Reklama

"Zapomniałem języka w gębie"

O czym Pan myślał, kiedy odsłaniał Pan swoją gwiazdę w krakowskiej Alei Gwiazd?

Krzysztof Krawczyk: Ja byłem w szoku, że w taki upał tyle ludzi przyszło. Zapomniałem języka w gębie, zacząłem opowiadać jakieś dowcipy o sztucznych szczękach. Poza tym nigdy nie widziałem tylu fotoreporterów (śmiech). Zawsze pięciu, sześciu, a tutaj nagle dwudziestu pięciu! Show-biznes. Show must go on. Moje przedstawienie zaczęło się 45 lat temu i trwa. Chrystus i Matka Boża na pewno maczali w tym palce. Kiedy patrzałem na ten uśmiechnięty tłum nad Wisłą, nie mogłem się nadziwić. W taki upał! Nikt nie zrobił mi czegoś tak wspaniałego. Moja żona powiedziała: "Ja pierwszy raz szłam po czerwonym dywanie" (śmiech).

Reklama

Kiedy będzie Pan za jakiś czas, za kilka lat przeglądał wszystkie swoje "trofea", nagrody, wyróżnienia, z czym będzie się Panu kojarzyć ta gwiazda?

Krzysztof Krawczyk: Ja wtedy będę jeszcze śpiewał, nie dam się tak łatwo pogrzebać, ani odstawić na boczny tor. To nie brzmi skromnie, mówię trochę pół żartem, pół serio. Mnie jest potrzebne przede wszystkim zdrowie, które na szczęście mam. Jest tyle niezrealizowanych pomysłów jeszcze, że jeżeli Pan Bóg pozwoli i ludzie będą chcieli mnie słuchać, to patrząc na te pamiątki, powiem: "No, Krawczyk, nie traciłeś czasu, ale trzeba ci dalej pracować". Do roboty (śmiech)!

A gdbyby to Pan decydował, komu jeszcze przyznałby Pan taką gwiazdę?

Krzysztof Krawczyk: Nie mam tutaj żadnych wątpliwości. Edycie Górniak i Maryli Rodowicz. Jedna i druga, dzięki warsztatowi wokalnemu, uporowi, ambicji, doborowi piosenek, powodują, że ja śpiewam z konieczności - chcę za nimi nadążyć. One są mistrzyniami! Sukcesy Rodowicz nie dawały mi spać. Nie pozwoliły mi zrezygnować. Już miałem otwierać klub, żeby sobie w nim śpiewać to, co lubię.
To, co robimy, zawsze będzie miało zabarwienie komercyjne. Jeżeli w studiu, podczas wspólnej modlitwy, prosimy o to, żeby piosenki trafiły pod strzechy, to znaczy, że chcemy czuć się potrzebni. Ja tu wypełniam pewne zadanie. Jeżeli piosenka potrafi ludziom pomóc, to powinienem śpiewać. A jeżeli się okaże, że bilety się już nie sprzedają, że płyty się już nie sprzedają, że wszystko z tym Krawczykiem idzie w dół, to ja nie będę namolny. Nie jestem fanem Krzysztofa Krawczyka, wszyscy o tym wiedzą.

Panie Krzysztofie, czy Pan wierzy w to, co mówi - że będzie taki moment, kiedy "Krawczyk pójdzie w dół" czy to tylko taka kokieteria?

Krzysztof Krawczyk: To jest bardzo prawdopodobne! Wyczerpią się kiedyś siły witalne, to przyjdzie samo. Chociaż mój kolega, świętej pamięci Mieczysław Fogg, był niesamowicie żywy i dowcipny do aż ostatniego momentu. Kiedy pytałem go, jak on to robi, że tak długo śpiewa, odpowiadał: "Nic się nie martw, dam ci numer do mojego laryngologa". Mówił, że śpiewanie nas napędza. Wydzielają się te wszystkie endorfiny, adrenalina, serotonina. My dostajemy cały czas zastrzyki od publiczności. Jurek Połomski ma z kolei większy dystans, on mi mówi: "Krzysiek, pamiętaj, wszystko przemija". Dlatego bardzo się cieszę z tej gwiazdy, którą dostałem w Krakowie. Mam 23 Złote Płyty, wiem, że to nieskromne, ale chcę to powiedzieć. Mam 23 Złote Płyty, 11 Platynowych. Ktoś powie: "Panie kolego Krawczyk, starczy już!". Tylko że jeżeli będę mądry i wydajny wokalnie, warsztatowo, jakimś cudom nie będę się nudzić tym ludziom, przypuszczam że parę lat śpiewania jeszcze przede mną jest.

Abstrahując na chwilę od dzisiejszego wyróżnienia, chcielibyśmy poruszyć temat, który elektryzuje zarówno środowisko, jak i fanów - Edyta Bartosiewicz. Czy ona wróci? Jeśli tak, to kiedy?

Krzysztof Krawczyk: To są rzeczy, o których tak dokładnie nie chciałbym mówić. Nie jestem upoważniony do mówienia rzeczy, z których ona mi się zwierza. Edyta jest perfekcjonistką. Wydaje mi się, że ciągle nie jest zadowolona ze swojej nowej płyty. Którą rzuci na kolana, to nie ulega wątpliwości. Mówię teraz we własnym imieniu - ta przerwa już teraz jest nieco za długa. Już po "Trudno Tak", za który jestem Edycie ogromnie wdzięczny, powinna była to zrobić. To jest niezwykle zdolna kobieta. Ona potrafi napisać tekst, nagrać do niego muzykę, napisać scenariusz do teledysku... Ale nie wiem, czy to sprawa złych doradców... Niedługo będę do niej dzwonił, od czasu Sopotu nie mogę się z nią skontaktować, jestem bardzo ciekaw, co mi powie. Ja wiem co jej powiem - że już nie ma więcej czasu. Ona mnie traktuje trochę jak starszego brata, wiążą nas pewne emocje.
Emocje są niezwykle ważne w moich relacjach z ludźmi. Gdyby nie było emocji między mną a Górniak przy cygańskim utworze, nie byłoby takiego wykonania. Nie byłoby mojego związku kumpelskiego z Muńkiem Staszczykiem, od którego do dziś uczę się filozofii życia, luzu. Gdyby nie Norbi, nie wierzyłbym, że taki starszy gość jak ja, może współpracować z młodzieżą. Silne emocje czuję też w stosunku do Maryli Rodowicz, której nowa płyta mnie zachwyciła! Ona zawsze była dla mnie wzorem, jak walczyć, jak się nie poddawać. Zaczęła mnie denerwować. Ona śpiewa, śpiewa, sukces za sukcesem, a ja występuję w jakimś "Disco Relaksie". Zastanawiałem się: "Co ja tutaj robię?". No i pojawił się jak anioł z nieba ten Bregović, który wykopał wszystkie drzwi, które były pozamykane. Nagle okazało się, że Krawczyk dalej śpiewa i końca nie widać (śmiech)!

Panie Krzysztofie...

Krzysztof Krawczyk:Jeszcze jedno chciałem powiedzieć. Od samego początku miałem świadomość tego, że ja nie potrafię wszystkiego, że muszą być obok mnie ludzie, anioły zesłane przez Boga. Trzeba czasami upaść i powiedzieć: "Źle zrobiłem, przepraszam, będzie lepiej". Dlatego moim mistrzem jest Chrystus. Gdyby nie wiara, miałbym w życiu duże problemy.

Ma Pan takie marzenie muzyczne, którego nie zdążył Pan jeszcze zrealizować?

Krzysztof Krawczyk: Nie chcę straszyć ludzi swoją osobą, ale jest parę rzeczy, które chciałbym zrealizować. Chciałbym nagrać z Danielem Olbrychskim płytę, która by się nazywała "Sposób na kobiety". Chciałbym też mieć nowocześnie aranżowany, bigbandowy album z polskimi utworami. Taki big band z podstawą rockandrollową. To, co umie robić Michael Buble. On mi bardzo imponuje, podobnie jak Michael Bolton. Ale zawsze moim wzorem był przede wszystkim Louis Armstrong, także Nat King Cole i dopiero w trzeciej kolejności Elvis, o którego się mnie zawsze posądza. Elvis czarował, miał głos jak miód, słodki, gęsty, pełny.

Czy spośród młodych wykonawców jest ktoś, kto się Panu wyjątkowo podoba?

Krzysztof Krawczyk: Jeżeli mówimy o muzykach, od wielu lat jestem zafascynowany Smolikiem, który zmienił mój warsztat. Również Marcin Macuk, który ostatnio nagrał płytę z Kasią Nosowską, która zaskoczyła mnie swoją świeżością. Chciałbym znów powiedzieć o Edycie Górniak, która obiecała, że nagra ze mną duet, publicznie, więc się z tego nie wycofa. Bardzo długo po moim koncercie rozmawialiśmy. To bardzo serdeczna, ciepła osoba. Mieliśmy oboje łzy w oczach. Opowiadała mi swoją rodzinną historię, mówiła, że pokazałem jej, jak nie należy się poddawać. I ona też się nie podda. Sami wiecie, jak to jest. Robi się zbliżenie na niteczkę, która Edycie wystaje i pisze się, że koniec kariery! To już osobna historia. Musiałbym mówić wiele niemiłych rzeczy. Oni muszą z czegoś żyć, gazety muszą się sprzedawać, tysiące rodzin z tego żyje. Ale mam podejrzenie, że jednak ktoś nam chce zmienić słowiańską mentalność. Okrutne obrazki, tytuły, pyskówki w telewizjach nie wychowują nam społeczeństwa. Jest tyle cudownych miejsc, mądrych ludzi, a my czytamy rzeczy, które nie mają żadnego znaczenia. Mnie to zwyczaje wku...rza, nie wiem, czy was też. Przestałem czytać gazety.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Michał Michalak | język | jeżyk | Muniek Staszczyk | Kraków | emocje | gazety | śmiech
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy