Reklama

Ray Charles stał się symbolem walki z podziałami. Przeszedł ciężką drogę

Znakomity film "Green Book" z 2018 roku w reżyserii Petera Farrelly’ego, pomimo że przedstawia dzieje afroamerykańskiego pianisty Dona Shirleya, jest też obrazem uniwersalnym. W ten sam sposób można przedstawić historię Raya Charlesa z początku lat 60., kiedy jego sława przekroczyła rasowe bariery, za sprawą sukcesu standardu "Georgia on My Mind", ale w swojej rodzinnej Georgii musiał występować w salach przed wyłącznie białą publicznością. Słynna piosenka, której muzyk nadał swoją interpretacją nowe znaczenie, w 1960 roku zajęła pierwsze miejsce na liście Billboardu.

Znakomity film "Green Book" z 2018 roku w reżyserii Petera Farrelly’ego, pomimo że przedstawia dzieje afroamerykańskiego pianisty Dona Shirleya, jest też obrazem uniwersalnym. W ten sam sposób można przedstawić historię Raya Charlesa z początku lat 60., kiedy jego sława przekroczyła rasowe bariery, za sprawą sukcesu standardu "Georgia on My Mind", ale w swojej rodzinnej Georgii musiał występować w salach przed wyłącznie białą publicznością. Słynna piosenka, której muzyk nadał swoją interpretacją nowe znaczenie, w 1960 roku zajęła pierwsze miejsce na liście Billboardu.
Ray Charles stał się symbolem protestu przeciwko rasizmowi /Hulton Archive /Getty Images

Wszystko przez Jima Crowa, a właściwie przez prawa Jima Crowa, które pod koniec XIX wieku wprowadziły nakaz segregacji rasowej na terenie Stanów Zjednoczonych. Jim Crow nie był człowiekiem, chociaż jeden z niechlubnych aktywistów na rzecz rasistowskich rozwiązań prawnych, William Pope, uwielbiał jak się do niego zwracano senatorze Crow. Ta pogardliwa nazwa społeczności afroamerykańskiej w Ameryce była wtedy często używana. To te przepisy stały też za problemami wielu czarnoskórych muzyków w tamtych czasach, co dobrze pokazuje wspomniany już film.  

Reklama

Ray Charles był wybitnie uzdolniony muzycznie od najmłodszych lat. Jego kariera nabrała tempa, kiedy opuścił południe Ameryki i przeniósł się na północ, a potem do Los Angeles. Podpisał kontrakt płytowy i wydał swoje wczesne nagrania. Swój pierwszy mały sukces odniósł na początku lat 50., kiedy jego pierwszy kontrakt wykupiła wytwórnia Atlantic, a kompozycja "I Got a Woman" pojawiła się na szczycie listy przebojów R&B. Spore zamieszanie wokół uzdolnionego pianisty, który czarował słuchaczy swoim głosem sprawiło, że kolejna fonograficzna umowa była niezwykle lukratywna.

Oprócz sporych pieniędzy muzyk miał olbrzymią swobodę wydawniczą i artystyczną. W 1960 roku przygotowywał album koncepcyjny "The Genius Hits the Road", który zawierał kompozycje opisujące różne miejsca w Stanach Zjednoczonych. To na nim pojawiła się słynna piosenka "Georgia on My Mind", która uczyniła go międzynarodową gwiazdą. 

Zaczęło się od prostej melodii

Jazzowy utwór został napisany w latach trzydziestych XX wieku przez kompozytora i autora tekstów Hoagy'ego Carmichaela i jego przyjaciela  Stuarta Gorrela, późniejszego bankiera z Nowego Jorku. Podobno powstała po jednej z imprez, kiedy Carmichael wracając do domu, podśpiewywał pod nosem frazę "Georgia tra la la, Georgia". Jego przyjaciel i współlokator zapalił się do pomysłu stworzenia piosenki, która zdaniem wielu powstała z tęsknoty za ciepłym południowym stanem - w trakcie pisania kompozycji za oknami padał deszcz, a sam kompozytor wspominał, że myślał o swojej ukochanej siostrze. Chociaż Gorrel nigdy już niczego nie napisał i zajął się biznesem, a jego nazwisko nie widnieje wśród autorów nagrania, to Carmichael i tak wysłał mu pokaźny czek w uznaniu za wkład przyjaciela w powstanie "Georgia on My Mind". 

Wydawać by się mogło, że urodzonemu w Georgii Charlesowi kompozycja ta od razu przyjdzie na myśl przy zbieraniu materiału na album. Znał stary standard od lat i często sobie nucił pod nosem. Podobno do nagrania utworu namówił go jego kierowca, który słysząc ciągle w samochodzie śpiewaną przez mistrza melodię zapytał, czemu jej nie zarejestruje. Michael Lydon w biografii "Ray Charles Man and Music" przytacza nieco mroczną historię powstania utworu i samej sesji nagraniowej. Niewiele brakowało, a zakończyłaby się katastrofą.

Mroczna historia i olśnienie

Tego dnia Ray spóźnił się do studia, a pięćdziesięciu pięciu członków orkiestry i chóru, a także technicy i inne osoby zaangażowane w projekt czekały w napięciu na muzyka przez dwie godziny. Wszyscy zastanawiali się, czy dostaną obiecane pieniądze za cały czas pobytu w studio. W końcu Charles wkroczył do studia ze swoją dziewczyną Mae Mosely Lyles. Członkowie ekipy od razu zorientowali się, że muzyk jest praktycznie nieobecny i znajdował się pod wpływem narkotyków.

Heroina od jakiegoś czasu splotła się z życiem Raya. Jednak jak gdyby nic się nie stało, zaprowadzono go do fortepianu i wszyscy przygotowywali się do zagrania utworu. Dyrygent i aranżer Ralph Burns dał znak, a orkiestra wydała się z siebie pierwsze takty, po czym ucichła. Kiedy spojrzał za siebie na Charlesa, ten siedział przy fortepianie, nie reagując na otoczenie, a jego dziewczyna leżała u jego bosych stóp, drapiąc je paznokciami i zdzierając naskórek. Nagle jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki muzyczny geniusz wypełnił ciało muzyka. Pochylił się w kierunku mikrofonu, położył dłonie na klawiszach, a z jego ust popłynęły pierwsze słowa piosenki. "Powiedziałem: Georgia, och, Georgia, nie znajduję spokoju. Po prostu stara, słodka piosenka, która nie daje mi zapomnieć o Georgii".  

Sposób, w jaki artysta wyśpiewywał i akcentował poszczególne frazy, sprawił, że piosenka nabrała nowej mocy i znaczenia. Ray Charles swoim wykonaniem nadał starej, lekkiej kompozycji mocniejsze, głębsze, przepełnione melancholią i bólem znaczenie o wymiarze politycznym. Dla wielu współczesnych muzykowi słuchaczy stało się jasne, o czym mówi artysta. Przywoływał szczęśliwe miejsca lat dziecinnych zderzone z tragiczną rzeczywistością czasów segregacji rasowej. Wydarzenie, które rozegrało się rok później, w 1961 roku podczas występu w stanie Georgia w Atlancie przyniosło wersji Charlesa mocniejszy wydźwięk.

Rezygnacja w ramach protestu

Przed koncertem lokalni aktywiści ostrzegli go, że teatr jest zarezerwowany wyłącznie dla białej publiczności. Ray zdecydował się nie grać tego wieczoru. Nie chciał być podziwianym, popularnym, czarnoskórym wykonawcą, który po wykonaniu zadania musi pośpiesznie opuścić lokal przeznaczony dla białej publiczności. Dołączył tym samym do Sama Cooke’a i innych artystów, którzy otwarcie rozpoczęli bojkot tego typu wydarzeń. Jak pamiętacie z filmu "Green Book", Don Shirley też stał się jednym z nich. 

Ray został po wszystkim obciążony przez producenta spektaklu grzywną w wysokości 700 dolarów za zerwanie umowy. Minęło wiele lat, zanim ponownie zagrał w swoim rodzinnym stanie, ale "Georgia on My Mind" stała się symbolem jego aktywizmu, a Ray Charles zaczął być postrzegany jako postać symboliczna dla czarnej społeczności amerykańskiej i walki o jej prawa obywatelskie. "To bardzo smutna sytuacja dla takiego kraju, jak Stany Zjednoczone. To najpodlejsza rzecz, z jaką przyszło mi żyć, dorastając na Południu. Najstraszniejsze było to, że nie mogłem iść tam, gdzie chciałem, nie mogłem jeść tam, gdzie chciałem" wyznał po latach w programie "Sounds Unlimited" nadawanym w australijskiej telewizji. 

Dopiero w 1979 roku, piętnaście lat po zniesieniu praw Jima Crowa, stan Georgia przeprosił oficjalnie piosenkarza i wybrał jego wersję piosenki jako oficjalny hymn stanowy. W 2007 roku cztery lata po śmierci Raya Charlesa w Los Angeles, w Albany w stanie Georgia, mieście, w którym się urodził, odsłonięto pomnik artysty, stojący na placu jego imienia. 

Pomimo tego, że przez lata wielu doskonałych muzyków wykonywało swoje wersje znakomitego standardu, a wydanie Williego Nelsona stało się w 1978 roku nawet numerem jeden, to "Georgia on My Mind" pozostała na zawsze piosenką Raya Charlesa, a jego słodko-gorzka interpretacja ponadczasowym przesłaniem.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Ray Charles
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy