Reklama

20 lat "Grace" Jeffa Buckleya

Dokładnie 20 lat temu, 23 sierpnia 1994 roku, ukazał się album "Grace", jedyna płyta w dorobku tragicznie zmarłego Jeffa Buckleya. Genialne wydawnictwo amerykańskiego gitarzysty, wokalisty i kompozytora uznawane jest za jedno za najwspanialszych w historii muzyki rozrywkowej.

"Grace" Jeffa Buckleya znajduje się na niejednej liście albumów wszech czasów m.in. tej sporządzonej przez "Rolling Stone" czy czytelników "Q". Magazyn "Mojo" umieścił nawet "Grace" na samym szczycie rankingu największych klasyków nowoczesnego rocka.

Sam David Bowie stwierdził, że jeśli miałby zabrać na bezludną wyspę jeden jedyny album, byłby to właśnie "Grace". Wielki Bob Dylan skomplementował Jeffa Buckleya słowami "najwspanialszy kompozytor dekady". Legendarny Jimmy Page zadeklarował natomiast, że "Grace" to "jego ulubiony album dziesięciolecia".

Płyta Amerykanina została dostrzeżona również w naszym kraju. Artur Rojek, wówczas wokalista zespołu Myslovitz, w 1999 roku nie przebierał w słowach, zachwycając się "Grace" na łamach gazety "Teraz Rock". "Najważniejsza płyta? Na miejscu pierwszym umieściłbym 'Grace', album Jeffa Buckleya. Zetknąłem się z nim po usłyszeniu pierwszego singla z utworem tytułowym. Jeżeli chodzi o wokalne poczynania, Buckley jest dla mnie mistrzem świata. (...) Muzyka skomplikowana, a wszystko wychodzi bardzo naturalnie". W rozmowie z INTERIA.PL Rojek wskazał właśnie "Grace" jako album, "który sam chciałby nagrać".

Reklama

Jeszcze za życia Jeffa Buckleya zdawano sobie sprawę, że oto pojawiło się dzieło co najmniej ciekawe. Płyta wylądowała w większości rankingów najlepszych wydawnictw 1994 roku m.in. w "NME", "Q" czy "Rolling Stone".

Choć na początku lat 90. nawet nie śniono o takich wynalazkach jak YouTube, Spotify czy Facebook, to wokół Jeffa Buckleya wytworzył się, jak to dziś mówimy, hype. Do młodego artysty ustawiały się kolejki chętnych, by wręczyć mu kontrakt płytowy (ostatecznie podpisał opiewającą na milion dolarów umowę z Columbia Records), a na wczesnych koncertach Buckleya pojawili się m.in. Chris Cornell czy The Edge.

Nie można więc powiedzieć, że na sukces "Grace" się nie zanosiło. Otóż zanosiło się bardzo.


Dziś, po 20 latach, "Grace" to album multiplatynowy, ze sprzedażą na poziomie ponad dwóch milionów egzemplarzy na całym świecie.

Debiut Jeffa Buckleya zawiera siedem oryginalnych piosenek i trzy covery: "Lilac Wine" w wersji Niny Simone, "Corpus Christi Carol" Benjamina Brittena, wreszcie "Hallelujah" Leonarda Cohena. Buckleyowa, przejmująca interpretacja "Hallelujah" stała się z czasem wersją "obowiązują" tego utworu, a już na pewno jednym z najwybitniejszych coverów, obok "Hurt" w wykonaniu Johnny'ego Casha.


Pochodzący z Kalifornii Jeff, syn słynnego pieśniarza Tima Buckleya, ujął świat nie tylko bezdyskusyjnym talentem piosenkopisarskim, ale przede wszystkim połączeniem niezwykłej wrażliwości z rockowym zacięciem. Zaśpiewane tenorem piosenki okazały się tak magnetyczne i na tyle oryginalne, że zainspirowały kolejne pokolenie rockowych muzyków i nie tylko.

Sam Jeff Buckley nie dożył czasów, w których uczestnicy talent shows na wyścigi śpiewają jego wersję "Hallelujah". W maju 1997 roku artysta utonął w rzece w Memphis. Miał 30 lat.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Jeff Buckley
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy