Reklama

Graj, aż wyjdą ci flaki

Aborted "Global Flatline", EMI Music Poland

Jeden z moich kolegów, mieszkający w Belgii, powiedział mi kiedyś, że kolesie z Aborted zgrywają tam megagwiazdy. Sęk w tym, iż być może mają do tego prawo.

"Global Flatline", siódmy studyjny album powstałej w Belgii formacji, przez którą - jak naliczyłem - przewinęło się dotąd ponad 20 muzyków, od Antypodów przez Izrael po Wielką Brytanię, ma bowiem niemal wszystko, czego można oczekiwać od brutalnego death metalu na wysokim poziomie technicznego zaawansowania.

Mimo iż Sven "Svencho" de Caluwé i jego towarzysze odstępują na "Global Flatline" od wycieczek w stronę większej melodyjności - choć i tak daleko im było do skojarzeń z In Flames - na rzecz wszechogarniającej brutalności i piorunującej szybkości, i tym razem nie udało mi się uciec od dobrze już znanych porównań do Carcass z okresu "Necroticism...", a przede wszystkim "Heartwork". Wadą bym jednak tego nie nazwał, wzorzec to bowiem szlachetny.

Reklama

Carcassowo jest choćby w opatrzonym potężnym breakdownem "Form A Tepid Whiff" czy wielowątkowym rytmicznie "The Kallinger Theory", którego gitarowa solówka równie dobrze mogłaby wyjść spod palców liverpoolczyków dwie dekady temu.

Tyleż niesmacznie, co wysublimowanie dzieje się w "Fecal Forgery", w którym rozbudowana do granic obłędu partia gitary solowej w eksperckim wydaniu robi kapitalne wrażenie; podobnie jest w "Coronary Reconstruction", przyozdobionym dodatkowo oldskulowymi fragmentami z horrorów klasy B w stylu Necrophagii czy Mortician.

Wysoce wielowymiarowe są również numer tytułowy i "Origin Of Disease", który słusznie wybrano na teledysk. Nieco melodyjniej robi się tylko na moment w "Of Scabs And Boils", ogólnej gwałtowności - na miarę Origin czy Hate Eternal - nie robi to jednak najmniejszej krzywdy.

Choć oldskulowe nawiązania - głównie w sferze potwornej bezkompromisowości - mają na "Global Flatline" swoje miejsce, Aborted nie zapominają o podążaniu z duchem czasu. Atakują nowoczesnym podejściem w guście amerykańskich, deathcore'owych formacji pokroju Suicide Silence, co wyraźnie słychać w "Vermicular, Obscene, Obese", zdradzającym przy okazji (tytuł) obowiązkowe zamiłowanie do estetyki gore.

Ciężarem mający swe oczywiste źródło w twórczości Morbid Angel przygniatają zaś w wolniejszych "Expurgation Euphoria" i "Grime", z kolei wstawiony na koniec, najdłuższy, bo trwający ponad sześć minut, eschatologiczny "Endstille" zaczyna się niczym "Christ's Cage" Immolation (charakterystycznie zawodzące gitary), wieńczy go zaś tytułowy sygnał zgonu.

Znów nie zabrakło też gości, tu w osobach wokalistów tak uznanych nazw, jak Misery Index, Rotten Sound czy The Black Dhalia Murder - osobiście uważam to jednak za zwykły chwyt marketingowy, który prawdę mówiąc wcale nie był im potrzebny.

Zachowując umiar - w końcu gdzieś już to słyszeliśmy - można więc uznać, że Aborted wykonali to, co do nich należało w sposób zawodowy, nie wyłączając świetnej okładki (za co dodatkowy punkt). I niech już sobie chodzą z nosem w górze. Obowiązkowo zadartym na hak!

7/10

Zobacz teledysk "The Origin Of Disease":


Czytaj recenzje płytowe na stronach INTERIA.PL!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Aborted | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama