Reklama

Wybaczcie bombardowanie

"Wybaczcie nam bombardowanie w 1945 roku" - w ten sposób "kokietował" publiczność w Dreźnie wokalista nowojorskiej formacji Interpol Paul Banks. Niemcy uwagę artysty skwitowali gromkim śmiechem udowadniając, że dystans wobec własnej tragicznej historii jest czymś możliwym, co dla niektórych wydaje się być niewyobrażalne...

A propos wojennego zrównania z ziemią stolicy Saksonii - koncert Interpol (25 czerwca) miał miejsce w klubie o wszystko mówiącej nazwie Alter Schlachthof, czyli Stara Rzeźnia (kto czytał Kurta Vonneguta ten wie o co chodzi, resztę zapraszam do lektury).

Lokal mieści się właśnie w jednej z odrestaurowanych rzeźni, otoczonej zrujnowanymi przedwojennymi budynkami i pofabrycznymi zabudowaniami. Czyż można było sobie wyobrazić lepszą scenerię koncertu czołowego przedstawiciela mrocznego miejskiego post punku?

Dla mnie i moich znajomych spotkanie z Interpol w Dreźnie zaczęło się niespodziewanie i dosyć przypadkowo już we wczesnych godzinach popołudniowych. Zgubiliśmy drogę do Alter Schlachthof, a ja zostałem "wydelegowany" z mapą do recepcji mijanego przez nas hotelu w celu uzyskania wskazówek. Po kilku krokach nie wierzyłem własnemu szczęściu - przed wejściem do budynku stała zaparkowana furgonetka z muzykami Interpol!

Reklama

Artyści, a zwłaszcza perkusista Samuel Fogarino (z którym miałem po koncercie przyjemność przeprowadzić krótki wywiad), okazali się być bardzo pomocni.

Po wymianie uprzejmości i skwitowanym przez nowojorskich muzyków śmiechem zaproszeniu do naszego kraju ("Wiem, że mieszkacie w największym polskim mieście, ale w Europie też żyją Polacy..."), wspomniany Sam, Paul Banks, Carlos Dengler i Daniel Kessler zaproponowali byśmy jechali za ich samochodem, gdyż właśnie wybierali się na próbę dźwięku. Jeszcze raz dzięki panowie...

Po raz kolejny Interpol ujrzałem już na deskach klubu. Tym razem rock'n'rollowa tradycja opóźniania wejścia na scenę trwała ponad godzinę. Tuż po 21.30 w Starej Rzeźni zabrzmiały pierwsze dźwięki otwierającego nie wydany jeszcze album "Our Love To Admire" (premiera 9 lipca) monumentalnego "Pioneer to the Falls".

Ta kompozycja pokazuje kierunek, w jakim ewoluuje Interpol. Po dwóch pierwszych bliźniaczych - przepraszam - siostrzanych płytach "Turn On The Bright Lights" i "Antics", zespół nie wypierając się własnego stylu postawił na dojrzalsze, bardziej rozbudowane formy instrumentalne, zagęścił brzmienie (w dużej mierze dzięki użyciu instrumentów klawiszowych) i nadał nowym utworom... filmowego klimatu.

Podsumowując - "Our Love To Admire" to uszlachetniony Interpol i zarazem jeden z mocnych kandydatów do tytułu alternatywnej płyty 2007 roku. Czują to chyba sami muzycy, gdyż w Dreźnie w mojej opinii najlepiej wypadły właśnie nowe utwory (Interpol zaprezentowali jeszcze singlowy "Heinrich Maneuver", nerwowy "Mammoth" i narkotyczny "Rest My Chemistry" - jak dla mnie najlepszy fragment koncertu), które zostały zagrane z największą werwą i zaangażowaniem.

Zmiana brzmienia i podejścia do muzyki nie wpłynęły na image Interpol (obcisłe garnitury, garnitury i jeszcze raz obcisłe garnitury) - z jednym zasadniczym wyjątkiem. Carlos Dengler z "wampira w wojskowym uniformie" przeobraził się w "wampira z Dzikiego Zachodu"... Cóż, można i w ten sposób. Tak czy inaczej nie zmienia to faktu, że Pan D pozostaje jednym z najbardziej utalentowanych i charyzmatycznych basistów współczesnej sceny indie i to właśnie on najczęściej przykuwał wzrok fanów w trakcie koncertu, miażdżąc przy okazji uszy podprogowymi partiami czterostrunowej gitary.

W Dreźnie nie zabrakło oczywiście klasyków Interpol. Były między innymi "Obstacle 1", "Say Hello To The Angels", "Narc", "Slow Hands" czy zagrane podczas bisu "Take You on a Cruise" i "Stella Was A Diver And She Was Always Down".

Dodajmy, że mocną reprezentację w Alter Schlachthof mieli nasi rodacy. Pierwszy rząd pod sceną zajmowała grupa uroczych fanek zaopatrzona w biało-czerwoną flagę z napisem "Interpol - Come To Poland". Nie mógł tego nie zauważyć Paul Banks, który podczas bisu szarmancko skomplementował urodę dziewczyn i obiecał odwiedzić nasz kraj.

Koncert ostatecznie skończył się przed 23. A później było jeszcze ponad godzinne oczekiwanie na obiecaną rozmowę, wejście na backstage w asyście 2-metrowego niemieckiego ochroniarza i sympatyczne, skierowane do mnie słowa Sama Fogarino: "Ja cię skądś znam!", który pośpieszany przez tour menedżera poświęcił mi ostatecznie 10 minut - o 5 minut więcej, niż wynegocjowałem z opiekunem Interpol...

Artur Wróblewski, Drezno

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Interpol | koncert
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama