Reklama

"Wszystko się zmieniło"

Właśnie ukazała się pani najnowsza płyta "Kochać". Czy to stresujący moment dla artysty, gdy jego dzieło ukazuje się na rynku?

Ponieważ to nie ja jestem producentką tej płyty, to się trochę odstresowałam. Właściwie uważam, ze zostałam zaproszona do tego projektu przez producentów i niech oni się teraz martwią (śmiech). Oni wszystko wymyślili, a ja tylko dałam głos.

Jak doszło do nawiązaniu współpracy z duetem Bogdan Kondracki / Paweł Jóźwicki, współautorami sukcesów Krzysztofa Krawczyka, Ani Dąbrowskiej i Moniki Brodki?

Reklama

Zaczęło się trzy lata temu, przy produkcji mojej poprzedniej płyty, "Życie ładna rzecz". Nagrywałam wtedy dla Universalu i byłam bardzo niezadowolona z brzmienia przygotowanego materiału. Najpierw narzucony mi producent coś tam ponagrywał w studio, a ja powiedziałam, że w życiu nie dam głosu do tego brzemienia. Więc Universal powiedział - to sobie nagraj drugie wersje za własne pieniądze. I tak właśnie zrobiłam.

Nagrałam ten sam materiał po raz drugi, ale ciągle mi się nie podobał, ciągle czułam, że tam czegoś brakuje. I pomyślałam wtedy o Smoliku (to było jeszcze zanim on wydał płytę z Krawczykiem i nie wiedziałam, że on już tę płytę wyprodukował), zadzwoniłam do niego, ale niestety nie mógł mi pomóc. Powiedział za to, że ma takiego współpracownika w studio, który się nazywa Bogdan Kondracki i jest bardzo zdolnym muzykiem.

Zadzwoniłam do Bogdana. Zrobił mi remiksy 4 czy 5 utworów, które bardzo mi się spodobały. I tak go poznałam, a teraz, gdy Paweł Jóźwicki powiedział, że to będzie Bogdan, bardzo się ucieszyłam.

Płyta "Kochać" jest bardzo stonowana, łagodna, taka trochę przeciwna pani charakterowi. Nie próbowała pani powalczyć o nieco bardziej temperamentne kompozycje?

Bogdan użyczając swego talentu i wyobraźni tej mojej nowej płycie, spowodował, że to brzmienie jest inne od tego, gdybym nagrywała bez niego. To była fuzja pomysłów - Józek [Paweł Jóźwicki - przyp. red.] jest zafascynowany latami 70., dlatego chciał, żeby to było takie trochę psychodeliczne, zaś Bogdan wprowadzając loopy, dodał taki rodzaj pulsu trochę hiphopowego. W sumie dało to intrygującą mieszankę, coś nowego w mojej karierze.

Super, że spotkałam takich ludzi, jestem wdzięczna losowi, chociaż podobno nie ma przypadków. Jestem wdzięczna Asi Gajewskiej z BMG, bo to ona jest matką chrzestną całego projektu.

Na jednym z koncertów dałam grupie moich fanów do posłuchania w samochodzie kilka utworów z powstającej płyty i patrzyłam na ich wyraz twarzy. Tak średnio entuzjastycznie wówczas do tego podeszli, nie wiedzieli, co powiedzieć, w końcu zaczęli pisać na stronie - gdzie ta Maryla, która ryczy mocnym głosem, gdzie te mocne gitary? Brakowało im tego.

A teraz, jak się wsłuchali, zapanował wielki entuzjazm. Fani są zachwyceni płytą. Czytam też bardzo dobre recenzje w prasie, no więc luzik...

Jeden z utworów na nowej płycie zatytułowany jest "Pij z kim trzeba (a zostaniesz gwiazdą)". Jak należy go rozumieć?

Ach, to przecież czysta ironia, ten tekst. Na pewno jest to istotne, żeby poznawać właściwych ludzi, ale ja akurat nie jestem osobą, która bywa na tych wszystkich imprezach, o których potem pisze prasa kolorowa.

Kiedy zaczęły się lata 90. i transformacja w Polsce, mój mąż zwrócił mi uwagę, że robię błąd, że nie bywam, że zmieniło się pokolenie, że są nowe media i trzeba poznawać nowych ludzi. Pojawiły się dziesiątki rozgłośni radiowych, cała nowa grupa ludzi, którzy decydują.

Jak ocenia pani obecny polski show-biznes w porównaniu z tym z lat 70.?

Wszystko się zmieniło. Na przykład sposób promowania - wówczas było jedno radio, które grało głównie polską muzykę, a w tej chwili polska muzyka konkuruje ze światowymi produkcjami i premiery odbywają się tego samego dnia na całym świecie. Nasze płyty leżą obok tych zagranicznych, ale my nie mamy takiego zasięgu i jesteśmy na gorszej pozycji. Musimy liczyć na słuchacza od morza do Tatr.

Ale na szczęście Polacy kochają polskie piosenki. A dzięki moim producentom pojawiłam się w takich rozgłośniach, które wcześniej nie grały moich piosenek, jak Zetka czy RMF FM - wcześniej nie było dla mnie takie proste. Słyszałam, że moje nagrania nie brzmią tak jak oczekiwania ich słuchaczy. Ja się strasznie denerwowałam tymi opiniami. To było dla mnie bolesne i długo nie mogłam tego zrozumieć, kosztowało mnie to mnóstwo nerwów i stresu.

A moi fani jednak kupowali te płyty, bo to nie było tak, że te płyty się nie sprzedawały. Sprzedawały się po kilkaset czy kilkadziesiąt tysięcy, mimo że nie grały mnie rozgłośnie komercyjne, tak jak teraz w przypadku mojej nowej płyty. Coś więc w tym jest, co tam Kasia napisała - pij z kim trzeba. Ja się chętnie napiję z Józkiem, że w ogóle zechciał wyprodukować tę płytę, że ją wymyślił, cały ten projekt.

W ostatnich latach pojawiło się na naszym rynku sporo ciekawych wokalistek. Które z nich podobają się pani najbardziej?

Był taki duży wysyp w latach 90. Wtedy pojawiła się chmara śpiewających kobiet, przede wszystkim Edyta Bartosiewicz, Edyta Górniak, Kayah, Kasia Nosowska, Kasia Kowalska, Anita Lipnicka, kobiety utalentowane, piękne... A teraz są wokalistki z programu "Idol". Na pewno Brodka i Ania Dąbrowska, która jest bardzo muzykalna i już zaistniała w show-biznesie. Ale najtrudniejsze jest utrzymanie się na rynku...

Czy ma pani jakiegoś wyobrażonego odbiorcę swojej nowej płyty? Do kogo ja pani adresuje?

Fani uzmysławiają mi, czego ode mnie oczekują. Spotykam się z nimi na mojej stronie internetowej, piszą do mnie listy, maile, analizują moje teksty. Przede wszystkim przyzwyczaili się do tego, że śpiewam teksty na wysokim poziomie, teksty o czymś, że one pomagają im żyć, pokonywać problemy, podnoszą ich na duchu. Krótko mówiąc - słuchają moich piosenek, a nie przelatuje im to mimo uszu.

Najbardziej niezwykły sposób uwielbienia ze strony fana?

Bardzo wiele było takich dowodów miłości, powiedziałabym nawet desperacji. Fani potrafią jeździć za mną, śledzić mnie. Piszą listy, przynoszą kwiaty - to banał, ale zdarzają się też oświadczyny...

Kiedyś dostawałam listy od więźnia, który został skazany na 25 lat - prosił mnie, żebym mu przysyłała dużo herbaty. Wiadomo, że mocna herbata ich kręci. On gra na gitarze i obiecuje mi, że jak wyjdzie, to zagra pod moim oknem. Nie wiem, ile mu jeszcze zostało, ale to ciągle przede mną...

Gra pani w serialu "Rodzina zastępcza". Jak ocenia pani to swoje aktorskie doświadczenie?

Na początku grałam tragicznie, absolutnie intuicyjnie. Grałam za szeroko, sztucznie i nie wiedziałam, że to przyniesie taki komiczny efekt. Byłam przyzwyczajona do grania na dużej scenie i wydawało mi się, że na tym polega granie, żeby tak kabaretowo "przeginać". A jak obserwowałam zawodowych aktorów, to myślałam, że im się po prostu nie chce, że są zmęczeni graniem w teatrze itp.

Pomyślałam więc: "Jak im się nie chce, to ja pokażę swoje aktorstwo"... Dopiero potem się zorientowałam, że na tym polega właśnie aktorstwo, że oni tak naturalnie grają, po prostu są. W kamerze widać najdrobniejszy ruch, każdą emocję.

Grając w tym serialu siedem lat trochę się już nauczyłam, nabrałam doświadczenia.

Kto zaproponował pani występ w Iraku dla polskich żołnierzy?

Minister obrony narodowej. Ale on wiedział, że ja bardzo chcę tam pojechać. Najpierw dostałam propozycję od TVP 2, żeby zagrać wigilijny koncert dla żołnierzy w Libanie. Pojechałam i było to dla mnie duże przeżycie, w ogóle bardzo lubię wojsko i takie akcje. A jak się dowiedziałam, że jest też w planie wyjazd do Iraku, strasznie mnie to podekscytowało.

Ale sprawa upadła, bo okazało się, że jest niebezpiecznie. Strasznie mi było żal i mówiłam wszystkim, że bardzo bym chciała tam pojechać, co doszło do uszu ministra i w końcu, w czasie zmiany dowództwa, padła propozycja - jedziemy.

Z braku miejsca w helikopterach poleciało ze mną tylko dwóch gitarzystów i dwie dziewczyny z chórku. Ale było to wielkie przeżycie.

Widzę na pani ręce czerwoną nitkę. Od dawna interesuje się pani kabałą?

Zaproponowano mi to w Stanach. Moi przyjaciele stwierdzili, że to będzie mnie chronić przed złymi mocami. To było takie trochę powierzchowne. Potem zgubiłam tę nitkę. A po jakimś czasie w Warszawie spotkałam znajomego, zaprosił mnie na kolację, na której był także rabin Londynu, przyjaciel Madonny, właściwie jej powiernik i guru.

I on dał mi wykład na czym to polega, że jest to filozofia życiowa oparta o księgę Zohar i głównie polega to na życiu w harmonii, że trzeba tyle samo dawać, ile się dostaje i zawiązał minową nitkę.

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Katarzyna Nosowska | Maryla Rodowicz | teksty | kochać
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy