Reklama

"Wiele rejonów do zbadania"

Po trzech latach od wydania debiutu ("Death March Fury", 2009 r.) polska formacja Masachist przypomniała o sobie drugim albumem "Scorned", na którym zdecydowanie rozwinęła swoje możliwości w sferze deathmetalowego brzmienia.

Thrufel, gitarzysta i lider Masachist, znalazł kilka chwili, żeby odpowiedzieć na pytania Bartosza Donarskiego.

Dopiero co przesłuchałem "Scorned". Powiedzieć, że ten album jest lepszy od debiutu, to nic nie powiedzieć (tym bardziej, że i "Death March Fury" słaby z pewnością nie był). Coś mi się zdaje, że ta płyta raz na zawsze zamknie usta "przychylnym inaczej", którzy zespoły takie jak Masachist widzą jako coś w rodzaju dodatkowego zajęcia znanych muzyków. Nie masz wrażenia, że "Scorned" definitywnie ugruntowuje byt Masachist - zespołu, który powinien i musi istnieć!?

Reklama

- Już kiedyś mówiłem, że malkontenci przeproszą, tylko potrzeba trochę czasu. "Scorned" to zdecydowanie lepsza płyta, naturalny krok do przodu. Niektórzy narzekają oczywiście, że nie kroczymy ścieżką wytyczoną na naszym debiutanckim albumie. No cóż, najłatwiej byłoby sklonować pierwszy album, ale mi nie o to chodzi. Jest jeszcze wiele rejonów do zbadania w szeroko pojętnym graniu death metalu. "Scorned" ugruntowuje naszą pozycję w świecie tej muzyki. Przecież już kiedyś mówiliśmy, że zbawiamy death metal, co nie?

Przyznam, że twoje wcześniejsze deklaracje o tym, że "kompozycje są o wiele bardziej rozbudowane i wyraźnie lepsze jakościowo" czy o "wejściu smoka death metalu", potraktowałem jako rutynowe bicie piany, bo przecież w sensie słusznie pojętej propagandy robią tak wszyscy. Dziś pozostaje mi tylko przeprosić za brak wiary. Płyta jest faktycznie zdecydowanie bardziej wielowymiarowa, słowem - ciekawsza. Klucz do sukcesu leży chyba w znacznie większej różnorodności tego materiału.

- Nasz debiutancki album musiał być taki. Krótki, dosadny i pełen agresji. To w nas wtedy siedziało i po prostu było pieprzoną erupcją Metalu Śmierci. Drugi album jest bardziej stonowany, bardziej przemyślany, ale cały czas jest "ten" flow. Nigdzie się nie spieszyliśmy, album nie został stworzony na łapu capu, a powoli, małymi kroczkami. Chcieliśmy zagrać zarówno szybko w naszym stylu, jak i bardzo ciężko, grobowo, przez co płyta myślę w ogóle się nie nuży. Na następnej płycie też będzie różnorodnie. Z pewnością nie będzie tylko blastowania, to zbyt proste i w sumie mało ambitne. Chcemy tworzyć muzykę, której można słuchać. Death metal to często muzyka ciężkostrawna. A mi zależy, żeby przekonać naszą muzyką, że ma to sens i nie jest zwykłą łupaniną.

Praktycznie rzecz biorąc na tej płycie podoba mi się wszystko, począwszy od "ciężarów" w "Drilling The Nerves", przez szybkość "The Process Of Elimination" i czyste szaleństwo "Manifesto", po solówkową aberrację w końcówce wybornie skonstruowanego "Opposing Normality". Pięknie chodzi też "Higher Authority"... Zastanawiam, że czy całość tego materiału znów powstała (w sensie komponowania) w duecie?

- Oprócz wstawek i ambientowo-indystrialnego "Liberation Part 2" Ara, wszystko napisałem ja - Death Metal King. Nie przespałbym nocy, gdyby było inaczej. Niestety największy ortodoks w zespole czyli Lord Sauron podważył mój jeden riff i o mały włos nie skończyło się to jego uduszeniem. Koniec końców wywaliliśmy go (riff) i też jest ok. Co za uparty gość. Tak, materiał powstał w duecie. Spotkaliśmy się na paru próbach z Darayem, nagraliśmy jam session na kamerę i już wiedziałem, co mam robić dalej.

- W podejściu do tworzenia poszedłem dalej, bo poprosiłem mojego znajomego, perkusistę Michała "Młodego" Łysejko (Pleroms Gate, koncertowy Morowe), by podegrał mi partie perkusyjne do moich riffów, które pozwoliłem sobie mu zasugerować. To bardzo dobry bębniarz młodego pokolenia, a przy okazji elastyczny i nienarzucający swoich wizji, bo końcowy aranż to już zespołowa sprawa. Tuż przed wejściem do studia ostatnie szlify z Darayem i materiał gotowy. Riffowo-perkusyjnie byliśmy bardzo dobrze przygotowani, natomiast solówki to totalna improwizacja, którą nagrywałem może dwie godziny. Myślę, że to mocny punkt tej płyty.

Pamiętam, że debiut powstawał i był nagrywany w dużych bólach, z tego co pamiętam, mówiłeś, że cały proces był dość stresujący. Z tego co rozumiem, tym razem rejestrowaliście w jednym miejscu i niejako u siebie. Może i to wpłynęło na jakość "Scorned"?

- Pewnie że był stresujący, ale myślę, że dlatego, że gadałem w koło jaki to mam nowy świetny zespół, który wszystko zabije. Rzeczywistość była zgoła inna i trochę musieliśmy jednak się pomęczyć nad tymi piosenkami. Całe szczęście wyszedł całkiem zgrabny album. "Scorned" powstawał na spokojnie, bez żadnych zobowiązań. Może też dlatego, że daliśmy o sobie trochę zapomnieć. Inne miejsce, "Monroe Sound Studio" Ara też inaczej wpłynęło na pracę. Nic nas nie goniło, w tych okolicach można by było nakręcić najnowszą ekranizację "Nad Niemnem". Pełen relaks.

Świetnie wszedł też zamykający "Inner Void". Tak majestatycznego numeru w waszym arsenale chyba jeszcze nie było? Doskonałe zwieńczenie ogólnej dominacji (plus operowy wtręt - absolutna wisienka na torcie!).

- Dzięki. Myślę, że te ciężkie numery to będzie też nasz znak rozpoznawalny. Mało kto w sumie tak gra. Numer ten jest z cyklu numerów zwanych jako "epopeje". Dlatego też ma inny, wewnętrzny tytuł - "Pan Tadeusz".

Kto jest autorem tej świetnej okładki?

- Bliżej nieznana artystka Ania Rosół. Cieszę się, że się podoba, bo ja koniec końców najmniej byłem do niej przekonany. Jej świetność nabiera sensu, gdy rozłożysz książeczkę i layout zrobiony przez przyjaciela zespołu atamana Tolovy (Stillborn).

Na tle tej muzyki świetnie sprawdza się też Pig. Czasami, wyjąwszy wrzaski, jego wokalna maniera mocno kojarzy mi się z Corpsegrinderem. Coś w tym jest?

- Myślę, że jak najbardziej, bo pierwsze frazy w studio jakie nagrywaliśmy to "Straight And Narrow Path" - "Kurde, Cannibal Corpse...". Nie widzę w tym jednak problemu, bo Corpse jest jednym z moich ulubionych wokalistów, znacznie lepszym od Barnesa. Jednak na dzień dzisiejszy uważam, że Pig jest lepszy sądząc po ostatnim koncercie Kanibali we Wrocławiu. Z drugiej strony nie ma co się dziwić, George robi to zawodowo i może być już trochę zmęczenie materiału.

Zmieniliście wydawcę. Słuchając "Scorned", podejrzewam, że był to wasz wybór, nie zaś konieczność. Chodzi mi o to, że nie wyobrażam sobie kogoś, kto po usłyszeniu tego materiału, nie chciałby go wydać.

- Zmiana wydawcy to już dla mnie kompletna zagadka. Pierwotnie obie strony były zainteresowane wydaniem drugiej płyty. Niestety brakowało konkretów i ogólnie pojętnego zainteresowania. My sami też mieliśmy niemałe problemy, bo pierwsza wersja miksu naszej płyty poszła do kosza, a na następną musieliśmy czekać do końca marca, aż wszyscy byliśmy pewni tej produkcji. Bart miał już zapełniony jak widać grafik na ten rok, także nie pozostawało nam nic innego tylko szukać innego wydawcy.

- Z drugiej strony to myślałem, że jesteśmy zdecydowanie bardziej ważnym zespołem dla niego niż się okazało. W końcu byliśmy jedną z najlepiej sprzedających się kapel i pozwoliło to też w dużej mierze wypromować nazwę wytwórni. To jego słowa. My byliśmy zadowoleni, a on z nas. Ale rozumiem. Bart to człowiek dobrej woli i wielki filantrop. Swoją działalnością na pewno uratuje Grecję i kryzys jaki panuje w tym państwie wspierając ich scenę. Za to poświęcenie - chwała. Całe szczęście pojawiła się opcja wydania w Selfmadegod. Nikt inny nie był nami zainteresowany, taka jest prawda. Nadeszły ciężkie czasy dla tej muzyki. Wiem, że Selfmadegod ma dobrze przetarty szlak w światowym undergroundzie i mam nadzieję, że nasza muzyka trafi jeszcze do większego grona słuchaczy.

Z tego co mi wiadomo, Selfmadegod ma całkiem niezłe układy w USA, ich wydawnictwa są tam znane i szeroko recenzowane. Podkreślam to w kontekście tamtejszego rynku, na którym Masachist ze "Scorned" powinien mocno zaznaczyć swoją obecność. Planujecie jakąś ofensywę?

- Szczerze mówiąc wcześniej o tym nie wiedziałem, bo się tym nie interesowałem. Jak dla mnie super, nowy rynek, nowi fani. Z drugiej strony zobaczymy, który label jest opcjonalnie dla nas lepszy. Ofensywy nie planujemy, my generalnie nic nigdy nie planowaliśmy. Jeśli ktoś nas zaprosi na jakieś gigi, to z pewnością zagramy je.

Gdy powstawał "Death March Fury" nadal figurowałeś w składzie Azarath. Czy zrezygnowanie z udziału w tym zespole nie miało czasem pozytywnego wpływu na Masachist?

- To ma podłoże kulturowo-etnograficzne. Jak zapewne wiecie, ja jestem rodowitym i zasłużonym gdynianinem, a oni są z Tczewa. Niestety ciężko było się z nimi porozumieć, ponieważ oni są kociewiakami i mamy zupełnie inne dialekty kaszubskie. Doszło do tego, że musieliśmy porozumiewać się między sobą w języku angielskim, niestety oni słabo mówią. Jedyne co zrozumiałem to "hail satan". Ciężko było się dogadać, naprawdę, chociaż wspólne koncerty były znakomite. Bruno, były członek zespołu, to wspaniały gość, kumpel, też Tczewianin i wybitny poliglota. Rozumieliśmy się bez słów.

Okres powakacyjny sprzyja - wbrew letnim festiwalom - koncertowaniu. Szykujecie coś w tej materii na najbliższą przyszłość?

- Naprawdę bardzo bym chciał. Myślę, że teraz będziemy znacznie bardziej gotowi do grania gigów. Mamy więcej songów i jest z czego wybierać przez co gigi będą znacznie bardziej atrakcyjne. Póki co jestem dobrej myśli, bo jest zainteresowanie płytą i wstępne propozycje koncertów nie tylko z Polski. Jest to jakiś sukces. Trzymajcie kciuki.

Dzięki za rozmowę.

Czytaj także:

Death Metal Karate Mistrz - recenzja płyty "Scorned"

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Masachist
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy