Reklama

"Zabijamy od lat!"

- Świetnie bawiliśmy się na tym koncercie. Atmosfera była rzeczywiści wyjątkowa - pamiętny występ Benediction na Metalmanii 2007 z nostalgią wspominają w rozmowie z Bartoszem Donarskim basista Frank Healy i wokalista Dave Hunt. I nie ma w tym żadnej przesady. Łza radości zatańczyła wówczas nie tylko w oku goliata brytyjskiego death metalu. Kto był, ten wie.

W 2008 roku w końcu mogliśmy poznać wyczekiwany od lat album birminghamskiego kwintetu, który od co najmniej dwóch dekad broni reduty klasycznego death metalu przed wszelką plagą nowomodnych dandysów. I wiecie co? "Killing Music" budzi te same emocje, co wspomniany koncert w katowickim "Spodku".

Dave Hunt: Przez lata słuchałem opowieści o niesamowitych koncertach i fanach w Polsce, ale ilekroć mieliśmy przyjechać, z jakiegoś powodu zawsze wszystko odwoływano, było to co najmniej frustrujące! Dla mnie była to zatem pierwsza wizyta w tym kraju.

Reklama

Wysadziło nas z papci już na samym początku, kiedy wyszliśmy, żeby poszukać jakiegoś baru w pobliżu hotelu. Przypadkowo weszliśmy do jakiegoś rockowego pubu. Spotkaliśmy się tam z fantastycznym powitaniem i życzliwymi ludźmi, którzy natychmiast wyjęli butelkę wódki nalegając byśmy się z nimi napili!

Zaś co do samego koncertu - przyjęcie jakie zgotowali nam fani było niewiarygodne. Zagranie dla takich ludzi było dla nas zaszczytem. W powietrzu czuć było tę magię. Rozkoszowałem się każdą minutą. W karierze Benediction było sporo wspaniałych chwil, a tamten weekend w Katowicach to jeden z najwspanialszych momentów, o którym nigdy nie zapomnę.

"Killing Music" łączy w sobie oldskulowy 2-beat ze współczesną masywnością brzmienia. W swym wyrazie jest też niezwykle pierwotny, posiada wręcz punkową naturę. Mam rację?

Frank Healy: Gdy tylko skomponowaliśmy te utwory, wiedzieliśmy, że muszą zabrzmieć potężnie. Głównie dlatego, że nie ma tu solówkowego rozpasania, co zmusza do skupienia uwagi słuchacza na ścianie dźwięków, którą nazywamy riffami.

Dave Hunt: Takiej agresji właśnie szukałem. "Killing Music" napisaliśmy mniej więcej w ten sam sposób co zawsze, ale uważam, że tym razem kluczowym składnikiem brzmienia są agresywne emocje czy też atmosfera. "Organised Chaos" wcale nie był złym albumem, ale tam ta agresja aż tak nie zabija. Nowa płyta od razu wali w papę, i o to właśnie chodzi.

Niebywale agresywnie, znów bardzo punkowo (lub hardcore'owo, jak kto woli), wypadają wokale Dave'a, przywodzące na myśl Barneya Greenwaya z Napalm Death. Sama klasyka!

Frank Healy: Nie sądzę, by ten album był tak dobry bez Dave'a za mikrofonem. Jego różnorodny styl nadaje każdemu utworowi odrębnego charakteru. Wielu ludzi nie zdaje sobie sprawy, że dzięki odpowiednim wokalom nawet przeciętny kawałek można zmienić w prawdziwą bestię.

Dave Hunt: Włożyłem w to sporo wysiłku. Nic nie jest tu przypadkowe. Musiało to zabrzmieć bardzo agresywnie, a równocześnie rozpoznawalnie w deathmetalowym stylu. No i w zgodzie z duchem muzyki Benediction. Z drugiej strony chciałem też pójść o krok dalej, zmienić nieco oryginalne podejście. Jest to w końcu pierwszy album Benediction od kilku ładnych lat.

Po raz pierwszy czułem się całkowicie komfortowo w swojej roli i mogłem robić to, co uważałem za właściwe. Mogliśmy to zrobić trochę czyściej, ale nie miałem na to ochoty. Chodziło bardziej o kop prosto w jaja.

Nowa propozycja Benediction wydaje się być syntezą waszego stylu, uprawianego przez ponad 20 lat. Jest tu tyleż z masywności death metalu, co agresji klasycznego grindu.

Dave Hunt: Myślę, że synteza to dobre określenie, ale chcieliśmy też czegoś więcej - wynieść to wszystko na jeszcze wyższy poziom. Czy album ten jest niesamowicie oryginalny, a zawarta na nim muzyka wkracza na zupełnie nowe obszary ryzykując utratę więzi z fanami? Nie, absolutnie nie. Jest tu wszystko, czym charakteryzuje się Benediction, tyle że poszatkowane na kawałeczki i poskładane z powrotem w coś, co brzmi bardziej świeżo, agresywniej i potężniej.

Czuję, że fani od razu rozpoznają, że to Benediction i będą mogli identyfikować się z tymi utworami. Z kolei ludzie niezaznajomieni z zespołem usłyszą w tym energię, której się nie spodziewali. Chodzi o to byśmy wszyscy czuli się dumni z tej muzyki, a jednocześnie poturbowani jej siłą!

Wśród zaproszonych na sesję gości słyszymy wokalistów Karla Willettsa z brytyjskiego Bolt Thrower i Kelly'ego Shaefera z amerykańskiej formacji Atheist oraz The Fog, frontman angielskich blackmetalowców z Frost. Na basie gościnnie wystąpił Billy Gould, były członek Faith No More i Brujeria. Na następcy albumu "Organised Chaos" (2001) wystąpili również byli muzycy Benediction: Daz i Rewy (gitary), Frank i Dave (wokale), Neil Hutton (perkusja). Sporo!

Frank Healy: To jedna z tych rzeczy, które rosły z czasem. W przeszłości na paru albumach mieliśmy już gości. Teraz było podobnie. Różnych ludzi zapraszaliśmy w różnym czasie i wszyscy odpowiadali na tak, więc w końcu pomyśleliśmy sobie: pieprzyć to, niech każdy z nich pojawi się na tym albumie.

Mało tego, na płycie pojawił się również sam Markus Staiger, szef Nuclear Blast!

Dave Hunt: Co do Markusa, nie miał innego wyjścia! Przyjechał do nas do studia z Niemiec, żeby zobaczyć jak postępują prace. Gdy znalazł się na miejscu nagrywaliśmy właśnie dodatkowe wokale. Powiedział nam, że w całej historii Nuclear Blast, nigdy nie pojawił się na żadnym wydawnictwie! Jego los był wiec przesądzony. Wydawało się to zresztą bardzo właściwie, by po tylu latach szefowania Nuclear Blast zaznaczył swą obecność na albumie jednego z pierwszych zespołów w jego wytwórni. Fajnie, że to właśnie nam po raz pierwszy udało się zmusić go do wystąpienia w takiej roli. Myślę, że podobało mu się to tak samo jak nam!

Frank Healy: Z powodów logistycznych nie wszyscy pojawili się w studiu w Anglii osobiście. Ale dzisiejsza technologia umożliwia nam nagrywanie z kimkolwiek tylko chcemy niezależnie od miejsca zamieszkania. Billy i Kelly mieszkają w Ameryce, więc swoje partie nagrali u siebie, ale reszta gości była z nami w studiu.

Dave Hunt: Obserwowanie w studiu Jocka z GBH było czymś wspaniałym. To istna punkowa maszyna. Na co dzień wydaje się tak spokojny, ale gdy tylko bierze do rąk gitarę, dzieje się punk! Byłem też w studiu wtedy, kiedy przyjechał Karl. Słuchanie jego wywodów i tego, jak należy wymawiać słowo "vegetable" było zabawne jak diabli!

Killing music, killing music, o co tu właściwie chodzi? Do Benediction pasowałoby raczej "Music To Kill"!

Dave Hunt: To podchwytliwie prosty tytuł. Wydaje się, że wszystko jest tu jasne, ale jednocześnie można go rozumieć na wiele sposobów; "muzyka do zabijania", "muzyka o zabijaniu", jako synonim death metalu, ale również jako ironiczne odniesienie się do kopiowania muzyki. Wytwórnie płytowe od lat mówią, że przegrywanie płyt zabija muzykę. Nasza odpowiedź brzmi: jakie zabijanie muzyki? Chłopie, my zabijamy ją od lat!

I tak trzymać! Dzięki za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: frank szwajcarski | HUNT | muzyka | atmosfera | zabijanie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy