Reklama

Jego największy przebój skrywa mroczną historię. Wciąż grają ją na weselach

Uwielbia szydzić z internetowych hejterów i bezlitośnie ich ośmiesza. Przy okazji ma ogromny dystans do siebie i potrafi żartować nawet z własnych sukcesów. Nie poleci wam swojego największego przeboju na wesele, za to może opowiedzieć, jak się buduje samoloty i z pierwszej ręki zna sekrety ”Gwiezdnych wojen”. James Blunt skończył 50 lat.

Uwielbia szydzić z internetowych hejterów i bezlitośnie ich ośmiesza. Przy okazji ma ogromny dystans do siebie i potrafi żartować nawet z własnych sukcesów. Nie poleci wam swojego największego przeboju na wesele, za to może opowiedzieć, jak się buduje samoloty i z pierwszej ręki zna sekrety ”Gwiezdnych wojen”. James Blunt skończył 50 lat.
James Blunt ma fanów na całym świecie / Sergione Infuso/Corbis /Getty Images

"Dama w opałach szuka rycerza w lśniącej zbroi" - takie ogłoszenie wokalista umieścił kiedyś w znanym internetowym serwisie aukcyjnym. Dotyczyło... jego siostry. Emily musiała dotrzeć na pogrzeb w Irlandii, ale akurat strajkowały linie lotnicze, a na bilety kolejowe nie można było liczyć, więc kobieta była załamana. Starszy brat postanowił jej pomóc w dość oryginalny sposób. Okazało się, że szybko zgłosił się milioner, który zaoferował, że podrzuci Emily na pogrzeb swoim helikopterem. A teraz najlepsze: mężczyzna został później mężem kobiety. Może nie jest to najgłośniejszy sukces Blunta, ale dobrze pokazuje, jakim człowiekiem jest muzyk. Chociaż artysta na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie raczej poważnej osoby, nie dajcie się zwieść: nikt nie zażartuje z was tak, jak James.

Reklama

"Przepraszam, kiedy wrócą moi rodzice?"

Wokalista ma wyjątkowo barwne życie. Nie był chłopakiem, który marzył o graniu, szybko podpisał kontrakt płytowy i został młodą gwiazdą. Ta pierwsza część się zgadza, ale droga Jamesa na scenę była znacznie bardziej kręta, niż większości jego kolegów po fachu. Życie muzyka też różniło się nieco od tego, jakie mieli jego rówieśnicy. Artysta wspominał, że miał świetne, wesołe dzieciństwo, chociaż aż 10 lat spędził poza domem. Ojciec wokalisty pracował w wojsku, więc rodzina często się przeprowadzała i mieszkała między innymi w Wielkiej Brytanii, na Cyprze oraz w Niemczech. 

Bluntowie nie byli zbyt majętnymi ludźmi, jednak armia dopłacała do edukacji dzieci. Dzięki temu James trafił do świetnej szkoły z internatem. Po latach muzyk stwierdził, że życie poza domem nauczyło go samodzielności i wzmocniło go psychicznie, mimo że początki nie były łatwe. Siedmiolatek był w szoku, kiedy dowiedział się, co właściwie oznacza "szkoła z internatem". "Na początku, przez kilka dni, nie wiedziałem, co się dzieje i wypytywałem: 'Przepraszam, kiedy wrócą moi rodzice?'. Kierowniczka odpowiedziała, że w święta, co mnie zszokowało, bo był wrzesień" - opowiadał artysta w rozmowie z "The Guardian". 

Wokalista często powtarza, że internat, a potem kręta droga na scenę i inne doświadczenia nauczyły go twardo stąpać po ziemi. Blunt mówi, że może mieć dom na Ibizie albo kupić pub, ale w głębi duszy nadal będzie tym samym Jamesem, co lata temu. Tylko trochę mądrzejszym. Artysta jest też bardzo przywiązany do swojej rodziny, która od lat go wspiera. Kiedy rozpoczął karierę muzyczną, jego ojciec przeszedł na emeryturę i został nawet księgowym syna.

James Blunt i koncerty przy czołgu

Zanim Blunt senior cieszył się emeryturą, służył w armii, w stopniu pułkownika, był pilotem śmigłowców. Wojsko to właściwie tradycja w rodzinie muzyka, bo oprócz ojca pracował tam wujek Jamesa oraz dziadkowie. Wokalista nie założył jednak munduru od razu po szkole średniej, bo na początku postawił na edukację. Artysta studiował w Bristolu inżynierię lotniczą i kosmiczną oraz... socjologię. Nie był to może oczywisty zestaw przedmiotów i kierunków, jednak muzyk od zawsze lubi zaskakiwać. To właśnie podczas studiów James zaczął pisać pierwsze piosenki, które potem udoskonalał w czasie służby wojskowej. No właśnie, służby. 

Armia częściowo pokryła koszty edukacji wokalisty, więc artysta w zamian musiał odsłużyć przynajmniej cztery lata. Ostatecznie Blunt spędził ich w armii sześć. Muzyk, podobnie jak jego ojciec, postanowił zostać pilotem, a licencję zrobił już jako nastolatek. Artysta służył między innymi w siłach NATO podczas konfliktu w Kosowie w 1999 roku. Na ten wyjazd James zabrał gitarę, za co najbardziej wdzięczni byli mu koledzy. Wokalista przypiął instrument do czołgu i od czasu do czasu dawał koncerty dla żołnierzy oraz okolicznych mieszkańców. Po powrocie do Wielkiej Brytanii Blunt trafił do królewskiej służby. Zanim muzyk na dobre opuścił armię w 2002 roku, zdążył jeszcze zostać mistrzem wśród brytyjskich wojskowych narciarzy alpejskich.

James już od dzieciństwa interesował się muzyką, uczył się gry na pianinie i na skrzypcach, ale - jak przyznał - nie był w tym zbyt dobry. Być może dlatego, że brakowało mu odpowiedniej motywacji. Częste przeprowadzki rodziny powodowały, że Blunt za każdym razem musiał w kolejnym miejscu szukać nowych przyjaciół. Artysta doskonale wiedział, że nie zaimponuje dzieciakom graniem Mozarta, dlatego szybko zdecydował: zostanie gwiazdą rocka. Wokalista uczył się gry na gitarze elektrycznej i planował podbój świata, jednak zdał sobie sprawę, że do założenia zespołu potrzeba kilku osób. James nie miał wtedy wystarczającej liczby znajomych, więc zmodyfikował plan, przerzucił się na gitarę akustyczną i zaczął pisać smutne piosenki o tym, że ma niewielu przyjaciół. Być może zawód muzyka nie wydawał się tak pewny, jak praca w wojsku albo lotnictwie, ale matka zawsze go wspierała. Gdyby nie ona, Blunt pewnie nie trafiłby na scenę i na pewno by tego żałował. 

Wokalista przyznał, że dożycie sędziwego wieku ze świadomością, że się czegoś nie spróbowało, byłoby okropne. James podjął więc w pewnym momencie jedną z najważniejszych decyzji w swoim życiu: odszedł z armii, żeby nagrać płytę. Muzyk miał już dość ułożonego świata i wojskowej dyscypliny, więc postanowił zrobić coś nowego. Szczęśliwie znajoma artysty skontaktowała go z menedżerem Eltona Johna, swoim dawnym współlokatorem. Todd Interland przesłuchał materiał Blunta i natychmiast odezwał się do wokalisty. Problem pojawił się na etapie wytwórni płytowej. Szefom poleconej firmy spodobały się piosenki, ale bali się, że wykształcony chłopak z akcentem z wyższych sfer nie trafi do przeciętnego słuchacza. James miał jednak znów szczęście, bo jego taśma demo trafiła w ręce Lindy Perry. Była wokalista 4 Non Blondes i producentka otwierała właśnie swoją firmę płytową. Kiedy dodatkowo posłuchała artysty na festiwalu showcase'owym w Teksasie, nie miała już wątpliwości i zaoferowała mu kontrakt. Debiutancki album Brytyjczyka ukazał się kilkanaście miesięcy później.

Najdziwniejsza przyjaźń w szołbiznesie?

Artysta ma w zanadrzu wiele historii ze swojej kariery, które wydają się wręcz niewiarygodne, ale ta jest jedną z lepszych. Kto pomógł Jamesowi, kiedy poleciał on do Stanów pracować nad debiutancką płytą? Carrie Fisher, czyli między innymi słynna księżniczka Leia z "Gwiezdnych wojen". Rodzice ówczesnej dziewczyny wokalisty zaprosili go kiedyś do restauracji i okazało się, że na kolacji była też ich przyjaciółka, Carrie. James siedział obok niej, więc gwiazda zapytała go, czym się zajmuje. Muzyk odpowiedział, że właśnie odszedł z wojska i leci do Los Angeles nagrywać album. Fisher chciała wiedzieć, gdzie w Mieście aniołów artysta zamierza się zatrzymać. Kiedy on stwierdził, że jeszcze nie wie, Carrie oświadczyła: "W takim razie zatrzymasz się u mnie". Blunta zamurowało, ale potem tylko się uśmiechnął i przytaknął. 

Przez pierwsze tygodnie w Los Angeles Carrie miała sporo zajęć, więc rzadko widywali się w domu. James zwykle mijał w kuchni matkę aktorki, Debbie Reynolds. Później jednak Fisher częściej bywała na miejscu i artyści tak się zaprzyjaźnili, że codziennie rozmawiali, nawet jeśli któreś z nich wróciło z pracy dopiero nad ranem. Co więcej, do Carrie często wpadali w odwiedziny znani goście, między innymi Meryl Streep i Joni Mitchell. Piosenka "Dark Thought" opowiada o pustce, jaką Blunt poczuł po śmierci przyjaciółki.

Inną zaskakującą przyjaźnią w życiu Jamesa jest ta z Edem Sheeranem. Teoretycznie muzyków dzieli całe pokolenie, ale okazuje się, że nie ma to żadnego znaczenia. Wokaliści mają podobne poczucie humoru i dystans do siebie, więc już od pierwszej rozmowy świetnie się dogadywali. Artyści byli razem w trasie koncertowej, pracowali nad piosenkami, a jeśli trzeba - potrafią stanąć w swojej obronie. Kiedy Noel Gallagher stwierdził w jednym z wywiadów, że "Nie da rady żyć w świecie, w którym Ed Sheeran wyprzedaje Wembley", Blunt - w swoim stylu - skomentował: "Czas zalegalizować śmierć na życzenie".

"You're Beautiful" przepustką do kariery

"You’re Beautiful" to największy przebój Jamesa i artysta miał sporo szczęścia, że piosenka znalazła się już na jego debiutanckiej płycie. To bardzo ułatwiło mu karierę. Utwór do dziś regularnie ląduje na listach najbardziej romantycznych kawałków, chociaż historia, która się za nim kryje, wcale romantyczna nie jest. Pewnego dnia Blunt wsiadł do londyńskiego metra, zmęczony, na dodatek już pod wpływem używek. W pewnym momencie wokalista zobaczył w wagonie swoją byłą dziewczynę, z jej nowym chłopakiem. Kobieta zauważyła artystę, ale po chwili odwróciła wzrok, a potem oboje minęli się przy wyjściu i udawali, że się nie znają. Muzyk żałował nawet, że się nie odezwał i zastanawiał się, czy to by cokolwiek dało. Wokalista wrócił do domu i błyskawicznie napisał tekst. 

Ostatecznie "You're Beautiful" opowiada o stalkerze, który śledzi dziewczynę, a potem popełnia samobójstwo. James opowiedział tę historię po latach, ale to niewiele zmieniło. Piosenka nadal wybrzmiewa na ślubach i podczas oświadczyn, z czego sam autor często sobie żartuje, podobnie jak z wielkiej popularności przeboju. Artysta musiał jednak zapłacić za tę popularność wysoką cenę. Niektórzy koledzy po fachu uważali, że nie jest wystarczająco "cool", żeby się z nim zadawać. "Dopiero co opuściłem wojsko, gdzie na co dzień masz do czynienia ze sprawami życia i śmierci - i trafiłem do świata, w którym ludzie zachowują się jak dzieciaki. Jakby cofnęli się do piaskownicy i ustalali, kto może należeć do ekipy, a kto nie" - powiedział Blunt w rozmowie z Breakingnews.ie. Po kilku latach muzyk przestał się tym przejmować i docenił to, co dał mu przebój: sławę i niezłe, bardzo wygodne życie, w którym bycie "cool" nie ma żadnego znaczenia.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: James Blunt
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy