Reklama

Dick4Dick "5" (recenzja): Beatlesi popowego undergroundu

Podobno z D4D nigdy nic nie wiadomo, sprawdzając ich najnowszy, piąty w dorobku album możecie jednak mieć pewność, że dostaniecie zbiór niebanalnych i przezabawnych piosenek.

Skład trójmiejskiego zespołu przez ostatnią dekadę zmienił się kilkukrotnie, różne były też pomysły na to, jak powinny brzmieć kolejne płyty. Niezależnie jednak od tego, czy plan zakładał barokowy wręcz przepych i naszpikowanie detalami, czy może ucieczkę w stronę wyrazistej prostoty, ekipa Khrisa Ghoodboya i M.bunio.S zawsze miała do zaoferowania coś ponad dobrze bujające utwory z chwytliwymi refrenami. Mnie urzeka uszczypliwość przemycana w tych bardzo popowych tekstach.

Po "angielskim" okresie, którego podsumowaniem był nominowany do Fryderyków album "Who's Afraid Of?", D4D porzucili język Lennona co wyszło im tylko na lepsze - polskie piosenki o uroczo ironicznym zabarwieniu wychodzą im bowiem jeszcze lepiej niż te obcojęzyczne.

Reklama

Muzycy raz po raz kąsają i wymierzają prztyczki "kolorowemu" światu wielkomiejskich dorosłych dzieci. Można pomyśleć, że to ograny motyw, ale złośliwić można się na różne sposoby, a D4D potrafią to robić z wdziękiem, polotem i iście kabaretowym zacięciem. Czwórka znad morza uczyniła zresztą z tego dystansu do samych siebie i do swojego pokolenia znak rozpoznawczy, zamiast goryczy dając nam frajdę.

Zapowiadający nową płytę singel "Uśmiechnięty pies", to niesiony przez energetyczne, podkręcone szorstkimi gitarowymi akordami disco zbiór punchline'ów w stylu mojego ulubionego: "padła sieć, od razu zjem, nie muszę robić zdjęć/ padła sieć, nie zassam nic, proponuję seks". Prawdziwym kopniakiem z półobrotu jest jednak "Rosołek" obśmiewający wszystkie możliwe opcje od homofobii i rasizmu, przez hipsteryzm, po lemingizm i słoicyzm. Ne zapominajmy jednak, że D4D to przede wszystkim banda świetnych muzyków, których największym atutem jest energia, jaka potrafią wykrzesać z siebie na żywo.

Oferując na "5" połączenie kosmicznego rocka i disco zagranego z epickim rozmachem potrafili osiągnąć równowagę między elektronicznym rozbuchaniem, smaczkami dodawanymi w późniejszej obróbce i dynamiką żywego grania. Co ciekawe, kiedy już wydaje się nam, że rockowy charakter dominuje, zespół myli tropy. Takie "Jak żyć" wita nas drapieżnym, garażowo-punkowym brzmieniem, gdzie nawet dźwięki syntezatorów cechuje duża gęstość i brud, wszystko to jednak ginie, gdy muzycy postanawiają na chwilę uciec w stronę estetyki chiptune'owej, którą za chwilę znów porzucają na rzecz zadziornego rock'n'rolla. Nie trudno też zauważyć psychodeliczne ciągoty D4D - mamy "kopnięty", synkopowo pulsujący, zwodzący aluzjami seksualnymi "Tak czy nie", czy wreszcie przywołujące na myśl ostatnie Tame Impala ale i wczesne MGMT, mieniące się wszystkimi kolorami chemicznej tęczy kosmicznej miłości "Wszystko czego chcę" i "Jest pięknie".

Na szczęście to D4D, oni są na tyle zwariowani, żeby olać wszelkie tendencje i konwenanse, mają swój plan i nie zawahają się go zmienić, by wyprowadzić wszystkich w pole. Ich piąta płyta zaś jest doskonałą prezentacją możliwości grupy. Piosenki wystarczająco lekkie, by chciało się je śpiewać i wystarczająco złożone, by nie nudziły się po dwudziestu przesłuchaniach. Takiego popu raczcie nam dać więcej!

Dick4Dick, "5", Mystic Production

8/10

Czytaj recenzje płytowe na stronach INTERIA.PL!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Dick4Dick | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy