Reklama

IRA i "Bo jest paru ludzi" [fragment książki]

Działający od 1987 r. zespół IRA w połowie września doczeka się książkowej biografii. Poniżej możecie przedpremierowo przeczytać fragment "IRA. Bo jest paru ludzi" autorstwa Łukasza Saturczaka.

Działający od 1987 r. zespół IRA w połowie września doczeka się książkowej biografii. Poniżej możecie przedpremierowo przeczytać fragment "IRA. Bo jest paru ludzi" autorstwa Łukasza Saturczaka.
IRA w 1993 r. - w środku Artur Gadowski, drugi z prawej założyciel zespołu Kuba Płucisz /Darek Majewski /Agencja FORUM

Grupę IRA założył w Radomiu gitarzysta Kuba Płucisz. Nazwa po łacinie oznacza gniew.

W pierwszym składzie poza liderem pojawili się wokalista Artur Gadowski, basista Dariusz Grudzień, perkusista Wojtek Owczarek i grający na klawiszach Grzegorz Wawrzeńczyk, który jeszcze przed nagraniem debiutanckiej płyty został zastąpiony przez Tomasza Bracichowicza.

Przełom lat 90. to kolejne zmiany składu, koncerty (w tym choćby trasa po ZSRR) i wydanie pierwszego albumu zatytułowanego po prostu "Ira".

Przełomem była druga płyta "Mój dom" (1991), która przyniosła przeboje "Mój dom", "Nie zatrzymam się", "Nadzieja" i "Bierz mnie" i do dziś uznawana jest za największe osiągnięcie grupy. W nagraniach udział wzięli: Gadowski, Płucisz, Owczarek, gitarzysta Piotr Łukaszewski i basista Piotr Sujka.

Reklama

Po wydaniu płyty "Ogrody" (1995) doszło do rozstania z Płuciszem i Łukaszewskim, co poskutkowało zawieszeniem działalności na pięć lat. Obecnie zespół tworzą Gadowski, Owczarek, Sujka oraz gitarzyści Sebastian PiekarekPiotr Konca.

Dorobek zespołu zamyka na razie 11. studyjna płyta "My" z maja 2016 r.

"Zagrali tysiące koncertów, na których zawsze pojawiają się rzesze fanów w czarnych i czerwonych koszulkach, symbolizujących gniew. I, choć trudno w to uwierzyć, nadal pojawiają się na scenie sto razy w roku. Podczas gdy inni wielcy polskiej sceny muzycznej zawieszają działalność, odpuszczają tacy tytani jak Hey czy T.Love, IRA właśnie świętuje trzydzieste urodziny. Na czym polega jej fenomen?" - czytamy w zapowiedzi książkowej biografii.

---

I grali, dzień za dniem. Ciągle w trasie. W roku 1992 ponad sto koncertów, rok później było ich blisko 150, festiwale, kluby, plenery. 19 września 1992 roku wraz z Acid Drinkers i TSA na festiwalu "Klejnoty Polskiego Rocka", 7 listopada - support przed Paradise Lost i Tiamat, 3 stycznia 1993 roku - pierwszy finał WOŚP, 7 marca - "Brum Top 93" w Sali Kongresowej, 23 czerwca - festiwal w Opolu, 7 sierpnia 1993 roku - Jarocin, zlot motocyklistów, nagranie płyty "Live", festiwal "Odjazdy" w Katowicach, a nie jest to nawet jedna dziesiąta koncertów w czasie koncertowej passy. Zaczęło się życie w trasie. Nie liczyło się nic innego.

Wojtek: - Ciągle w trasie. Myliły nam się dni tygodnia. Nie wyjeżdżaliśmy na weekend jak teraz, tylko na miesiąc. Pamiętam trasę złożoną z sześćdziesięciu koncertów. Mieliśmy występ w Szczecinie, a następnego dnia w Lublinie. Wiózł nas wtedy pan Stasio, już staruszek. Ściemniał nam, że ma w busie blokadę i nie może jechać więcej niż 90 na godzinę. A jak wracał, bo miał kurs na kotłowego, to zapieprzał ponad 120. I jedziemy do tego Lublina, Kuba z budki telefonicznej o czwartej rano dzwoni do organizatora, w tym czasie pan Stasio chlapał się wodą z kałuży, żeby się obudzić, bo nie chciał nikomu oddać kółka. A bus bez okien, wstawione krzesła z amfiteatru. Dojeżdżamy, Kuba dzwoni z tej budki, pyta, gdzie ten hotel, bo przyjechaliśmy, a organizator, że koncert mamy przecież dopiero za miesiąc. No, nad ranem byliśmy w Radomiu. A drogi fatalne, stacji benzynowych nie było. Kupowaliśmy jogurty i serki w sklepach. Ale nikt nie wiedział, że może być lepiej. To było nasze życie. Zawsze się coś działo. To była zabawa. Był żywioł.

Jednocześnie pojawiła się zazdrość środowiska. Irę oskarżono o zaniżanie koncertowych stawek.

Artur: -  Tak, docierały do nas takie sygnały, że tak dużo gramy, bo jesteśmy tacy tani. Myśleliśmy, że gramy dlatego, że fajnie gramy i że ludzie chcą nas słuchać. A nie dlatego, że jesteśmy tani. Żaden z nas się tym nie przyjmował, nie interesował, to była działka Kuby. On był menedżerem, on się zajmował finansami.

Wojtek: -  Zarabialiśmy po dwieście złotych na głowę za koncert. Jak dostaliśmy za Jarocin po 1200, to byłem w szoku. Ale graliśmy dużo, więc dało się żyć. Pieniądze chowałem w barku i jakoś ta kasa była, opłaty, dorosłe życie, ciągle na coś szło, ale było.

Naturalne dla zespołu stało się nagranie płyty koncertowej, która na fali sukcesu poprzednich dwóch albumów również pokryła się platyną, przekraczając nakład 100 tysięcy egzemplarzy. Płyta "Live" ukazała się na Gwiazdkę 1993 roku, co było jasnym sygnałem, że jest to przede wszystkim prezent dla fanów. Znalazło się na niej 19 utworów, w tym kilka coverów, jak grany w Jarocinie numer Breakout "Oni zaraz przyjdą tu", "Come Together" Beatlesów, "Hey Joe" Hendriksa i "Honky Tonk Women" Stonesów. W czasie nagrania zespół wykonał jeszcze dwa covery, ale nie znalazły się one na albumie - "Highway to Hell" AC/DC oraz "Knockin' on Heaven's Door" Dylana.

Produkcją znów zajął się Leszek Kamiński, a płyta została świetnie przyjęta przez krytykę i fanów. Z drugiej strony pojawiły się pierwsze problemy z głosem Gadowskiego, kiedy dostał ostrego zapalenia krtani. Ponadto malkontenci zarzucali zespołowi, że płyta "Live" wcale nie była taka live, bo po nagraniu materiału zespół jeszcze długo materiał "poprawiał", mimo że to przecież naturalny proces w tworzeniu takiego albumu.

W międzyczasie ukształtowała się grupa fanów, która już zawsze będzie towarzyszyć Irze. A na zlotach fanklubów obowiązkowo pojawiał się zespół, łamiąc w ten sposób bariery, które nieraz dzielą muzyków od słuchaczy. Ira grała w odrapanej sali w Domu Kultury na Idalinie w Radomiu dla fanów, których od zespołu nie odgradzały żadne barierki. Kiedy grała w Zawierciu, fani siedzieli wśród drzew z piwami i zapraszali zespół do wspólnego grania i picia. O pierwszym z nich (to był pierwszy oficjalny zlot fanów) w wywiadzie po koncercie Artur mówił wprost, że to nie był typowy koncert, ale raczej koncert życzeń, koncertowa próba, a później zażartował, że momentami przez niekoncertowe nagłośnienie było słychać bardziej fanów niż zespół. Materiał, podobnie jak wiele innych ciekawych nagrań zespołu, można znaleźć na profilu YouTube Wojtka Kowalskiego (Nicponia22), największego fana i znawcy zespołu Ira.

Koncertowym wyróżnieniem tamtych czasów okazał się jednak nie kolejny występ w Jarocinie, katowickim Spodku, Opolu, ale przede wszystkim support przed amerykańską grupą Aerosmith, która nie tylko w Polsce święciła wtedy największe triumfy. Wystarczy znów zajrzeć do notowań "Listy przebojów" Trójki z roku 1994: "Crazy", "Crying", "Amazing" - przebój za przebojem.

Artur:  - To zabawna historia. Graliśmy akurat w Hybrydach. Po koncercie przyszedł gość w okularach, z wąsem i mówi, że cześć, jestem z Pepsi. Patrzymy z niedowierzaniem, o co chodzi. A on, że zdradzi nam tajemnicę, bo Pepsi jest sponsorem koncertu Aerosmith w Polsce i menedżment zespołu wybrał nas jako ich support. My, że świetnie, fajnie, bo nikt nie traktował tego poważnie. Później każdy dostał do domu oficjalne zaproszenie.

Gwiazdą była amerykańska grupa, więc Ira po raz pierwszy zetknęła się z tym, jak działa supportowanie zespołu światowej klasy. Mniej sprzętu, ciszej, krócej. Mnóstwo zasad, których należało przestrzegać, aby to Aerosmith błyszczał na scenie. Ale jak wspominają muzycy, było to bardzo inspirujące i zwyczajnie miłe spotkanie.

W wywiadzie udzielonym po koncercie dla TVP Piotr Łukaszewski i Kuba Płucisz opowiadali, że straszono Irę, że Aerosmith to grupa niedostępna i nie ma do niej dojścia, ale wszystko okazało się plotkami wyssanymi z palca. A na pytanie dziennikarza, czego się nauczyli po występie Aerosmith, Płucisz powiedział, że pozbawiło go to kompleksów, bo przekonał się, że wielki koncert w Polsce jest niewiele lepiej zorganizowany niż inne koncerty i festiwale, na jakich grała Ira.

Artur: -  Steven Tyler na dzień przed tym koncertem zaprosił nas na wspólną imprezę. Byliśmy w klubie, siedzieliśmy, gadaliśmy o różnych rzeczach, o muzyce, o sytuacji, która nas wtedy interesowała. On był zresztą zorientowany, znał nasze nagrania, pytał o to, gdzie to nagrywamy. Jak wyglądają te studia w Polsce, jaki jest sprzęt. Jego to autentycznie interesowało. Potem zagraliśmy, niektórzy mówią, że fajny koncert. Nie bardzo go pamiętam. Strasznie się bałem. Miałem świadomość tego, że tysiące ludzi, którzy tam są, nie przyszli na zespół Ira, oni przyszli na Aerosmith. Ich nie interesuje, co my tam będziemy wyrabiać. Ale zostaliśmy dobrze przyjęci przez publiczność. Po nas grał Extreme i gwiazda wieczoru Aerosmith, świetny koncert.

Wojtek: -  Staliśmy przy wyjściu z Marriottu z Jinksem i Gadziem oraz dziewczynami. Jinks mówi, że Tyler na nas pokazuje ochroniarzowi, po czym podchodzi i mówi "Hi guys, I’m Steve, nice to meet you". Zaprosił nas do stolika na rozmowę. Klasa.

Rok 1994. Następna płyta, setki koncertów, na koncie setki tysięcy sprzedanych albumów, listy przebojów, kolejne single, które stawały się hitami. Co mogło się nie udać? To czas beztroski, ale kłopoty zaczną się już za kilka miesięcy. Gadowski, Płucisz, Łukaszewski, Sujka, Owczarek. Trzeci rok razem. Na półmetku.

Jinks [Piotr Sujka]: - Czy pojawiła się sodówa? Chyba na pierwszym zlocie fanów Iry, kiedy myślałem, że jestem nie wiadomo kim. Ale nawet nie poczułem tego wzlotu, bo bardzo szybko przyszedł upadek.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Ira | książka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama