Reklama

happysad "Rekordowe letnie lato": Koniec naiwności [RECENZJA]

Kolejny etap ewolucji happysadu: równie fascynujący jak ich ostatnie wyczyny i ponownie wprawiający w konsternację ich fanów, pamiętających dzieła z poprzedniej dekady.

Kolejny etap ewolucji happysadu: równie fascynujący jak ich ostatnie wyczyny i ponownie wprawiający w konsternację ich fanów, pamiętających dzieła z poprzedniej dekady.
Okładka płyty "Rekordowe letnie lato" grupy happysad /

Ewolucja happysadu jest jedną z najbardziej fascynujących i satysfakcjonujących w historii polskiego rocka. I nie będę z miejsca ukrywał: nie należałem nigdy do fanów tego harcerskiego emo z pierwszych lat istnienia zespołu. Zresztą dość łatwo krytykować tamtejsze niedostatki produkcyjne, warsztatowe, infantylność tekstów podlaną sosem z ironii przestrzelonej w momencie, gdy kończysz pierwszy rok studiów. Sam wokalista grupy, Kuba Kawalec, w ostatnich latach zresztą chętnie wyżywał się na - jak to określał - "błędach młodości".

Reklama

Nie zmienia to faktu, że happysad w swoich studencore'owych czasach zyskali rzesze fanów, która to później oburzała się na ich woltę stylistyczną. Szkoda, bo dojrzalsze oblicze prezentowane od momentu "Jakby miało nie być jutra", to bardzo wysmakowane, świetnie napisane, niestroniące od eksperymentów (np. absolutnie wspaniałe "Ciała detale" albo "Nadzy na mróz" z "Ciała obcego") granie, przy którym debiut brzmi jak jakieś wprawki w garażu ojca.

To, co muzycy uczynili na "Rekordowo letnim lecie" to już nie przygrywanie w posiadłości ojca, a bardziej szlify przeprowadzane we własnym garażu przerobionym na studio muzyczne. Oczywiście, pewnie spora w tym zasługa Marcina Borsa, który - odpowiadając za produkcję - kierunkuje zespół już przez trzeci album i jego rękę doskonale tu słychać. To, co na pewno się zmieniło przy "Rekordowo letnim lecie" w porównaniu do "Ciała obcego" to mniej ciemności. happysad nie są co prawda dalej "happy": ba, dalej są doskonale "sad", ale po tym, co działo się na poprzedniej płycie zespołu, szala nie obala się już tak głośno na jedną stronę.

Udowadnia to zresztą już rozpoczynające album "Od tańca" - dynamiczna kompozycja oparta na garażowo przesterowanych gitarach, która uderza aż miło. Posłuchajcie jak wspaniale i mięsiście gra bas w "Niepotrzebnie", nakręcając całą dynamikę utworu wraz z grającymi w tle klawiszami (rhodesami, jakby to kogoś interesowało). W pewnym momencie w tło zaczyna wkradać się gitara, aż w końcu bas znika, by ustąpić gitarze i czymś, co brzmi trochę jak melotron. Ujmuje tu dbałość o szczegóły, umiejętność budowania napięcia i zrozumienie, że nawet drobne przeszkadzajki mogą być elementem piosenki.

Kto by zresztą spodziewał się kiedyś po happysadzie inklinacji jazz-rockowych/fusion, które obecne są chociażby w "Musisz"? Albo tego, że zainspirują się post-rockiem tak jak w "Co mi po tobie"? To naprawdę świetne, melodyjne, ale jednocześnie uciekające w nieoczywiste strony kompozycje.

Na pewno trzeba pochwalić dalszą ewolucję Kuby, który z płyty na płytę śpiewa coraz lepiej. Brzmi dużo głębiej, zdecydowanie więcej w tym pracy przepony niż męczenia gardła. Słychać to chociażby w refrenie "Całego", w którym frontman happysad nie musi wykrzykiwać fraz, aby jego wokal nabierał siły.

W tekstach wypleniono zupełnie dawną naiwność. Kawalec to dojrzały tekściarz, chętnie budujący metafory i symbole. Kiedy w singlowych "Słonecznikach i konopiach" rzuca słowa o chłopcu, który "nigdy nie łazi bezbronny/zamiast głowy ma bombę", intryguje, by później dać wciągnąć słowami pokroju "Będziesz się rozkładać latami/Jesteś plastik, szkło, jesteś ciężkimi metalami/Z tym, że ta ziemia to matka/I choć zalewa się łzami/To wyrosną tu ponownie słoneczniki i konopie".

happysad odcina się od punk rocka? "Zanim umrzesz" może pod kątem brzmienia nie ma z nim wiele wspólnego, ale tekst jest już antysystemowy: "pamiętaj, że władza głaszcze tylko te ze swoich dziatek, które ciche i posłuszne" śpiewa Kawalec początkowo wyłącznie w akompaniamencie gitary i syntezatora. A kiedy już kompozycja wybucha, dodaje "a te niepokorne na rumianą skórę tłuste klapsy zbierają". 

Jasne, ktoś powie, że happysad to aktualnie muzyka, która idealnie sprawdzi się podczas Męskiego Grania. Może jest w tym prawda, ale mają w sobie ten pierwiastek, który każe rozpatrywać ich jako indywiduum: więcej w tym ambicji, mniej mrugania w stronę publiczności. Zresztą po co mają jeszcze zwracać uwagę na coś innego niż własne potrzeby muzyczne? W końcu artystycznie są już dawno na innym etapie, a pieniądze za przeboje z dawnych lat pewnie nakręcają zyski, które pozwalają im na pełnię swobody artystycznej. To bardzo komfortowa sytuacja i nic dziwnego, że to nieskrępowanie wychodzi im na plus.  

happysad "Rekordowo letnie lato", Mystic Production

8/10



INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Happysad | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama