Reklama

W kurtce Michaela Jacksona

"To kurtka, którą pożyczyłem od Michaela Jacksona" - w ten sposób Nick Cave dowcipkował ze swojej czerwonej marynarki, w której wystąpił frontmenując formacji Grinderman na głównej scenie festiwalu Roskilde. Koncert weteranów był jednym z najciekawszych punktów drugiego dnia (piątek, 4 lipca) duńskiego festiwalu.

Jakiekolwiek obawy, że Grinderman z trudnym, mało przebojowym, zgrzytliwym i hałaśliwym materiałem nie poradzi sobie na Orange Stage, były niepotrzebne. Nick Cave wraz z Jimem Sclavunosem, Martynem Paulem Casey'em i przede wszystkim prawdziwym szamanem i showmanem na scenie - Warrenem Ellisem, z łatwością charakterystyczną dla scenicznych wyjadaczy szybko "ustawili sobie" kilkudziesięciotysięczną publiczność.

Na deskach brylował oczywiście Cave, który rozgrzany szybko zrzucił krzykliwie czerwoną kurtką (tą "od Michaela Jacksona"). Nie sposób było nie zauważyć, że Grinderman na scenie to czterech łysiejących dżentelmenów, którzy świetnie się bawią w towarzystwie swoim i fanów. Przerysowane pozy Cave'a, jego groźne miny i mroczne monologi skierowane do publiczności, kwitowane były mrugnięciami oka do kolegów z zespołu, co skwapliwie wyłapywały zbliżenia na telebimach. Widzowi to kupili, bo zabawa podparta była perfekcyjnym warsztatem, scenicznym obyciem i niesamowitą charyzmą Australijczyka.

Reklama

Jak się okazuje, album "Grinderman" nie był jednorazowym wybrykiem zmęczonego lżejszym brzmieniem The Bad Seeds Cave'a. Grupa w Roskilde zaprezentowała nową kompozycję zatytułowaną "Dream", która zwiastuje drugi album tej anty-supergrupy.

Grinderman dali porywający koncert, ale o wiele ciekawsze rzeczy działy się kilka godzin wcześniej w namiocie Arena. Tam swój koncert dała alt country'owa formacja Band Of Horses. Zespół liderowany przez Benjamina Bridwella był zaskoczony przyjęciem zgotowanym przez fanów. Gdy publika chóralnie odśpiewała otwierający występ - i zarazem ostatnią płytę Band Of Horses "Cease To Begin" - utwór "Is There a Ghost", wokalista grupy z niedowierzaniem spoglądał na kilkunastotysięczny tłum. Zespół był szczerze przejęty - Bridwella momentami sekundy dzieliły od łez wzruszenia - zachowaniem fanów. I odwdzięczył się równie poruszającym koncertem, którego szczytowe momenty przypadły na kompozycje "The Funeral" czy "No One's Gonna Love You". Benjamin każdy utwór przeplatał płomiennymi podziękowaniami, a najczęściej używanym zwrotem było: "This is my the best day ever".

W między czasie na głownej scenie, w pełnym słońcu koncertowali Gnarls Barkley. Ociekający potem, ubrany w szykowny czarny kostium wokalista Cee-Lo na scenie przypominał miniaturkę koszykarza Shaquille'a O'Neilla. Braki w centymetrach (przynajmniej jeśli chodzi o wzrost...) piosenkarz nadrabiał nieprawdopodobnymi możliwościami głosowymi. Tuż za centralną postacią zespołu siedział skupiony nad klawiszami mózg formacji - wizjonerski producent Danger Mouse. To właśnie ten duet odpowiedzialny jest za jedną z najważniejszych popowych piosenek XXI wieku - "Crazy". Nie muszę dodawać, że przyjęcie tego utworu przez publiczność będzie konkurowało o miano najgłośniejszego aplauzu na tegorocznym Roskilde.

Prawie równoległe koncerty alt country'owych Band Of Horses i soul-popowych Gnarls Barkley świetnie oddały muzyczną różnorodność na duńskim festiwalu. Bo zaraz po Cee-Lo i Danger Mouse na Orange Stage zainstalowali się indierockowi Kings Of Leon, którzy poza chwytliwymi gitarowymi utworami zaprezentowali image żywcem wyjęty z młodzieżowego żurnala. Rodzina Followillów (zespół tworzą trzej braci i ich kuzyn) na scenie wygląda jak czwórka modeli, co pewnie w jakiś sposób tłumaczy histeryczną wręcz reakcję co po niektórych fanek.

Dosłownie kilkadziesiąt metrów obok głównej sceny w namiocie Astoria mroczny, improwizowany, psychodeliczny i narkotyczny show dali freak-folkowi Sunburned Hand Of The Man. Formacja zagrała koncert podkładając muzykę do prezentowanego filmu, nakręconego w... palarni opium. Kiedy grupa łamała wszelkie zasady dotyczące konstrukcji kompozycji, w tym samym czasie - kolejne kilkadziesiąt metrów dalej - namiot Cosmopol do tańca poderwała Santogold. Choć czarnoskóra wokalistka pochodzi z nowojorskiego Brooklynu, muzycznie zdecydowanie bliżej jej do londyńskiego Brixton. Grime, dancehall, ska, punk czy pop, opieczętowany seksowną charyzmą - ten zestaw zachwycił nawet Bjork, która zaprosiła Santogold na wspólne koncerty.

Jeszcze inną dawkę emocji w Arenie zapewnili Szkoci z Mogwai. Ikona post rocka, która będzie gwiazdą tegorocznego Off Festivalu w Mysłowicach, z pełnym zawodowstwem podeszła do eksperymantalnego występu. Chwile muzycznego wyciszenia i transowej kontemplacji, Mogwai przeplatali noise'owymi wybuchami. Ten zespół już jest legendą, ale na szczęście wciąż żywą i rozwijającą się. Koncert w Mysłowicach to obowiązkowy punkt tegorocznych koncertów w Polsce.

Trans i precyzja cechowały również występ Battles. Zespół, który niedawno gościł w Cieszynie na Festiwalu Nowej Muzyki, to także - jak Grinderman - super-grupa, złożona z byłych muzyków Helmet, Don Caballero czy Lynx. Formacja ustawiła w centralnym punkcie sceny, tuż przed publicznością, perkusję, wokół której krążyli gitarzyści. Z tyłu natomiast ustawiono ścianę głośników i wzmacniaczy. Wyglądało to jak małe laboratorium fizyki jądrowej, podkreślające tylko "matematyczny" charakter muzyki Battles. W czasie, gdy formacja finiszowała, na scenie głównej około godziny 1. w nocy zainstalował się Mike Skinner z The Streets. Grime'owiec występował już w Roskilde w 2006 roku, ale wtedy zagrał w namiocie Arena. Teraz dziękował za zaproszenie podkreślając, że to dla niego zaszczyt wystąpić na tych samych deskach, co Jay-Z (Nowojorczyk zaprezentuje się w Roskilde w niedzielę).

W sobotę w Roskilde wystąpią m.in. Judas Priest, Neil Young i powracający po dekadzie milczenia My Bloody Valentine. Ten ostatni koncert pokrywa się z występem Younga - tym razem od nadmiaru głowa rozboli. I to bardzo...

Artur Wróblewski, Roskilde

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Michael Jackson | koncert
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy