Reklama

Prawie zginął w katastrofie lotniczej. Tego nie wiedzieliście o Bryanie Ferrym

W dzieciństwie dorabiał sobie roznoszeniem gazet. Wszystkie zarobione pieniądze wydawał… też na prasę, bo za oszczędności kupował magazyny jazzowe. Kioskarze trochę się dziwili, ale w końcu "klient nasz pan”. Kilkanaście lat później mogli poczytać o swoim kliencie w magazynach muzycznych, które sami sprzedawali. Bryan Ferry ma na koncie już ponad pół wieku na scenie i doczekał się statusu muzycznej legendy. Przypominamy przeboje, które z oryginalnego wokalisty zrobiły gwiazdę.

W dzieciństwie dorabiał sobie roznoszeniem gazet. Wszystkie zarobione pieniądze wydawał… też na prasę, bo za oszczędności kupował magazyny jazzowe. Kioskarze trochę się dziwili, ale w końcu "klient nasz pan”. Kilkanaście lat później mogli poczytać o swoim kliencie w magazynach muzycznych, które sami sprzedawali. Bryan Ferry ma na koncie już ponad pół wieku na scenie i doczekał się statusu muzycznej legendy. Przypominamy przeboje, które z oryginalnego wokalisty zrobiły gwiazdę.
Bryan Ferry ma na koncie wiele nieśmiertelnych przebojów /Tristar Media /Getty Images

Gdyby nie zajął się muzyką, pewnie dzisiaj byłby znanym malarzem. Ferry studiował sztuki piękne, miał nawet wystawę swoich prac w słynnej londyńskiej Tate Gallery. Bryana ciągnęło jednak cały czas do sceny, więc to zamiłowanie do piękna przelał ostatecznie na okładki i modę. 

Wokalista regularnie gości bowiem na listach najbardziej stylowych muzyków. Aż trudno uwierzyć, że to ta sama osoba, która nie lubi oglądać się na zdjęciach, a na początku kariery była tak nieśmiała, że za nic w świecie nie chciała stanąć na środku sceny i domagała się ustawiania tam perkusji. 

Reklama

"More Than This"

Kariera Roxy Music, czyli grupy, od której Ferry zaczynał swoją przygodę z muzyką, nie była może długa, za to przyniosła wiele przebojów. Co prawda zespół wrócił na scenę po latach nieobecności, najpierw w 2001 roku, a później w 2022 roku, ale raczej po to, żeby koncertować, a nie nagrywać nowe rzeczy. Płyty Roxy Music, które dzisiaj są klasykami, powstały w latach 70. i na początku lat 80. "More Than This" to jeden z największych przebojów zespołu, mimo że piosenka - jak na singel - była dosyć oryginalnie skonstruowana. 

Bryan śpiewa tylko przez niecałe trzy minuty utworu, a potem przez prawie dwie minuty słuchacze dostają instrumentalną część. To łamało wszystkie rynkowe zasady, bo przecież jak to tak? Zmarnować tyle czasu w popowej piosence na syntezator, kiedy można było wypełnić go jakimś ładnym, łatwym do zapamiętania refrenem? Grupy jednak nie interesowały łatwe rzeczy. Stacje radiowe co prawda wpadły w popłoch, ale to absolutnie nie pogrzebało szans utworu na sukces. Przy okazji: jeśli sądzicie, że to prosta do zaśpiewania piosenka, pogadajcie z Billem Murrayem. Aktor wykonał ją w filmie "Między słowami", w scenie w barze karaoke i miałby sporo do powiedzenia na temat zdradliwych wysokich dźwięków.

"Avalon"

Płyta pod tym samym tytułem okazała się ostatnim albumem Roxy Music, ale wcale nie dlatego biła rekordy sprzedaży. To był po prostu świetny krążek. Członkowie zespołu przyznali, że trzy poprzednie płyty tworzyli pod dużym wpływem używek, co czasem rzeczywiście słychać w dźwiękowych eksperymentach. Przy "Avalon" postanowili jednak zmienić metody pracy, do tego Bryan zawsze marzył o takim albumie z motywem przewodnim. Wydawało mu się jednak, że to wymaga ogromnej pracy i dobrego planowania, więc wymyślił coś lepszego i łatwiejszego. Napisał 10 historii, które składają się na jedną opowieść o tajemniczym i urokliwym miejscu, inspirowanym wyspą, na której, według legendy, pochowano króla Artura. 

Tytułowa piosenka z płyty "Avalon" stała się wielkim przebojem, a swój udział miała w tym również Yanick Étienne, wokalistka z Haiti. Tak się złożyło, że Roxy Music nagrywali utwór w pewną niedzielę, a ich studio zwykle nie było oblegane w weekendy, więc szefowie w niedziele udostępniali pomieszczenia lokalnym zespołom, które chciały nagrać demo. Ferry zrobił sobie akurat przerwę na kawę, usłyszał zza drzwi śpiewającą Yanick i oniemiał. Muzyk natychmiast zaproponował, żeby artystka pojawiła się gościnnie w utworze Roxy Music. Nie było to łatwe, bo Étienne nie znała angielskiego, ale w końcu udało się dogadać. Wokalistka po prostu stanęła przed mikrofonem i zaśpiewała to, co słychać dzisiaj w piosence. Bez drugich podejść ani poprawek. Bryan był tak zachwycony, że nagrał swoją partię jeszcze raz. Nowa wersja musiała być znacznie lepsza od poprzedniej, bo menedżer muzyka skomentował tylko: "Chryste, ku**a, to jest niesamowite!".

"I Put a Spell On You"

Oryginał napisał i nagrał w 1956 roku Jalacy "Screamin' Jay" Hawkins. Piosenka doczekała się później wielu coverów, ale wersja Ferry'ego jest jedną z najpopularniejszych. Utwór trafił na album "Taxi", na którym Bryan umieścił właściwie same covery. Muzyk bardzo dobrze wspominał pracę nad tą płytą, bo akurat przypadła na świetny czas w jego karierze. Poza tym Ferry zawsze lubił sięgać po cudze utwory i robić z nich coś nowego, co udowodnił wiele razy również w kolejnych latach. 

Wokalista powiedział kiedyś biografowi Roxy Music, Michaelowi Bracewellowi, że przerabianie cudzych piosenek kojarzy mu się z pracami francuskiego artysty Marcela Duchampa. "Podoba mi się to, że Duchamp bierze coś takiego jak koło od roweru, a później umieszcza je w różnych miejscach, kontekstach i podpisuje się pod tym, to staje się jego" - stwierdził muzyk i przyznał, że on robi coś podobnego z piosenkami. Bywa oczywiście, że niektóre oryginały są nie do przebicia, ale Bryan ma w karierze kilka utworów, które już zawsze będą się kojarzyć wyłącznie z jego głosem. 

"Jealous Guy"

To jedna z najczęściej coverowanych piosenek Johna Lennona. Pod koniec 1980 roku, tuż po śmierci byłego Beatlesa, Roxy Music mieli grać w Niemczech. Muzycy postanowili przygotować dla fanów coś specjalnego, a skoro wszyscy uwielbiali Lennona, wybór był prosty. Ten hołd tak spodobał się fanom, że zespół wkrótce nagrał studyjną wersję "Jealous Guy" i wydał ją na singlu. Piosenka zrobiła furorę, zwłaszcza w Europie i stała się jednym z największych hitów Roxy Music. W tamtym czasie Bryan Ferry nie miał pojęcia, że kiedyś też otrze się o śmierć. 

W grudniowy poranek 2000 roku muzyk, jego żona i dzieci lecieli z Londynu do Nairobi. W pewnym momencie jeden z pasażerów, chory psychicznie 27-latek, wtargnął do kabiny pilotów, wszczął bójkę, przejął stery i robił wszystko, żeby rozbić maszynę. Na pokładzie zgasły światła, włączył się alarm, wyleciały maski tlenowe, które zresztą niewiele by dały, skoro samolot leciał z wielką prędkością w stronę ziemi. W ostatniej chwili załodze udało się obezwładnić napastnika i uratować maszynę, chociaż wszyscy byli już przekonani, że to koniec. Bryan Ferry wspominał w wywiadach, że odbył w życiu wiele lotów, ale podczas żadnego nie wydarzyło się tyle rzeczy, ile podczas nieszczęsnej podróży do Nairobi. Muzyk pamięta też dokładnie, co myślał, kiedy już był przekonany, że zginie: "O nie, mam płytę do dokończenia. Nie można tego jakoś przełożyć?".

"Love Is the Drug"

Ta piosenka miała być wolnym, spokojnym utworem, ale Bryan Ferry i perkusista Roxy Music, Paul Thompson, wymyślili, że lekko taneczne brzmienie lepiej się tu sprawdzi. Wokalista wpadł na pomysł tekstu podczas spaceru po londyńskim Hyde Parku. To był chłodny dzień, Bryan stąpał po liściach i wymyślił gorącą historię mężczyzny, który wsiada do samochodu, jedzie do klubu i tam próbuje poznać kobietę. Słowa "T'ain't no big thing" z początku piosenki to cytat z przyjaciela zespołu. Christian zajmował się strojami muzyków i za każdym razem, kiedy pojawiał się jakiś problem, on spokojnym głosem mówił: "T'ain't no big thing". 

Jeśli zastanawiacie się, skąd u Ferry'ego nagle taka miłość do dyskotekowych brzmień, to sprawa jest prosta. Bryan sam często bywał w klubach, ale irytowało go, że praktycznie nigdy nie słyszał tam swoich piosenek. Nic dziwnego - ta muzyka raczej nie pasowała do tego typu miejsc, więc Roxy Music postanowili wreszcie poflirtować trochę z klimatami disco i nagrać utwór, który do klubów nadałby się idealnie.

"Slave to Love"

Artysta już w czasie działalności w Roxy Music wydawał solowe płyty, ale akurat ten utwór pochodzi z czasów, kiedy zespół był już tylko wspomnieniem. "Slave to Love" to uwodzicielska piosenka, więc idealnie pasowała do kontrowersyjnego filmu "Dziewięć i pół tygodnia", zresztą sama ścieżka dźwiękowa tej produkcji miała swój oddzielny fanklub. Skoro już jesteśmy przy uwodzeniu, to Bryan Ferry często był bohaterem plotek w związku ze swoimi miłosnymi podbojami. Głośnymi, bo dziewczynami wokalisty zostały choćby modelki, które wcześniej pozowały do zdjęć na okładki płyt Roxy Music. Tak było na przykład z Amandą Lear i Jerry Hall

Ta ostatnia historia nie skończyła się jednak ani szczęśliwie, ani tym bardziej spokojnie. Ferry i Hall byli nawet zaręczeni, ale ostatecznie modelka zostawiła Bryana dla innego muzyka, Micka Jaggera. Najlepsze jest to, że Ferry sam przedstawił Jerry wokaliście Stonesów, podczas pewnej kolacji. Mick był wtedy żonaty, ale umówmy się, że jakoś nigdy nie przeszkadzało mu tu w romansowaniu. Niedługo po sławetnej kolacji Ferry wyjechał na koncerty do Japonii i Hall miała się wściekać, że rzadko dzwoni, bo ponoć rozmowy były drogie. Tak się złożyło, że w czasie jednej z branżowych imprez Jerry wpadła znowu na Micka. Resztę już znacie. Nic dziwnego, że Bryan szybko przestał być dobrym kolegą Micka.

"Don't Stop the Dance"

Gdyby Bryan Ferry został kiedyś coachem motywacyjnym, to ta piosenka mogłaby być jego hymnem. Taniec to tylko metafora. Chodzi o to, żeby nie poddawać się - mimo przeciwności losu - i cały czas mieć nadzieję, że będzie dobrze. "Don't Stop the Dance" zaśpiewał akurat człowiek, który doskonale wiedział, o czym mówi. Ferry też przeżył parę trudnych momentów i zwątpień, popełnił kilka błędów. Głośno było na przykład o jego konflikcie z kolegą zespołu, Brianem Eno, który ostatecznie opuścił grupę. Chociaż tego odejścia Bryan akurat nie żałował, bo zderzenie takich osobowości nie mogło się skończyć dobrze. Ferry przeżywał też trudne chwile, kiedy Roxy Music zakończyło działalność, a on na każdym kroku słyszał, że solo powinien osiągnąć co najmniej tak duży sukces jak w zespole. Wokalista ostatecznie się pozbierał, postanowił walczyć i udało się. Nie tylko świetnie poradził sobie bez grupy, ale też, po latach, pogodził się z Brianem Eno.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Bryan Ferry
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama