Reklama

Coś miłego, ale nie dla każdego

Primus "Green Naugahyde", Mystic Production

Zmieniają się mody i gusta. Rozwiązania, które szokowały powszednieją. Awangarda staje się klasyką. Primus - choć nowym albumem powraca do korzeni sprzed 20 lat - nadal pozostaje mało przystępny.

Powiedzmy sobie szczerze: muzyka Lesa Claypoola i spółki zawsze była hermetyczna. Wyeksponowana na pierwszy plan gitara basowa, kompozycje łamiące tradycyjne struktury utworów, osobliwe teksty, a do tego różne stylistyczne odjazdy; od bluesa i psychodelii, przez funk, country, aż po metal - nie mogły uwieść fanów muzyki środka.

O tym, że mimo upływu lat utwory Amerykanów są nadal trudne w odbiorze miałem okazję przekonać się obserwując ich występ na tegorocznym festiwalu Rock For People. Im bardziej formacja zatracała się w muzycznych improwizacjach, tym więcej publiczności odpływało spod sceny. Pod koniec koncertu tria słuchała już niezbyt liczna grupa osób świadomych muzycznej estetyki Primusa. Wydaje się, że to właśnie dla takich fanów powstał "Green Naugahyde".

Reklama

Na muzyczny klimat nowej płyty z pewnością miał wpływ powrót do składu Jaya Lane'a. To na jego pokręconych rytmach wybijanych na perkusji w dużej mierze bazuje muzyka zawarta na "Green Naugahyde". Bo nie tylko akompaniuje kolegom, ale pozwala sobie też na różne szaleństwa. A gdy gra w kontrze do Claypoola, staje się jeszcze bardziej wyrazisty, choć bas lidera grupy zapuszcza się w różne rejony; raz brzmi funkowo ("Lee Van Cleef"), raz transowo ("Eyes Of The Squirrel"), a innym razem niepokojąco ("Last Salmon Man").

Starego Primusa słychać w takich utworach, jak wirtuozerski "HOINFODAMAN", utrzymany w funkowym klimacie i okraszony gitarową solówką LaLonde'a "Tragedy's A' Comin'", szyderczy "Moron TV" czy wspomniany "Last Salmon Man".

Wrażenie po przesłuchaniu "Green Naugahyde" mam identyczne jak po wspomnianym koncercie. Czas nie wpływa na odbiór muzyki Amerykanów. Nawet utrzymane w starym stylu kompozycje nowych sympatyków grupie nie przysporzą. Fani za to pochwalą Primusa za konsekwentne podążanie drogą obraną na debiucie, brak pokory i kolejne fantazyjne pomysły (np. gra smyczkiem na kontrabasie w "Green Ranger"). Z pewnością też docenią miły prezent w postaci odniesień do klimatów z początku kariery.

7/10

Czytaj recenzje płytowe na stronach INTERIA.PL!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Primus | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy