Reklama

Artur Rojek w Krakowie. Oswajanie demonów (relacja)

Sukces singla "Beksa", pilotującego solowy debiut Artura Rojka, pokazał, że publiczność na byłego lidera Myslovitz czekała. Owacyjnie przyjęty krakowski koncert artysty (6 kwietnia, dwa dni po premierze albumu), potwierdził, że jej nie zawiódł.

Artur Rojek to dziś człowiek instytucja: artysta uznany i doceniony, zarówno jako lider grupy Myslovitz, z którą spędził 20 lat, jak i kultowego projektu Lenny Valentino oraz pomysłodawca i dyrektor chwalonego w Polsce i za granicą OFF Festivalu. Jego pierwsza solowa płyta zatytułowana "Składam się z ciągłych powtórzeń", ma się jednak do tego statusu nijak. Artysta opowiada na niej o swoich... słabościach: traumach z dzieciństwa, rodzinnych konfliktach, strachach, a wszystko to w bardzo osobistym tonie. Trudno znaleźć recenzję albumu, w której nie pada stwierdzenie, że muzyk się na nim emocjonalnie obnaża.

Reklama

Rojek na scenę krakowskiego klubu Studio także nie wyszedł jako pewny swego idol; wystąpił mocno skupiony i całkowicie zaangażowany w przekaz. Nawet konferansjerkę ograniczył do tradycyjnych podziękowań i skromnego: "Miło być w Krakowie. Cieszę się, że przyszliście". Co nie było kokieterią - autentyzm wokalisty w żadnym momencie nie budził wątpliwości. Gdy w piosence "Lato 76" łamiącym się dziecięcym głosem pytał "Czy odejdziesz, gdy będę nikim?", to tym dzieckiem był.

Nie znaczy to, że występ Rojka stał się ckliwym seansem. Co to, to nie! Owszem, w śpiewaniu o swoich demonach autor "Beksy" znalazł sposób na ich oswajanie, terapią okazał się jednak pełnoprawny, zagrany w towarzystwie czwórki instrumentalistów koncert. Koncert w warstwie muzycznej bardzo bogaty - sięgający od hipnotycznego, podszytego elektroniką popu po różne odmiany rocka.

Pierwszą część wieczoru, w której znalazły się tylko nowe kompozycje, zamknęła "Lekkość" - naładowany pozytywną energią kawałek to pewnego rodzaju katharsis. Czy zatem demony zostały definitywnie odpędzone? "Lekkość" umieszczona jest pod koniec płyty, co wskazywałoby, że tak, ale chyba niezupełnie...

W drugiej części koncertu artysta zaprezentował "Trujące kwiaty", "Dom nauki wrażeń" i "Chłopca z plasteliny" z repertuaru Lenny Valentino, czyli piosenki emocjonalnie bliskie kompozycjom zebranym na "Składam się z ciągłych powtórzeń". Po nich zabrzmiały jeszcze "W deszczu maleńkich żółtych kwiatów" i "Good Day My Angel" Myslovitz. W tym kontekście tytuł nowej płyty stał się bardziej zrozumiały. Mimo iż muzycznie artysta odkrywa nowe rejony, to jednak cały czas zmaga się z tymi samymi koszmarami.

Na bis Rojek ponownie zaśpiewał "Beksę" (znacznie rozbudowaną) oraz "Czas, który pozostał". Nawet takie, dosłowne powtórzenia publiczności nie przeszkadzały (tym razem singlowy utwór wykrzyczała razem z wokalistą). Bo choć w zderzeniu ze swoimi traumami ekslider Myslovitz być może przegrywa, to jako artysta nowym repertuarem, w którym o tych traumach śpiewa, odniósł kolejne zwycięstwo.

Olek Mika, Kraków

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Artur Rojek
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy