Zarzucali kopiowanie wielkich przebojów. Reakcja Toma Petty'ego zadziwiała

Tom Petty miał na koncie dziesiątki przebojów, które pokochali fani na całym świecie /Michael Putland/Getty Images /Getty Images

Można wychować się na brytyjskim rocku i uważać, że nie ma lepszej muzyki na świecie, a potem stać się legendą amerykańskiej sceny. Nie wierzycie? Tom Petty właśnie tak zrobił karierę. Muzyk nigdy nie był może idolem w stylu The Rolling Stones, który słynąłby z szaleństw i rockandrollowego stylu życia, za to miał to, o czym marzy wielu artystów: talent do pisania świetnych melodii. Oto największe przeboje Toma Petty'ego.

Bycie chłopakiem z plakatu jest może miłe, ale nie wystarczy do tego, żeby spędzić kilkadziesiąt lat na scenie i zainteresować miliony fanów, którzy będą dorastać razem z muzykiem. Petty doskonale wiedział, że do tego potrzebna jest jedna rzecz: świetne piosenki. Tak się szczęśliwie złożyło, że tych w dyskografii Toma Petty'ego - i tej solowej, i choćby we współpracy z grupą The Heartbreakers - nie brakowało.

"Free Fallin'"

Końcówka lat 80. była dla muzyka bardzo pracowita. Tom nie tylko działał w supergrupie The Traveling Wiburys, z krótką historią, za to spektakularnym składem (Jeff Lynne, Bon Dylan, Roy Orbison, George Harrison i Tom Petty), ale też nagrał swój debiutancki solowy album. Zresztą przy tej płycie też pomagali mu koledzy z The Traveling Wilburys. Krążek "Full Moon Fever" otwierała piosenka, która powstała jako pierwszy utwór na album - "Free Fallin’". 

Reklama

Tom i Jeff Lynne świetnie czuli się w studiu, a miłym efektem ubocznym było to, że pracowali błyskawicznie. Ta piosenka też powstała szybko. Zaczęło się od żartu, Jeff usiłował namówić kolegę, żeby w kółko powtarzał słowa "free falling", a skończyło się gotowym utworem następnego dnia. Nieskomplikowana, bezpretensjonalna piosenka o "dobrej dziewczynie" chyba właśnie tą prostotą i szczerością tak urzekła ludzi, bo "Free Fallin’" okazało się jednym z największych przebojów w karierze muzyka.

"Mary Jane's Last Dance"

Szanowany muzyk nie zawsze musi być poważny, a ten utwór jest najlepszym dowodem. Absurdalny humor, jawne nawiązania do używek, makabryczny teledysk z Kim Basinger i legendarny producent Rick Rubin za sterami - to wszystko złożyło się na sukces singla. Kiedy artyści wydają zestawy największych przebojów i dorzucają przy okazji jakieś nowe piosenki, nikt raczej nie oczekuje, że będą to rzeczy konkurujące jakością albo przebojowością ze starszymi hitami. Petty nie lubił jednak kompromisów, więc na album "Greatest Hits" przygotował coś wyjątkowego. Na tyle wyjątkowego, że utworem inspirowały się młodsze pokolenia muzyków. 

Jedna z amerykańskich stacji radiowych zarzuciła nawet grupie Red Hot Chili Peppers, że skopiowała "Mary Jane's Last Dance" w piosence "Dani California". Podobieństwa rzeczywiście słychać, a smaczku sprawie dodaje fakt, że oba utwory produkował Rick Rubin. Wiele osób zachęcało nawet Toma do pozwania "Papryczek", ale muzyk stwierdził, że zespół na pewno nie zrobił tego celowo, na dodatek w rockandrollu wiele utworów brzmi podobnie.

"Learning to Fly"

Wokalista wkroczył w lata 90. już jako muzyk ze świetną karierą i niezłym dorobkiem. Tom miał na koncie karierę z The Heartbreakers, potem The Traveling Wilburys i solowy album. Czym w takiej sytuacji zaskoczyć świat? Na przykład powrotem z The Heartbreakers. "Learning to Fly" nie ma w sobie żadnych muzycznych eksperymentów, ale kolejny raz Petty udowodnił światu, że prostota wygrywa. To jedna z najbardziej optymistycznych piosenek w dorobku artysty, a przy okazji historia skromnego człowieka, który spełnia marzenia i nagle jest w stanie fruwać w chmurach. 

Opowieść trochę jak o samym Tomie, którego współpracownicy zawsze podkreślali, że muzyk był wyjątkowo skromnym, twardo stąpającym po ziemi człowiekiem, na dodatek zaskakująco nieśmiałym i spokojnym jak na gwiazdę rocka. Petty śpiewał o tym, że upadek po osiągnięciu sukcesu może być bardzo bolesny, dlatego trzeba uważać. Nic dziwnego, że muzyk sam pilnował, żeby sodówka nie uderzyła mu do głowy. Wokalista cieszył się, kiedy jego piosenki stawały się przebojami, ale sam unikał sławy, nie chciał chodzić na ścianki, a telewizyjne wywiady go stresowały, bo - jak mówił - musiał siedzieć na kanapie, a pod ręką nie miał nawet ulubionej gitary.

"Don't Come Around Here No More"

Trzeba przyznać, że historia, która zainspirowała tę piosenkę, była dosyć szalona. Zaczęło się od tego, że Stevie Nicks zerwała ze swoim chłopakiem, Joe Walshem z The Eagles. Następnego dnia w Los Angeles wystąpiła mało jeszcze wtedy znana grupa Eurythmics. Po koncercie Stevie zaprosiła Dave'a Stewarta, czyli jedną drugą duetu, na imprezę w swoim mieszkaniu. Dave z radością przyjął zaproszenie, chociaż nie miał pojęcia, kim jest gospodyni. Możecie sobie wyobrazić rockandrollową imprezę w tamtych czasach - tłum ludzi i masa używek. Stewart był tak zmęczony, że położył się spać w domu Nicks, a rano do drzwi zapukał były chłopak wokalistki. 

Tymczasem Joe Walsh usłyszał od Stevie słowa: "Don't come around here no more", więc już wiecie, skąd tytuł utworu. Stewart zaczął pisać piosenkę, ale nie miał pomysłu, jak ją dokończyć. Jego kolega zasugerował wtedy, że Tom Petty pewnie chętnie pomoże. Ta współpraca tłumaczy, skąd się wzięło takie szokujące - jak na Toma oczywiście - brzmienie utworu. Co ciekawe, piosenkę miała pierwotnie zaśpiewać Stevie, ale kiedy usłyszała "Don't Come Around Here No More" w wersji Petty'ego, stwierdziła, że on lepiej pasuje do utworu. Wokalista bardzo się z tej zmiany ucieszył, bo już w trakcie pisania miał nadzieję, że będzie mógł go zaśpiewać.

"I Won't Back Down"

Solowy debiut Toma spędził kilka tygodni na szczycie amerykańskiej listy najlepiej sprzedających się albumów również dzięki tej piosence. Brzmi pięknie, chociaż samo nagranie utworu nie było wcale proste. Tom i ekipa byli umówieni w studiu. Petty zjawił się na miejscu, ale akurat w dniu przeznaczonym na pracę nad tą piosenką, był mocno przeziębiony. George Harrison, który w utworze zrobił chórki i zagrał na gitarze, poszedł do sklepu po korzeń imbiru. Zagotował go i kazał koledze wdychać opary. Tom szybko, przynajmniej na jakiś czas, poczuł się lepiej, stwierdził, że może normalnie śpiewać, więc od razu pobiegł za szybę, żeby nagrać swoją partię. 

Muzykowi udało się nie tylko uratować dzień w studiu, ale też stworzyć ponadczasowy kawałek, którym do dzisiaj inspiruje się wielu artystów. Na tyle, że Sam Smith dopisał nawet Petty'ego i Jeffa Lynne'a do grona twórców swojego przeboju "Stay with Me". Petty o to nie walczył, muzyk uważał, że - tak jak z Red Hot Chili Peppers - podobieństwo to zapewne przypadek i takie rzeczy się zdarzają. Wydawca Toma był jednak innego zdania i nie odpuścił sprawy.

"American Girl"

"Amerykańska dziewczyna, wychowana na obietnicach" - śpiewa Petty i już wiadomo, że za energetycznym utworem kryje się niekoniecznie wesoła historia, konkretnie o rozczarowaniu. Przez wiele lat krążyły plotki, że utwór opowiada o samobójstwie młodej kobiety, która miała wyskoczyć z okna budynku w sąsiedztwie muzyka. Tom dopiero przy okazji pewnego wywiadu do książki stwierdził, że to bzdura i dziennikarze dowiedzieliby się o tym, gdyby którykolwiek z nich po prostu do niego zadzwonił. 

Artysta napisał "American Girl" podczas pobytu w Kalifornii. Mieszkał w Encino, przy bardzo ruchliwej drodze i codziennie wyobrażał sobie, że jest w Malibu, bo szum samochodów kojarzył mu się z dźwiękiem oceanu. Dopóki nie wyjrzał za okno, wszystko było w porządku. Utwór trafił na debiutancką płytę grupy Tom Petty and the Heartbreakers i na początku wcale nie cieszył się jakąś wielką popularnością. Kiedy jednak kariera Toma zaczęła się rozwijać, jego fani odkrywali też starsze piosenki, a ten utwór stał się jednym z klasyków Petty'ego.

"Into the Great Wide Open"

Eddie, początkujący artysta, przeprowadza się do Los Angeles, żeby spełnić marzenia i zostać gwiazdą rocka. Wyobraża sobie siebie na wielkich scenach, tłumy szalejących fanów i popularność. Wszystko psuje jednak pracownik wytwórni płytowej, który słucha muzyki Eddiego i mówi: "Nie słyszę tu singla". Petty, który w 1991 roku był już wielką gwiazdą, wyśpiewał historię wielu muzyków albo raczej niedoszłych muzyków na świecie. Tom pewnie sam kilka razy usłyszał podobne słowa, więc pozwolił sobie na odrobinę czarnego humoru. Głośno było nie tylko o piosence, ale też o teledysku, w którym zagrał Johnny Depp, wtedy już spora gwiazda kina. Nie wiadomo, czy bohaterowi piosenki w końcu udało się trafić na scenę, ale Deppowi zdecydowanie tak. Aktor występuje w grupie Hollywood Vampires.

"A Face in the Crowd"

Tom Petty i Jeff Lynne siedzieli pewnego wieczoru i grali na gitarach, tak dla rozrywki. Jeff wpadł na pomysł pewnej melodii, więc zaczął nad nią pracować, a Tom zajął się słowami. Wokalista nie lubił śpiewać cudzych tekstów, uważał, że to trudne zadanie, więc zawsze starał się pisać własne rzeczy. Tak, oczywiście w skrócie, powstało "A Face in the Crowd", piosenka zakochiwaniu się w kimś, kto wcześniej był tylko "osobą w tłumie". Petty i Lynne stworzyli świetny duet twórców, ale Tom zawsze powtarzał, że nie potrafiłby tak dobrze pracować z innymi ludźmi, gdyby nie miał doświadczeń z The Traveling Wilburys. W zespole nikt nie owijał w bawełnę, każdy publicznie przedstawiał swoje pomysły, a ekipa wspólnie decydowała, czy je zrealizuje, czy może jednak wyrzuci do kosza - bez sporów, chowania urazy i pretensji.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: George Harrison | Tom Petty | Traveling Wilburys
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy