Reklama

Mieli nigdy nie wrócić na scenę. Chwilę później ich przebój znał cały świat

To musiał być spory szok dla fanów Yes, kiedy pod koniec 1983 roku usłyszeli nowe nagranie swojej ukochanej grupy. "Owner of a Lonely Heart" nie przypominało niczego, z czym do tej pory kojarzyła się nazwa progresywnej formacji. Zwarta, przebojowa i nowoczesna struktura piosenki sprawiła, że utwór w szybkim tempie wspinał się na liście Billboardu, dziwny i zwariowany teledysk stał się ulubionym filmem MTV, a zapomniana przez wielu grupa znalazła nowych fanów, którzy chętnie kupowali nowy singel, dzięki czemu piosenka 40 lat temu zameldowała się na szczycie amerykańskiego zestawienia.

To musiał być spory szok dla fanów Yes, kiedy pod koniec 1983 roku usłyszeli nowe nagranie swojej ukochanej grupy. "Owner of a Lonely Heart" nie przypominało niczego, z czym do tej pory kojarzyła się nazwa progresywnej formacji. Zwarta, przebojowa i nowoczesna struktura piosenki sprawiła, że utwór w szybkim tempie wspinał się na liście Billboardu, dziwny i zwariowany teledysk stał się ulubionym filmem MTV, a zapomniana przez wielu grupa znalazła nowych fanów, którzy chętnie kupowali nowy singel, dzięki czemu piosenka 40 lat temu zameldowała się na szczycie amerykańskiego zestawienia.
Trevor Rabin podczas koncertu w 2017 roku /Jeff Kravitz/FilmMagic /Getty Images

Słynny przebój mógł nie stać się częścią historii Yes, gdyby nie przypadek i konieczność skorzystania z toalety. Brzmi dziwnie? Jednak to prawda, tak przynajmniej twierdzi Trevor Rabin, który napisał prawie całą piosenkę właśnie w toalecie. Południowoafrykański muzyk miał na swoim koncie sukcesy w rodzinnym kraju z zespołem Rabbitt. Na początku lat 80. przeniósł do Londynu i Los Angeles, aby kontynuować solową karierę. Poszukiwał wydawcy dla swoich nagrań i wtedy trafił na Clive'a Davisa z Arista Records, któremu pokazał demo nowej kompozycji. Ten nie był zainteresowany nagraniem, pochwalił jedynie głos Rabina, ale stwierdził, że ta piosenka nigdy nie będzie przebojem. Zdruzgotany muzyk schował pomysł głęboko w walizce z innymi utworami demo. 

Reklama

Założony w 1968 roku w Londynie zespół Yes przez dekadę lat 70. był niekwestionowanym gigantem na rockowej i progresywnej scenie. Długie, bogate brzmieniowo kompozycje znalazły oddanych fanów. Ze względu na swoją twórczość grupa nie była ulubieńcem stacji radiowych, które goniły za chwytliwymi przebojami, jednak dzięki porywającym koncertom i albumom, które były niemal zamkniętymi muzycznymi słuchowiskami, zdobyła popularność. Z perspektywy czasu Yes przypominało autobus, który pędził po muzycznej autostradzie z otwartymi drzwiami, przez które co chwila ktoś wychodził, ktoś wchodził, a inni powracali po krótkiej nieobecności. 

Zmieniający się skład był z pewnością źródłem nowych inspiracji, lecz jednocześnie wynikiem wielu nieporozumień na tle artystycznym. Kiedy za oknami wybuchła punkowa rewolucja, której ostrze było skierowane, między innymi przeciw gigantom sceny progresywnej, twórczość Yes straciła swój pierwotny blask i powab. Dla wielu młodych osób zespół jawił się niczym muzealny kolos, który nie nadążał za zmianami. W efekcie Rick Wakeman i Jon Anderson opuścili zespół, a w 1981 roku grupa zawiesiła działalność. Poszczególni muzycy skupili się na swoich projektach, tworząc formację Asia, XYZ, a Anderson udanie współpracował z Vangelisem. Nic nie wskazywało, że Yes jeszcze kiedyś powróci.

Tymczasem wokół Trevora Rabina kręciło się coraz więcej osób, ceniąc jego gitarowy kunszt i talent kompozytorski. Miał dołączyć do Asia, jednak nie odnalazł chemii z innymi muzykami. Ron Fair z wytwórni RCA, który jako pierwszy stwierdził, że "Owner of a Lonely Heart" ma ogromny potencjał na przebój, zaoferował Rabinowi kontrakt, jeśli połączy siły z Jackiem Brucem i Keithem Emersonem, tworząc nowy muzyczny byt. Temat niestety upadł, ponieważ na horyzoncie pojawili się producenci z Atlantic Records, którzy mieli dla Trevora zupełnie inną propozycję. Skontaktowali muzyka z byłymi członkami Yes, perkusistą Alanem Whitem i basistą Chrisem Squirem. Tak powstała grupa Cinema.

Trevor Horn, owiany sławą sukcesu przeboju "Video Killed the Radio Star" jego projektu The Buggles, udanie stawiał pierwsze kroki jako młody, wzięty producent. Miał na swoim koncie wcześniejszą współpracę z grupą Yes, kiedy zastąpił Jona Andersona na płycie "Drama", stąd jego doskonałe relacje z Whitem i Squirem. Dzięki namowom menadżerów wytwórni dołączył do powstającej grupy Cinema i zaprzyjaźnił się z drugim Trevorem. Początkowo miał pełnić funkcję wokalisty, jednak wkrótce stracił tym zainteresowanie, aby całkowicie oddać się stronie produkcyjnej. W trakcie prac nad materiałem muzycznym Chris Squire spotkał Jona Andersona na jednym z przyjęć i po kolacji zaprezentował mu kilka wczesnych wersji piosenek Cinema. Były wokalista Yes był nimi niezwykle zainteresowany i w kwietniu 1983 roku pojawił się w studiu nagraniowym, dołączając do nowego projektu.

"Owner of a Lonely Heart": "Stary, to będzie hit"

Toaletowy efekt Trevora Rabina stanął na szczęscie ponownie na drodze "Owner of a Lonely Heart". Siedząc w studio, muzyk odsłuchiwał swoich nagrań demo, szukając pomysłów na kolejną piosenkę. Zostawił włączony magnetofon i poszedł do łazienki. Trevor Horn, który pracował obok, ze zdumieniem słuchał niesamowicie wpadającego w ucho refrenu, wydobywającego się z urządzenia. Kiedy Rabin wrócił, producent powiedział do niego: "Stary, to będzie prawdziwy hit", ten jednak, podobnie jak reszta zespołu, nie był zainteresowany piosenką. Prawie cały materiał był gotowy, po co kolejne godziny pracy. Horn był jednak niezmordowany w swojej krucjacie o nagranie utworu "Owner of a Lonely Heart" i wkrótce przekonał wszystkich.

Słuchacie tekstu słynnego przeboju Yes (a, w tym momencie historii to wciąż Cinema) i zastanawiacie się, czemu jest tak chaotyczną zbitką myśli, obrazów, słów. To wynik wielogodzinnych dyskusji i kłótni. Zarówno Horn, jak i Anderson musieli dołożyć do pierwotnego pomysłu Rabina swoje pięć lirycznych groszy. Zresztą emocje, jakie panowały w studio podczas nagrywania utworu, generowały spory o brzmienie perkusji, gitary, tempo i efekty użyte przez producenta. Może dzięki temu właśnie otrzymaliśmy jedno z najpełniej wyprodukowanych nagrań w historii muzyki popularnej, którego brzmienie i świeżość nie przemija mimo upływu 40 lat. 

To również zasługa wirtuozerii poszczególnych muzyków oraz szalonego produkcyjnego wizjonerstwa, jakie było udziałem Trevora Horna. To dzięki niemu gitarowy riff Rabina wali nas w uszy niczym elektryczny młot, a perkusja wzmocniona o, wysamplowany z instrumentalnego utworu "Kool is Back" Funk Inc., zapętlony rytm staje się charakterystycznym momentem, głęboko zapadającym w pamięć. I to w czasach kiedy zjawisko samplowania było jeszcze na bardzo wczesnym etapie, a hip-hopowe grupy częściej korzystały z sesyjnych muzyków niż gotowych podkładów. Trevor Horn był niczym muzyczna gąbka i w przeciwieństwie do reszty artystów nie zamykał się w wąskiej specjalizacji. Chłonął wszystkie muzyczne nowinki, podglądał innych i z ochotą eksperymentował. W końcu to on w kolejnych latach stał za innowatorskim brzmieniem Art of Noise, Frankie Goes to Hollywood, Malcolma McLarena czy Grace Jones.

Cinema czy Yes?

Kiedy prace nad "Owner of a Lonely Heart" zostały ukończone, wszyscy wiedzieli, że grupa ma w rękach zabójczy przebój. Tak, tylko jaka grupa? Cinema czy Yes? W miarę jak menedżerowie z wytwórni odkrywali komercyjny potencjał nowych nagrań, rozpoczęli naciski na muzyków, żeby zapomnieć o Cinema, a potraktować nowy album jako ponowne otwarcie dla historii legendarnej formacji. Z biznesowego punktu widzenia był to doskonały pomysł. W końcu większość składu to byli muzycy Yes, poza Trevorem Rabinem, który był propozycją załamany. Od początku marzył, że stworzy nowy projekt, pod którym będzie się mógł z dumą podpisać. Nigdy nie chciał być częścią Yes ani żadnej innej doskonale znanej grupy. Po jakimś czasie dał się jednak przekonać, że wylansowanie nowego projektu pochłonęłoby mnóstwo pieniędzy, a tak płynąc na fali popularności Yes, nostalgii starych fanów i wykorzystując potencjalny szum medialny, można osiągnąć lepszy skutek. 

Wytwórnia położyła nacisk na promocję "Owner of a Lonely Heart". Nagranie było jednym z najczęściej odtwarzanych utworów w stacjach radiowych. To najdziwniejszy zwrot w karierze Yes. Grupa, która nigdy nie zabiegała o swoją obecność w mediach, a nawet nie tworzyła kompozycji, mających szanse zaistnieć na medialnych antenach, stała się ich ulubieńcem. MTV zakochało się w szalonym teledysku, wyreżyserowanym przez Storma Thorgersona, członka awangardowej artystycznej grupy Hipgnosis, który pokazywał nowy, odświeżony wizerunek zespołu. Coś, co było ryzykownym skokiem na głęboką wodę, w kontekście ewentualnego rozczarowania starszych fanów, okazało się trampoliną, dzięki której Yes wskoczyło w lata 80., jawiąc się jako nowoczesny zespół, trzymający rękę na pulsie. 

"Owner of a Lonely Heart" okazał się nie tylko największym komercyjnym sukcesem w historii grupy, przynosząc numer 1 w Ameryce i wysokie miejsca w Europie, ale także pociągnął sprzedaż albumu "90125" i, co najważniejsze, przyciągnął młode pokolenie, nieświadome często bogatej historii Yes. To właśnie ci nowi fani przez kolejne lata podtrzymywali legendę grupy i dali jej nowe życie. Jednak największym wygranym był Trevor Horn. Kiedy przebojowa kompozycja Yes przebywała na szczycie Billboardu, po drugiej stronie Atlantyku w Wielkiej Brytanii numerem jeden był inny przebój, za którym stał producent, "Relax" grupy Frankie Goes to Hollywood.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Yes
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy