Reklama

Występ w magicznym miejscu

Monumentalna, ponadtysiącletnia katedra w Durham, najstarszy tego typu obiekt w Anglii, robi niesamowite wrażenie. To kawał historii Wysp Brytyjskich, a szczególnie ich północnej części. To właśnie w tej katedrze Sting postanowił nagrać dwa niezwykłe koncerty, które w listopadzie 2009 r. ukażą się na DVD. Dziennikarz INTERIA.PL był świadkiem jednego z tych występów.

Dzwon na katedrze wybił dokładnie 20.00, gdy po niezwykle zwariowanej podróży udało mi się w końcu (thx, Air France) dotrzeć do tego magicznego miejsca. Sting dał się wcześniej z pewnymi oporami namówić, by właśnie w Durham, miejscu znanym mu dobrze z czasów dzieciństwa, zagrać - wraz z grupą ok. 30 muzyków z całego świata - materiał z jego najnowszego albumu, na ponad miesiąc przed wydaniem.

Na widowni zasiadła dość specyficzna publiczność - nieduża grupa przyjaciół Stinga i jego muzyków, przedstawicieli lokalnej społeczności, grupka fanów (wyłonionych w drodze specjalnego konkursu) oraz kilku dziennikarzy z różnych stron świata. W sumie kilkadziesiąt osób, które tak naprawdę nie do końca wiedziały, czego się spodziewać w ciągu najbliższych dwóch godzin.

Reklama

Najpierw krótki wstęp wygłosił reżyser całości, Jim Gable (odpowiedzialny był także za wcześniejsze solowe DVD Stinga ( "...All This Time", "Inside the Songs of Sacred Love" czy "Journey and The Labyrinth"). Po chwili, w miejscu położonym niemal dokładnie pod główną wieżą katedry, pojawił się brodaty obecnie Sting, ubrany w odpowiedni do miejsca i czasu frak, z pięknym, białym szalem owiniętym wokół szyi.

- To dla mnie powrót do domu - powiedział na samym wstępie, nawiązując do faktu, iż to jego rodzinna okolica, którą jednak dość rzadko odwiedza. Powitany został, co nie powinno dziwić, wręcz entuzjastycznie.

Dzień później w wywiadzie dla INTERIA.PL powiedział: - Ostatni raz byłem tutaj chyba 35 lat temu. Przychodziłem do tej katedry jako dziecko; nauczyciele zabierali nas tutaj na wycieczki, czy raczej pielgrzymki, ponieważ znajduje się tu grób patrona mojej szkoły, świętego Cuthberta z Durham.

Sting podczas tej samej rozmowy przyznał, iż on sam nie miałby śmiałości, by zagrać w tak niezwykłym miejscu o tysiącletniej tradycji, wpisanym na listę światowego dziedzictwa UNESCO.

- Był to pomysł osoby z wytwórni, który mnie zainspirował. Wybór katedry spełniał wszystkie warunki. Po pierwsze - to miejsce jest częścią kultury, z którą się utożsamiam. Jest bardzo stare, bardzo piękne - podczas koncertu ludzie dosłownie czuli energię, która przenika tę architekturę, czuli, że są częścią czegoś ogromnego, doniosłego - tak samo zresztą, jak ja.

Sam koncert wypełniony był mieszanką muzyki z różnych okresów historii - od średniowiecznych kołysanek poczynając, poprzez nastrojowe poematy, odświętne kolędy, poważne hymny, na własnych kompozycjach bohatera wieczoru kończąc. Wszystkie w ten czy inny sposób dotyczyły tematu przewodniego nowej płyty Stinga, "If On A Winter's Night...", czyli zimy.

Występ w katedrze w Durham to była swego rodzaju radosna celebracja muzyki, święto, które wszyscy - zarówno artyści, jak i słuchacze siedzący w nawie głównej katedry - obchodzili w niezwykły sposób. Stingowi, który podczas koncertu głównie śpiewał, udało się zebrać niebywały zespół ponad 25 muzyków z niemal całego świata (USA, Anglia, Szkocja, Francja, Maroko, Brazylia, Australia),, którzy - każdy inaczej - wnieśli do tej muzyki swoje niebywałe umiejętności i kulturę, w której się wychowywali.

Wymienić należy m.in. urodzonego w Argentynie angielskiego gitarzystę Dominica Millera (od 1991 roku gra na każdej płycie Stinga), pochodzącą z Newcastle, a grającą na dudach angielskich i skrzypcach Kathryn Tickell, jej młodszego brata, skrzypka Petera Tickella oraz szkocką harfistkę i wokalistkę Mary Macmaster - a także wiolonczelistę Vincenta Ségala, czy też obsługujących instrumenty perkusyjne Rhani Krija, Cyro Baptistę i Bashiri Johnsona. Dodajmy do tego jeszcze międzynarodowy chórek męsko-żeński i chór dziecięcy katedry Durham, a będziemy mieli w miarę pełny przekrój wykonawców, którzy zagrali tego wieczoru.

Sting nadawał oczywiście ton całości, lecz czuło się, iż każdy z nich miał swój wkład w niepowtarzalną atmosferę, jak powstała praktycznie od pierwszego utworu. W sumie usłyszeliśmy aż 18 kompozycji, które w wersji koncertowo-katedralnej nabrały nowego charakteru.

Wśród nich były m.in. "The Snow It Melts The Soonest" (tradycyjna ballada z okolic Newcastle), "Soul Cake" (ludowy angielski utwór "żebraczy"), "Christmas At Sea" (to z kolei folk szkocki, do słów Louisa Stevensona)), "Gabriel's Message" (XIV-wieczna kolęda), "Balulalow" (kołysanka napisana przez angielsko-walijskiego kompozytora Petera Warlocka) czy też "Now Winter Comes Slowly" (dzieło Henry Purcella, angielskiego kompozytora z XVII wieku). Sam Sting jest z kolei współautorem dwóch kompozycji: przepięknej kołysanki "Lullaby For An Anxious Child" oraz znanego z płyty 'Mercury Falling" zimowego utworu "The Hounds Of Winter".

Sting i jego goście podczas koncertu w katedrze w Durham zaprezentowali z myślą o DVD kilka utworów, które nie znalazły się na albumie: kolędę "Coventry Carol" (z gościnnym udziałem chóru chłopięcego, na co dzień śpiewającego w katedrze w Durham), "Bethlehem Down" (wspomnianego już Peter Warlocka), ludową kompozycję "I Saw Three Ships" oraz "Ghost Story" (kolejne dzieło Stinga).

Wokalista jest niewątpliwie artystą kochającym kontakt z widownią, a magia miejsca i utworów, jakie tego dnia wykonywał, bez wątpienia dodały mu skrzydeł. Taką radością z grania nie promieniował na pewno podczas ostatniej trasy z the Police.

Koncert był kilka razy przerywany, gdyż reżyser zarządził nakładanie 'make-upu' na twarz Sting, bo widocznie przy tak mocnym oświetleniu nieco "świeciła się". Muzyk nie był z tego nazbyt zadowolony, choć poddawał się zabiegowi bez oporów.

Po koncercie powiedział: - Bardziej były to przerwy wynikające z konieczności, niż irytujące zakłócenia. Robiliśmy show telewizyjny, w którym publiczność z założenia ma drugorzędne znaczenie - ale nie dla mnie. Kiedy gram, wpadam w zwykły rytm, chcę grać bez przerwy - a tymczasem cały czas przerywa mi się, żeby poprawić mi makijaż.

- Mój instynkt jednak każe mi przede wszystkim bawić publiczność. mam wobec tej publiczności pewne zobowiązanie. Dlatego musieliśmy rejestrować te utwory po raz drugi...

Po występie Sting wyściskał osobno każdego z ponad 25. muzyków, którzy towarzyszyli mu tego wieczoru. Później wszyscy niemal w komplecie pojawili się w położonej na zapleczu katedry kafejce, gdzie w swobodnej atmosferze z ekscytacją rozprawiali o koncercie, a Sting witał się z licznymi znajomymi z dawnych czasów.

Gdy ekipy techniczne zajęły się demontażem sprzętu, bohater wieczoru wraz z grupą przyjaciół udał się do jednego z lokalnych pubów, gdzie do 4. rano wspólnie grali, nie tylko lokalne ludowe kompozycje.

Tomasz Słon, Durham

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: publiczność | DVD | Sting
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy