Reklama

"Z nurtem metalowego łojenia"

Od pełnoprawnego debiutu Totemu, "Day Before The End" (2005), minęło dobre pół dekady. Grupa rodem z małopolskiego Bukowna, w której przy mikrofonie stoi charyzmatyczna Wera, nie złożyła jednak broni, czego dowodem jest drugi album "Let's Play", wydany w kwietniu 2011 roku.

Co zmieniło się przez te pięć lat w totemicznym deathcorze i dlaczego, zgodnie z tytułem płyty, wciąż warto z nimi zagrać, opowiedzieli w rozmowie z Bartoszem Donarskim gitarzyści Tomek "Dzierż" Dzierżek i Gniewomir "Rudy" Latacz oraz znany z Frontside perkusista Tomek "Toma" Ochab.

Kiedy rozmawiałem z wami tuż po wydaniu "Day Before The End", Wera mówiła, że oficjalna premiera waszej płyty - tu cytuję - "daje mnóstwo motywacji do dalszego działania, tworzenia i kombinowania z muzyką". Wszystko by się zgadzało, gdyby nie ta okrutnie długa przepaść czasowa dzieląca oficjalny debiut i nową płytę. Czy te dobre pięć lat nie wyhamowały entuzjazmu? Przyznacie chyba, że trwało to jednak dość długo.

Reklama

Tomek "Dzierż" Dzierżek: - Faktycznie, od podpisania papierów z Empire Records minęło sporo czasu, niemniej nie wpłynęło to negatywnie na naszą motywację czy zaangażowanie w totemowe sprawy... co najwyżej spowolniło bieg pewnych wydarzeń. Przez ten okres sporo się działo w naszym życiu prywatnym, kończyliśmy szkoły, próbowaliśmy się ustawić zawodowo, czego efektem było rozrzucenie nas po całym świecie, a do tego doszły rzeczy bardziej przyziemne, jak trudności ze znalezieniem salki prób itd.

- Tak czy inaczej, mimo tych wszystkich "codziennych" problemów, jak tylko nadarzyła się okazja, hałasowaliśmy ile się dało, głęboko wierząc, że moment powrotu na scenę jest coraz bliżej. Z drugiej strony ten czas pozwolił nam muzycznie okrzepnąć, spojrzeć na muzykę z innej strony i bardzo się cieszę, że "Let's Play" wyszedł właśnie teraz, nie później i nie wcześniej, gdyż to, co się znalazło na płycie to jest właśnie "to coś" i jesteśmy z tego cholernie zadowoleni.

"Let's Play" z pewnością nie odstręczy dotychczasowych fanów Totemu. Myślę tu również o ekstremalnej ekspresji, z której nie zrezygnowaliście kosztem, powiedzmy, schlebiania gustom szerszych mas. Nie zmieniliście się w jakiś Deadlock czy inny In This Moment. Czy zachowanie tej pierwotnej agresji było jednym z waszych celów?

Dzierż: - Od łebka słucham ostrego grania i nie wyobrażam sobie, że moglibyśmy nagrać płytę, która nie wpisuje się w nurt metalowego łojenia, tylko dlatego, że minęło trochę czasu, wydoroślałem i jestem poważnym panem, który w gajerku zasuwa do roboty słuchając w samochodzie Lady Gagi... Nic z tych rzeczy. Dzisiaj jest cholernie dużo różnych odmian metalu, który ewoluował w różne strony, i to jest zjawisko jak najbardziej pozytywne (bo jeśli stoisz w miejscu, to za chwilę, nim się obejrzysz, zostaniesz sam jak palec w domu, a wszyscy inni będą się świetnie bawić na megaimprezie w superwypasionym miejscu).

- Jednak ważne jest to, i nie można o tym zapominać, że jeśli już próbujesz swoich sił w kreowaniu czegoś innego, twojego, to musisz to robić szczerze, opierając trzon swojej muzyki na wzorcach, które wywarły na tobie najlepsze, prawdziwe wrażenie, i których możesz słuchać bez obciachu na okrągło w każdym środowisku! Dla mnie powyższe wzorce to przede wszystkim mocne pie****nięcie przesterowanych gitar, dobrze bujający rytm i potężny growl, i to mam nadzieję słychać na naszym krążku.

Gniewomir "Rudy" Latacz: - Wychodzimy z założenia, że muzyka, którą gramy musi przede wszystkim sprawiać nam jak największą frajdę, wywoływać ten przysłowiowy "dreszcz po plecach" czy dawać "kopa" po zagraniu próby na cały tydzień, a właśnie mocne, agresywne i "bujające" riffy wywołują w nas takie pozytywne reakcje. Oczywiście, najbardziej cieszy, gdy publiczność na koncertach czuje to samo, nawiązuje się wtedy ta magiczna relacja publiczność-zespół, o którą chyba tak najbardziej w tym wszystkim chodzi. Bardzo często całym zespołem chodzimy na różne koncerty, i jesteśmy zgodni, że do udanego występu musi wytworzyć się ta właśnie specyficzna więź z publicznością.

Z drugiej strony trudno uznać ten album za wyzutą z różnorodności brutalna papkę. Bo choć podstawą wydaje się deathcore, płyta nie jest jednolitą bryłą. To zdaje się rzecz charakterystyczna dla waszej muzyki. Zgodzicie się?

Dzierż: - Jak najbardziej! Wiesz, często siedzę sobie w pokoju, słucham płyt i powiem ci, że najczęściej eksploatowane przeze mnie wydawnictwa to płyty, w których się dużo dzieje, i nie mam tu na myśli ilości zagranych dźwięków, czy użytych do tego instrumentów, ale różnorodność nastrojów i emocji, które płyta w tobie wyzwala. Tj. po ostrym łojeniu, kiedy masz już wielką banię od słuchania, dobrze jest kiedy trochę uspokoisz klimat, nabierzesz sił i ochoty do ponownego ataku... wtedy to smakuje.

- Zupełnie tak jak w sporcie, jeśli na meczu będziesz biegał jak opętany od samego początku, to starczy ci sił na kwadrans i potem grasz jak łajza, albo prosisz trenera o zmianę. Tak niestety jest z wieloma płytami, które choć dobrze gadają, mają potężną moc, to wszystkie kawałki są na tym samym poziomie emocjonalnym i ja, niestety, nie jestem w stanie ich przesłuchać do końca. Biję się tu w piersi, bo taki błąd po części popełniliśmy w "Day Before..." i teraz tego chcieliśmy za wszelką cenę uniknąć.

Rudy: - Podobnie jest na koncertach. Każdemu pewnie zdarzyło się wyjść z koncertu, stanąć w kolejce po piwo, w momencie, kiedy kolejny grany przez zespół numer był podobny szybkością czy stylistyką do kilku poprzednich. Ja osobiście wolę zmiany temp, jakieś wprowadzenia do kolejnych numerów, intra itp. To przyciąga, to oczekiwanie, co będzie dalej, oczywiście mówię tu o zespołach, z którymi ma się styczność po raz pierwszy na koncercie, a nie np. o Metallice czy Slayerze, gdzie słuchając tego od dziecka zna się na pamięć wszystko, co do ostatniej nutki.

Fajnie wyszły też czyste wokale, które mi osobiście przywodzą na myśl Layne'a Staleya z Alice In Chains czy Troya Sandersa z Mastodon. Czy nie jest ich czasem więcej niż dawniej?

Dzierż: - O!, dziękuję, bardzo nam miło za to porównanie! Tak, jest ich więcej, i to poniekąd jest kontynuacja tego, o czym wcześniej wspomniałem, a po drugie Wera zawsze narzekała na próbach, że nie może sobie pośpiewać, i do tego stopnia było to nie do zniesienia, że zmuszeni byliśmy dać jej wolną rękę w tej kwestii (śmiech).

Rudy: - Ja zawsze byłem zwolennikiem tego typu wokali. Rzeczywiście, na próbach ciężko się było Weronice z nimi przebić przez jazgot naszych gitar, ale już na spokojnie, w studiu, gdy zaczęła układać i nagrywać czyste wokale, dosłownie opadły nam szczęki, jak świetnie potrafi zaśpiewać. Oczywiście nie chcieliśmy też przesadzić w drugą stronę, ale ja osobiście Weronikę w wydaniu "czystym" mogę słuchać na okrągło.

Płytę produkowaliście w aż trzech studiach. To też chyba pewna nowość. Wyjaśnicie?

Dzierż: - Oj tak, powiem że kiedy zdecydowaliśmy się na nagrania, to pojawiło się zasadnicze pytanie: gdzie? Dzwoniliśmy po naszych znajomych, słuchaliśmy płyt zrealizowanych w Polsce itd., i po dobrym miesiącu szukania nie potrafiliśmy się zdecydować na żadną wówczas dostępną opcję. Zawsze coś było nie tak: albo cena, albo miejsce, albo obawa że realizator będzie do bani, i z tych wszystkich rozterek urodziła się najważniejsza rzecz, która zadecydowała o tym, że zrobimy to tak, jak zrobiliśmy, a mianowicie: jeśli nagrywasz płytę, to musisz to robić z bananem na twarzy, na totalnym luzie i w otoczeniu życzliwych ci ludzi, w innym wypadku jest duże prawdopodobieństwo, że spieprzysz nagrania.

- Dlatego też gary nagraliśmy u naszego kumpla Tomka Zalewskiego, bo akurat Toma nagrywał z Frontami "Zniszczyć wszystko" (muszę dodać, że nie mieliśmy wcześniej zaklepanego terminu u Tomka, dlatego wielkie dzięki dla chłopaków, że odstąpili nam trochę swojego czasu), a następnie korzystając z cennych rad Zeda i Szymona Czecha skompletowaliśmy trochę gratów i zrobiliśmy własne studio, gdzie położyliśmy wszystkie pozostałe instrumenty (zresztą od samego początku myśleliśmy o takim rozwiązaniu). Obróbką całości zajął się Szymon i wyszło super! Na koniec dodam, że tych dwóch przeze mnie wymienionych typów tj. Tomek i Szymon, to prawdziwi geniusze w swoim fachu i tyle.

Rudy: - Bardzo chcieliśmy uniknąć sytuacji typu: mamy czas w studiu 10 dni, więc musimy się spiąć: w dwa dni nagrać bębny, w trzy dni gitary, reszta wokale... tu nie chodzi o wyścig z czasem, tylko przyjemność z nagrywania, nawet jeśli miałoby to trwać pół roku. Jedynym wyjściem było stworzyć sobie warunki pracy samemu. Wygospodarowałem parę pomieszczeń u mnie w domu (podziękowania dla rodziców) i udało się.

Na płycie pojawia się dwóch gości, a w zasadzie jeden, bo drugi to właściwie "wasz człowiek". Rzecz zaplanowana, czy akurat były ku temu sprzyjające okoliczności?

Toma: - Mieliśmy numer, mówię tu o "A song 4U", który aż prosił się o towarzystwo wokalne dla Weroniki. I tu nie zastanawialiśmy się długo: Aumana przywiozła Kasia (jego żona), akurat byli w trakcie miłego spędzania weekendu z rodziną, także wokale położył pomiędzy jednym toastem a drugim, a Pachu, jak tylko się dowiedział o nagrywaniu, natychmiast wsiadł w jakiś pociąg, stopa i w kilka godzin od telefonu dotarł do nas z Bielska - mistrz. Tak, to akurat było zaplanowane.

Rudy: - No ja nie wyobrażałem sobie, żeby Auman nie pojawił się choć na chwilę na nowej płycie. Jest ważną częścią historii Totem, no i świetnym kumplem, z którym znamy się już kilkanaście lat.

Koncerty gracie zarówno w towarzystwie zespołów z przyrostkiem -core, jak i -metal. Czy z waszego punktu widzenia imprezy w tych środowiskach mają odmienną specyfikę?

Dzierż: - Cholera trudne pytanie, ale tak. W moim odczuciu są to często różne światy, choć granice powoli się zacierają i mam nadzieję lada moment w ogóle ich nie będzie. Nie chcę tu faworyzować jednych czy drugich, dodam tylko, że nam zawsze gra się dobrze, choć od tych i od tych często dostajemy po uszach za róże rzeczy. Tak czy inaczej najważniejsze jest to, że ludzie przychodzą na koncerty, że w erze komputerów i innych wirtualnych uciech znajdują czas i pieniądze, żeby przyjść posłuchać, pomachać banią i za to należy im się duży szacun bez względu na to z jakiej "opcji" się wywodzą.

Album ukazał się w barwach nowego wydawcy, Mystic Production. To współpraca na dłużej?

Dzierż: - Nie wiem, patrząc na częstotliwość nagrywanych przez nas płyt, to szczerze mówiąc nie wiem czy Mystic to wytrzyma (śmiech). A tak serio, to na razie umówiliśmy się na jeden krążek, czas pokaże jak sprawy się rozwiną.

Doctrine X, wcześniej Sceptic, no i oczywiście Frontside - część z was gra w innych formacjach. Nie mylą się wam czasem priorytety? Trudno to ogarnąć?

Dzierż: - Tak, kiedyś były z tego powodu jakieś niedomówienia, trochę zgrzytało, ale teraz się dotarliśmy i nie mamy absolutnie z tym żadnych problemów. Jesteśmy dobrymi kumplami i jak pojawiają się jakieś kolizje koncertowe to bez przeszkód potrafimy to ogarnąć.

Rudy: - Ja gram jeszcze z moimi starymi znajomymi z Heart Attack z Wieliczki, ale tak jak wspomniał Dzierż, nie ma z tym żadnych problemów. Wiadomo, że pewne rzeczy traktuje się priorytetowo, albo ujednolica termin koncertu, tak jak ostatnio, gdy któryś weekend trasy koncertowej zagraliśmy w składzie Heart Attack, Totem, Frontside. Brakowało jeszcze tylko Sceptic (śmiech).

W marcu odbyliście trasę u boku Frontside. Jak wrażenia? No i mam nadzieję, że to dopiero początek. Zobaczymy was gdzieś jeszcze w najbliższym czasie?

Dzierż: - Mogę śmiało powiedzieć w imieniu całego zespołu, że ta trasa była najlepszą jaką kiedykolwiek mieliśmy zagrać począwszy od organizacji, frekwencji, a skończywszy na fantastycznym klimacie, który wytworzył się wśród uczestników. To było trochę jak wakacje bez spinki, groźnych min, bez wartościowania zespołów, ty jesteś taki czy owaki, po prostu dobra impreza, a i swoją drogą poznaliśmy tam Łukasza z zespołu Veal, który wydziarał nam okładkę. Natomiast jeśli chodzi o nasze plany koncertowe, to w najbliższym czasie zagramy kilka większych i mniejszych gigów, ale zasadnicze plany przypadają na jesień, gdzie chcemy ruszyć z jakąś trasą po Polsce, ale nie ukrywam, że również z dużym apetytem patrzymy na Zachód.

Jeśli się nie mylę, w 2012 roku Totem obchodzić będzie 10. urodziny. Planujecie coś na tę okazję? Swoją drogą, strasznie szybko to zleciało...

Dzierż: - Pewnie, że planujemy, co prawda jeszcze nie mamy żadnych konkretów, ale na bank zrobimy dobrą imprezę! Będzie dużo znajomych zespołów, głośnej muzyki i alkoholu. Także jak tylko pojawią się szczegóły, na pewno wszyscy się o tym dowiedzą.

Rudy: - Oj, na pewno będzie się działo, co do takich okazji nigdy nie brakuje nam pomysłów, będziemy na pewno chcieli podziękować i fanom i najbliższym przyjaciołom, którzy nas wspierali przez te 10 lat. Dział muzyczny INTERIA.PL, oczywiście też zapraszamy (śmiech).

W takim razie trzymam za słowo i do zobaczenia.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: The End | Totem
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy