Reklama

Nie ma ognia bez zapalniczek

POE "Złodzieje zapalniczek", Asfalt

"Złodzieje zapalniczek" pokazali dwie rzeczy. O.S.T.R.-owi ktoś ukradł ogień, a filarem i tym, co dziś fascynuje w POE jest Emade.

Pięć lat po premierze dobrze przyjętego krążka "Szum rodzi hałas" bałucki raper i imeliński producent spotkali się ponownie i przygotowali porcję świeżutkich utworów. Pierwszy singel - "Nie odejdę stąd" - brzmiał bardzo obiecująco: beat, pod którym mógłby się podpisać DJ Premier w najlepszej formie, i dobry rap, z energią, pomysłem na flow. Niestety, reszta albumu nie jest już taką potęgą.

Reklama

O.S.T.R. to oczywiście dobry raper, ale w POE niczym nie zaskakuje. Nawet metafor brak spektakularnych. I cóż z tego, że Adam płynie i ma dykcję, skoro w takim utworze jak "Szczery do bólu" po minucie przestaję zwracać uwagę na to, co mówi, i wcale nie chodzi o to, że "przeraża mnie szczerość". Tu po prostu wokal staje się najmniej ciekawym z sampli - idealnie wtapia się w melodię, by z czasem odejść w cień, i tylko co jakiś czas wyławiamy pojedyncze słowa. Tak jest niemal na całej płycie. Niekończący się strumień świadomości płynie, ale te fale nie uniosą nas do celu, prędzej ugrzęźniemy gdzieś na jednej z wielu mielizn.

Przy uważnym wysłuchaniu możemy jeszcze mieć wrażenie, że te teksty są posklejane z obrazków. Z tym że u jednych artystów służy to czemuś, niesie treść i ma sens, u O.S.T.R.'a zaś mamy jedynie jego ładną namiastkę.

Brak tu tego, co tak się podobało na ostatnim solowym krążku łodzianina, czyli spójnej koncepcji, historii, czegoś, co trzymałoby w ryzach artystę. W tym kontekście dynamiczny i świeży, wspomniany wcześniej "Nie odejdę stąd" brzmi jak groźba.

Nie można jednak "Złodziei zapalniczek" spisać na straty. Wszystko dzięki twórczości Emade. Jego produkcje są świetne, utrzymane na najwyższym, światowym poziomie. Warszawiak pokazuje, jak należy robić hip hop XXI wieku. Żadne tam trance'owe wstawki i kolaboracje z Tiesto. Esencjonalne, nieprzyzwoicie gęste (nie sposób jednak powiedzieć o nich tłuste) brzmienia. Z jednej strony Nowy Jork, krótko cięte sample dęciaków i wyszperanych w płytotekach wokali, z drugiej szczypta syntetyki. Z tym że tej szlachetnej, trącącej awangardą. Powstaje z tego ciekawa, przystępna jednocześnie mikstura. Rozbudza apetyt na instrumentalne solo. A tymczasem pozostaje nam się cieszyć tym, co mamy i przyjmować POE z całym dobrodziejstwem inwentarza.

6/10

Czytaj recenzje płytowe na stronach INTERIA.PL!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: płomień | POE | hip-hop | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama