'po raz pierwszy', czasów naszej największej zajawki na muzykę. (...) To właśnie ten bezkompromisowy materiał, który jest dla nas swego rodzaju wehikułem czasu. Zarówno pod kątem brzmienia jak i wspomnień" - jeśli uważacie, że "2011" to przemyślany koncept, świat widziany oczami nastolatka lub płyta przypominająca wcale nie tak dawne chwile, to jesteście w błędzie.

Byli tacy, którzy myśleli, że nowy album będzie powrotem do klimatów dobrego "Slamu" czy niewiele gorszej EP-ki "7". Zonk. Od czasów "Nowego koloru" kolejnych przełomowych zmian nie ma, może oprócz dramatycznego spadku liczb na YouTube, który zasługuje na oddzielną analizę. "2011" jednak na szczęście naprawia kilka rzeczy, które przyniosła wydana przed rokiem "Miłość" (czyli streszczenie tego, kto był fajny i dlaczego akurat nie ty), mimo że Młody Jan jako tekściarz znowu znowu wpada w pustosłowie i za wiele ciekawego przekazać nie potrafi.

Reklama

Rap to jednak nie tylko mądrości, ale też rozrywka. Warszawskiemu MC bliżej do tego drugiego, ale i tak trafia w próżnię, w której się urządził i jest mu aż za wygodnie, a wyjście z niej owocuje tworem pokroju "Pada", w którym pojawia się jeden z najbardziej komicznych wersów tego roku - "Od rana pa-pa-pada, oh, i czuję, że powoli padam, oh, hm, oh".

Kiedyś trochę MF Dooma, Fisza, Włodiego i Mos Defa, teraz bardziej hybryda Lil Uziego Verta i Joeya Badassa, a czasami i znajdzie się miejsce dla całej plejady Youngów. Otsochodzi jest najmniej wyrazistym raperem z mainstreamowego światka, niemal przezroczystym, bez odrobiny charyzmy i próby przyciągnięcia uwagi słuchacza swoim tekstem.

Chyba że efekt ma być zupełnie odwrotny i linijki takie jak "Żuję Hubba Bubba mega long / Ziomy palą bubble gum sort" (i wiele, wiele innych) traktuje się z mocnym przymrużeniem oka. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że "2011" znowu powiela doskonale znaną śpiewkę - w większości tematyka kręci się wokół własnej (innych też, ale już mniej) zajebistości. Nowa biżuteria dla wybranki, a dla siebie nowy merc. W kieszeni pensja, a 200 koła ukryte pod materacem. Nie warto też przeglądać garderoby, bo jej wartość może okazać się szokiem. Aha, i już nigdy nie będzie tak samo.

Teksty na bok, bo przez 15 kawałków nie powiedzieć nic, to też rodzaj hiphopowej sztuki, ale plus należy się za to, że gospodarz wychodzi poza stricte rapowe schematy. Wzorem kolegów zza oceanu uderza w klimaty R&B (bardzo przyjemny "Kevin"), gdzie indziej pomagają mu w tym wokaliści - wnoszący sporo kolorytu w "Ocean Blue" Julian Uhu i świetnie wypadająca Rosalie. we "Wszystko co mam".

W szarzyznę wpadają natomiast inni, z tej samej hiphopowej działki, bo niestety, ale i u nich jest kompletnie nijako. Oki, Young Igi i Szopeen (wczoraj tania gouda, dzisiaj Chivas, a dobrej płyty jak nie było, tak nie ma) idą ramię w ramię z Otsochodzi i zamiast rapować, wypluwają zlepek niewiele znaczących wersów.

"2011" ma jednak jeden, potężny wręcz walor. Album jest perfekcyjnie wyprodukowany, a zaproszeni beatmakerzy - m.in. AWGS, 2latefor, Lohleq, Fleczer i najważniejszy tu Sem0r - żonglują stylistyką, jednocześnie zachowując przy tym spójność. To być może najlepsze podkłady w branży, jakże konkurencyjnej w naszym kraju. Delikatność "Póki co" i "5AM in Greece", boom bapowe "$ Class" (tutaj Otso może pomóc truskulowym kolegom przy doborze pokładów, bo naprawdę ma ucho do tych klimatów), czy genialna, pierwsza część "Mów". Cudo, więc samemu Otsochodzi za dobór beatów też należy się mocny uścisk dłoni.

Im dłużej brnie się w to samo, tym gorzej, ale jednak "2011" da się słuchać z przyjemnością. Otsochodzi to najlepszy przykład na to, jak idąc z prądem można maksymalnie wykorzystać swoje 5 minut. Kiedyś jednak popularność się kończy, może już powoli dobiega końca (czego oczywiście nie życzę!), ale nie ma się co przejmować, tylko ciągle robić swoje. I wszyscy będą zadowoleni, mimo że kilka razy można ziewnąć.

Otsochodzi "2011", Asfalt Records

5/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Otsochodzi | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy