Węże: "Zagraliśmy raptem 3 utwory, zbierali szczęki z podłogi" [WYWIAD]
Warszawska grupa Węże koncertuje już od trzech lat. Hardcore'owcy dzielili scenę z zespołami takimi jak Show Me The Body czy The Armed. Wielkimi krokami zbliża się ich debiutancki album studyjny, który poprzedzony będzie szeregiem występów festiwalowych. O tym i wielu innych sprawach opowiedzieli Marcin Pyszora i Mateusz Holak!

Tymoteusz Hołysz, Interia Muzyka: Wspominaliście w mediach społecznościowych, że płyta jest już nagrana, ale wciąż nie wydaliście żadnego nowego singla. Jakie macie plany co do tego materiału?
Marcin Pyszora: - Płytę mamy rzeczywiście nagraną. Jest już gotowa do wydania i chcielibyśmy, żeby ukazała się we wrześniu. Planujemy wydanie singla przed festiwalami, na których zagramy. Prawdopodobnie 10 lipca wyjdzie pierwszy singiel.
Chcecie zdradzić coś więcej o tej płycie? Czego możemy się spodziewać?
MP: - Jest to dość ciekawy koncept. Bardzo zależało nam na tym, żeby uchwycić nasze brzmienie live, taką esencję koncertową, która jest w tym zespole. Wydaje mi się, że właśnie na koncertach mamy najfajniejszą energię i muzyka ma wtedy taką stuprocentową formę, o jaką nam chodzi. Płytę nagraliśmy praktycznie na żywo, zawiera ona 6 singli, które już się ukazały, plus 4 zupełnie nowe utwory. To będzie takie podsumowanie pierwszego etapu naszej działalności. Nowe kawałki są według nas świetne. Najfajniejsze, jakie zrobiliśmy. Jesteśmy mega zajarani, żeby wypuścić je jak najszybciej.
Zespoły często poruszają się w jakiejś konkretnej estetyce, ze względu na charakter funkcjonowania Węży, zdaje się, że ciężko jest utrzymać jedną spójną wizję. Jak sami opisalibyście swój styl?
MP: - Dla mnie brak spójności jest naszą estetyką. Otwartość na to, co nam w danym momencie siedzi w głowie, to jest chyba taka przewodnia myśl i tego chciałbym się zawsze trzymać. Nie ma czegoś takiego, że jakieś dźwięki nie pasowałyby do nas. Oczywiście wykluczając kompletnie głupie nurty muzyczne, które nas nie interesują, ale poza tym bardzo podoba mi się to, że nie ma czegoś takiego jak gatunek, w ramach którego chcielibyśmy się poruszać. Nie było to celowe, ale tak wyszło i jest to dla mnie wartością samą w sobie.
Mateusz Holak: - Ja uważam, że gramy hardcore punk. dosyć skrupulatnie dążyliśmy do tego, żeby brzmienie stało się spójne z takiego kompletnie eklektycznego. Cały nasz repertuar powstał właśnie w takim duchu, jak mówił Marcin, żeby się nie zamykać na gatunki muzyczne, ale ostateczny szlif jest całkiem hardcore punkowy. Odnoszę wrażenie, że właśnie przy okazji pracy nad płytą udało nam się osiągnąć takie brzmienie Węży, z którym będziemy chcieli sukcesywnie zapoznawać świat. Natomiast ważnym twistem jest fakt, że wcześniej wydawaliśmy single, które były wyprodukowane, a nie nagrywane na setkę, tak jak album. Można je traktować jak takie nasze demo. Jesteśmy zespołem, który po 3 latach koncertowania wyda oficjalnie album, który brzmi konkretnie, a wcześniej bazował tylko na demówkach. Podpisuję się pod tym, co powiedział Marcin, nie było koncentracji na tym, żeby to było spójne na etapie powstawania piosenek.
Jak wasza twórczość poza wężami oddziałuje na zespół?
MH: - Słyszałem już w sumie parę porównań a propos techniki śpiewania Marcina do jego kapeli wyjściowej, czyli Faust Again. Jesteśmy zespołem, w którym każdy z członków ma jakąś przeszłość zespołową, albo gra na stałe w jakimś innym składzie, więc trzeba by pewnie wyrywkowo przez to przejść. Wydaje mi się, że Węże to jest obszar dosyć osobny dla każdego. Każdy w zespole stara się wspólnie ulepić nową jakość. Nie ma zbyt dużo punktów odniesienia na przykład do moich solowych rzeczy, może poza tym, że ci ludzie, którzy grają i współtworzą Węże, też przewijają się przez mój repertuar, tak jak nasz drugi wokalista, Bartuś 419.
MP: Tak, to prawda, ja też jestem zdania, że nie ma aż tak dużo punktów wspólnych z tym, co robiłem wcześniej i dobrze. Węże traktuję zupełnie osobno, kompletnie inaczej śpiewam i to się jeszcze zmienia. Myślę, że na kolejnych kawałkach będę robił zupełnie co innego. Pewnie trudno się odciąć od tego, co zrobiło się w przeszłości i nie ma to kompletnie sensu, ale akurat Węże traktujemy absolutnie jako osobny byt i przestrzeń.
Wspominaliście, że niebawem wyruszycie w festiwalową trasę. Zagracie m.in. w Jarocinie. Jak czujecie się z tym, że będziecie mogli się pokazać na tak kultowej scenie?
MH: - Ja grałem już w Jarocinie ze 3 razy i szczególnie te ostatnie występy wspominam jak granie po prostu na festiwalu. Jarocin ma mega mocną przeszłość. Ten festiwal kojarzy mi się z czasami muzycznymi mojego ojca i to zdecydowanie powoduje, że przy tej nazwie pojawiają się jakieś skojarzenia i nostalgia. Jeśli chodzi o sam koncert, to cieszę się, że zagramy dla słuchaczy bardziej gitarowych, bo oprócz grania na Jarocinie, mamy granie na przykład na 3era festiwalu. W Jarocinie spodziewam się takiej pełnej gotowości na gitarowe granie, na trzeciej erze będziemy raczej rodzynkiem, no i zobaczymy. Będzie to pewnie weryfikacja, ile w naszym graniu jest punktów zaczepienia dla takiej starszej publiczności, bo zdaje się, że to też cechą charakterystyczną Jarocina.
MP: - Ja pierwszy raz będę grał na Jarocinie i bardzo mnie to cieszy, bo czuję, jakbym zaliczał jakiś pozycję na bucket liście. Nie masz odznaki punka, jak nie zagrasz na Jarocinie.
Mateusz, wspomniałeś o trzeciej erze, gdzie publiczność faktycznie będzie bardzo inna od Jarocina. Gdzie spodziewacie się większych mosh pitów?
MP: - Nie wiem, teraz chyba na koncertach rapowych też są moshe. Trudno postawić jednoznaczną prognozę, ale wydaje mi się że jednak Jarocin, jakbym miał zgadywać.
MH: - Ja chyba się nie odważę zgadywać, ale dobrze, że wywołałeś temat mosh pitów. Zdaje się, że nasz zespół jest w jakimś sensie odpowiedzią na to, że te zabawy wróciły do łask już na każdym festiwalu. Na tej zasadzie, że na każdym festiwalu może być mosh pit i wierzę, że na każdym festiwalu może się znaleźć miejsce dla jakiegoś cięższego zespołu. My będziemy właśnie cięższym zespołem dla trzeciej ery. Trzeba na to spojrzeć w ten sposób, że na tym samym festiwalu będzie też Bonus RPK. To też scena hardcore'owa, tylko z innego gatunku muzycznego. Myślę, że tam przez chwilę nie będzie pogo.
Jak na hardcorowe klimaty przystało, wasze koncerty są dość dzikie. Jaka najbardziej absurdalna? Albo zaskakująca sytuacja przydarzyła wam się na koncercie?
MP: - Nie wiem, czy to jest moment, żeby o tym opowiedzieć, ale była to sytuacja, która przydarzyła się przed koncertem w Poznaniu, jak graliśmy z Show Me The Body. Nasz wokalista Bartuś, zanim rozpoczął koncert, zauważył wywróconą puszkę piwa Harnaś i postanowił zlizać piwo z ziemi. Taki performance dał. Przypuszczam, że chyba nic mnie już bardziej nie zaskoczy, niż widok Bartusia, który wije się jak wąż i przy okazji zlizuje Harnasia rozlanego na ziemi. Nie wiem, czy to coś, co warto opisać w wywiadzie, ale jak pytasz mnie on bardzo zaskakujący moment, to to było to.
MH: - Też tylko o tym pomyślałem.
MP: - Poza tym, graliśmy kiedyś - to był jedyny taki koncert, który wychodził poza bardzo mocno poza stronę - na nocnym markecie w Warszawie, po koncercie solowym Mateusza. Zagraliśmy raptem 3 utwory i to była publika kompletnie nie hardcorowa. To było ciekawe doświadczenie. Bardzo dobrze ludzie nas przyjęli. Pomimo tego, że brzmieliśmy dla nich okrutnie ciężko, brutalnie i dziko, to reakcja była naprawdę świetna. Miałem wrażenie, że zbierali szczęki z podłogi, ale zareagowali pozytywnie. Nie byli zszokowani negatywnie, tylko ten szok zadziałał na plus. To było fajne przeżycie koncertowe, takie zaskakująco miłe.

Odnoszę wrażenie, że muzyka hardcore'owa dość mocno wraca do łask wśród młodych ludzi, szczególnie z zespołami właśnie takimi jak Show Me The Body czy Speed.
MH: - Tego samego dowiedzieliśmy się na trasie od chłopaków z Show Me The Body, że dla nich to już jest bardzo odczuwalne, że ten gatunek wrócił i się zdekryminalizował.
MP: - Tak jest i bardzo nas to cieszy, że wydarzyło się to w trakcie tego, jak istniejemy (śmiech). Wiele osób zacznie się wyburzać, ale Turnstile na pewno jest jeszcze takim zespołem, który przeciera ścieżki do mainstreamu. Dla wielu osób pewnie już nie jest to hardcore. Dla mnie jest. Jest też Knocked Loose...
Oni odbijają trochę bardziej w metalcore'ową stronę, ale też grają bardzo dobrze.
MP: - Tak i robią dobrą robotę dla ciężkiej muzyki. Ona staje się w jakiś sposób ciekawa dla ludzi, inkluzywna i bardzo mi się to podoba, że oni w ogóle tego nie cieniują, a wręcz odwrotnie, stają się coraz cięższym zespołem, coraz brutalniejszym. Podchwycili, że wcale nie muszą łagodzić muzyki, żeby podobać się większej ilości osób, tylko wręcz odwrotnie. Ich muzyka wywołuje u ludzi efekt zaskoczenia, chcą to kultywować, wzmacniać i to jest super.
Jakie najbardziej toksyczne zjawisko zauważyliście na scenie punkowej i chcielibyście się go całkowicie pozbyć?
MH: - Nie mycie się. Przeciwstawiamy się braku higieny na scenie punkowej.
MP: - Mati powiedział bardzo prawdziwą rzecz, a ja bym dorzucił do tego gatekeeping. Nienawidzę tego. Nienawidzę takich fałszywych autorytetów, które mówią co jest hardcorem, a co nie jest. Najczęściej są to ludzie, którzy wypadają ze sceny po 5-6 latach zgrywania się na turbo twardzieli. Sam jestem na scenie dwadzieścia parę lat, znam ludzi, którzy też są na tej scenie dwadzieścia parę lat i to bardzo często otwarte osoby, które nie definiują muzyki hardcore do konkretnego brzmienia albo konkretnej jednej postawy. Hardcore, moim zdaniem, w swoim założeniu ma być open minded i ma być inkluzywny. Zamknięte umysły i gatekeeping to jest największy syf w tej scenie.