Reklama

Osobowość stłamszona

Jessie J "Who You Are", Universal

Ile mamy popowych płyt, na których wokale można by podmienić i większość słuchaczy by się nie połapała? Zbyt dużo. Mam dla Państwa dwie wiadomości. Dobra: "Who You Are" nie jest kolejną. Zła: nic z tego nie wynika. Potencjał znowu zmarnowano.

Brytyjka Jessie J nigdy nie umiała stać w szeregu. Niedobrze czuła się w girlsbandzie. Ze szkolnego chóru wyrzucono ją ponieważ była zbyt głośna. Dziewczyna od początku wiedziała na jak wiele ją stać. W wieku 11 lat już śpiewała na West Endzie. Miała charakterek, lecz po tym, jak krytycy przyznali jej statuetkę Brit Award a BBC wymieniło w gronie najbardziej wyczekiwanych debiutów 2011 roku, harda 23-latka uczyniła ze swej pewności siebie monolit. Uważa, że usunie w cień wszystkie konkurentki - od Pink poczynając, na Beyonce kończąc.

Reklama

Początkowo łatwo jej uwierzyć, gdyż debiut otwiera dwoma bardzo mocnymi singlami. W nienachalnym "Price Tag" jest w stanie powściągnąć naturalną dla niej chęć dominowania kompozycji i płynąć razem z nią. Utwór ma wdzięk starego piosenkopisarstwa, obyło się jednak bez ostentacyjnego retro - raper B.o.B okazuje się idealnie dobranym dodatkiem. "Nobody's Perfect" prezentuje się jeszcze lepiej. Kawałek o gniewie, którego nie można opanować i żalu przychodzącym po nim, został przekonująco napisany, a potem wykonany tak, jakby świat miał się zaraz skończyć. Jest w tym brak troski o własne gardło, wyczuwalna histeria, buzujące emocje wywołujące u słuchającego ciarki na plecach.

Niestety wszystko co dzieje się później, dobrze funkcjonowałoby jako kanwa melodramatycznej opowieści pod tytułem "ambitna, młoda artystka vs przemysł fonograficzny". "Powiedziano mi, że 'Mamma Knows Best' i 'Big White Room' są dobre, ale potrzebujemy hitów w rodzaju 'I Kissed A Girl'" - przyznała w jednym z wywiadów Jessie. I rzeczywiście. Zarówno pierwsza, zaśpiewana właściwie rezonującym głosem, skromna, akustyczna piosenka, jak i drugi, pełen soulowej dzikości, jakby napisany z myślą o trzeciej części "Blues Brothers" song, dają radę. Nie wyszło dopełnianie płyty niezbędną dla wytwórni papką. Cóż, najwyraźniej ktoś chciał mieć nie Jessie J, tylko angielską wersję wspomnianej Pink z funkcjami Lily Allen.

Dlatego o reszcie zapomnijmy, wyławiając jeszcze "Do It Like a Dude" - przesterowane gitary, bijąca po uchu perkusja i tekst, w którym Jessie najwyraźniej odreagowuje pisanie na potrzeby lalusiów pokroju Chrisa Browna składają się w nośną całość. "Casualty Of Love" brzmi natomiast jak odpad z płyty Adele, "Rainbow" jak bonustrack Ke$hy. Numer tytułowy potrzebowałoby przełamania na miarę tego, jakie Planowi B zaserwował Chase & Status. Bo rutynowe smyczki nie wystarczą, są raczej niczym zbyt dużo majonezu w sałatce. Ale na nic innego niż rutyna producentów nie stać.

Proszę posłuchać "Who You Are" w kontekście krążka Clare Maguire. Obie panie znalazły się na Wyspach na prestiżowej liście Sound Of 2011, obie debiutowały w podobnym momencie, obie celują w podobnie szeroką grupę docelową. Ja osobiście wybieram Clare - ma więcej przebojów, nie ma za to zadziornej osobowości, której tłamszenie może odbiorcę frustrować. Rozczarowanie prościej przełknąć.

5/10

Czytaj recenzje płytowe na stronach INTERIA.PL!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: YOU | Jessie | Who You Are | Jessie J | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy