Reklama

Jedyny w swoim rodzaju. Relacja z pierwszego dnia OFF Festival 2023

Przyznam, że zapowiedzi meteorologiczne nie napawały optymizmem. Na szczęście w pierwszy dzień OFF Festivalu 2023 na terenie Doliny Trzech Stawów co najwyżej chwilowo pokropiło, co w żaden sposób nie zaburzało przebiegu imprezy. Sobota i niedziela nie zapowiadają się już tak bezproblemowo, więc wkrótce przekonamy się, co się wydarzy. Póki co piątek był pełen zachwytów, ale co poradzić: drugiego takiego festiwalu jak OFF w Polsce zwyczajnie nie ma.

Przyznam, że zapowiedzi meteorologiczne nie napawały optymizmem. Na szczęście w pierwszy dzień OFF Festivalu 2023 na terenie Doliny Trzech Stawów co najwyżej chwilowo pokropiło, co w żaden sposób nie zaburzało przebiegu imprezy. Sobota i niedziela nie zapowiadają się już tak bezproblemowo, więc wkrótce przekonamy się, co się wydarzy. Póki co piątek był pełen zachwytów, ale co poradzić: drugiego takiego festiwalu jak OFF w Polsce zwyczajnie nie ma.
Publiczność na OFF Festival 2023 /Eris Wójcik /INTERIA.PL

Już na wstępie zdarzyły się ogromne zaskoczenia. Między innymi aljas z nieoczekiwanym wsparciem Franka Warzywa, zaskakująco skromna Tej Ukraince i RAT KRU wczesna pora występu zdecydowanie nie dodawała otuchy, ale ciekawie było zobaczyć, jak różne były to podejścia do materii i jak wiele różnego rodzaju energii może spotkać się na jednej scenie. Za to zabawnie było, gdy na koncercie kolegi Zdechłego Osy, Yanna, można było wyłapać osoby, które spodziewały się występu reprezentanta eliminacji do Eurowizji, Janna. Biały Falochron ubrany w post-punkową estetykę radził sobie świetnie, chociaż widać, że najlepsze jeszcze przed nimi.

Reklama

Za to prawdziwym objawieniem początku festiwalu okazała się grupa Koń, która oferowała słuchaczom doznania eklektyczne, krautrockowo-transowe doświadczenia podlane sosem z bluesa i jazzu oraz prawdopodobnie jedyną obecność gitary rezofonicznej na festiwalu. Warto zobaczyć ich na żywo!

Walka kontrastów

Wiecznie uśmiechnięty Wojtek Mazolewski występujący ze swoim zespołem YUGEN w ramach promocji drugiego krążka też nie zawiódł. To nie pierwszy występ Wojtka na OFF-ie i było widać, że czuje się tu jak w domu. Po uniesionych momentach nowej płyty projektu spodziewałem się jednak występu nieco bardziej wyciszonego, a muzycy mimo duchowych uniesień kipieli energią. Pozwalali sobie też na momenty improwizacji, co pewnie wynika z jazzowych korzeni lidera grupy. Do tego nie można zapomnieć o wejściu olśniewającej Beli Komoszyńskiej z Sorry Boys, której dialogi wokalne z Mazolewskim zapewniały magię temu występowi.

Jednocześnie o uwagę na scenie eksperymentalnej zabiegało objawienie w postaci artystek z Big Joanie. Ich projekt to tak samo muzyka, zaskakująco bliska Bikini Kill czy Sonic Youth (zresztą Thurston Moore jest wydawcą projektu), jak i równościowy manifest, pełen przekazu feministycznego, afrocentrycznego, queerowego i wychwalającego rewolucję klasy robotniczej. Przesterowane gitary podlane bardziej etnicznym groove'em okazały się jednym z najciekawszych momentów wieczoru. Przyznaję: był to spory kontrast względem grupy Wojtka Mazolewskiego, ale czy nie o rozpiętość klimatów chodziło na OFF-ie zawsze?

Trudno było się też nie zachwycić OFF! - hardcore'ową supergrupą, która pokazała czym powinna być prawdziwa punkowa energia. "Dziadki dają radę" - powiedział mój znajomy, chociaż biorąc pod uwagę aparycję muzyków nie szedłbym w takie radykalne stwierdzenia pod kątem wiekowym. Natomiast jeżeli masz w sobie taką energię to zawsze dajesz radę. Czy był moshpit? A owszem, był i to całkiem solidny.

Nie można tez zapomnieć o Dreyi Mac - pochodzącej z Londynu raperce, która zaczynała jako tancerka w klipach Stormzy'ego i Dua Lipy i... to było widać. Rapowane zwrotki w klimatach bliskich temu, co dzieje się na Wyspach, nie przeszkadzały jej w wykonywaniu dynamicznych choreografii wspólnie z dwoma tancerkami, które miała ze sobą na scenie. I to zdecydowanie porywało.

Gorące momenty wieczoru

Drobne zamieszanie wywołały zmiany w line-upie - na szczęście o zmianach informowała bardzo przydatna aplikacji festiwalowej, w której można było pozyskać również informacje o występujących artystach, był na bieżąco ze wszystkimi informacjami. Na scenie głównej zmiana ta dotyczyła Pushy T, który miał zacząć o 23:40 zamienił się miejscami z Kokoroko. I trzeba przyznać, że była to zmiana doskonała.

Pusha T mógł oburzyć wielu zatwardziałych fanów muzyki alternatywnej. W końcu mamy do czynienia z gwiazdą mainstreamowego rapu dużego kalibru. A jednak tłum dał się totalnie porwać temu, co King Push miał do przekazania. To, co było natomiast dla mnie najciekawsze to fakt, że raper nie musiał skakać po scenie, biegać w tę i z powrotem, krzyczeć i robić z siebie wariata wspólnie z dziesięcioma kolegami, by pokazać, że ma w sobie tonę charyzmy. Naprawdę! Wystarczy po prostu dobrze rapować, być pewnym tego, co się robi i utrzymywać kontakt z publicznością. Nawet jeżeli z początku wydawało się, że mogło być nieco głośniej, a Pusha T wspierał się ścieżką ze swoim wokalem, to ostatecznie był to jeden z największych highlightów tego wieczoru. Szczególnie, kiedy zaczął grać "Runaway" Kanye Westa, w którym to numerze występował gościnnie, i zachęcał publiczność do śpiewania wraz z nim.

Kto nie chciał być na Pushy T, ten poszedł na GONE. To dokładnie to, czego można było się spodziewać - taneczna elektronika czerpiąca garściami z berlińskiej odmiany muzyki klubowej. Co jest o tyle ciekawe, że sam DJ/producent pochodzi z Francji. I na szczęście był to jeden z tych artystów, który dokładnie rozumiał, że ludzie przyszli na jego występ w prostym celu: potańczyć i wypocić się. 

Atmosfera i wyciszenie były kluczowe

Kokoroko na scenie głównej było wręcz idealnym wyciszeniem emocji po Pushy. Jazzujący, chillujący afrobeat przepełniony kobiecymi wokalami miał w sobie coś, co przepełniało teren festiwalowy atmosferą ciepła, serdeczności. Trudno nie kochać muzyki za takie momenty. W ramach alternatywy otrzymaliśmy Homixide Gang - koledzy Playboia Cartiego byli dokładnie tym, czego można było spodziewać się po nowej fali trapu. I o ile pewnie spora część wcześniejszych odbiorców Pushy T skierowała się właśnie na kolejną dawkę hi-hatów i 808-ek, tak przyznaję: ukojenie, które dawało Kokoroko było dla mnie zbawienne.

A nie można zapomnieć, że pomiędzy występami pojawił się Melody's Echo Chamber. Przyznaję: gdyby spojrzeć na to czysto technicznie to nie był najwybitniejszy koncert na świecie. Ale shoegaze’owo-dreampopowa oniryczna atmosfera, jaką obdarzyli słuchaczy muzycy dowodzeni przez tak skromną, jak i niesamowicie czarującą Melody Prochet była czymś jedynym w swoim rodzaju. Tym samym nadrabiała chociażby pojawiające się gdzieniegdzie problemy wokalne. Kolejny dowód na to, na ile sposób może przejawiać się charyzma. Tej zresztą mało któremu artyście można było odmówić w piątek.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: OFF Festival 2023 | Pusha T | Wojciech Mazolewski | Katowice
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama