Reklama

"Stary klimat w nowoczesnej oprawie"

Warto jednak pamiętać, że były to czasy, w których mało kto słyszał o Meshuggah, muzycy Mastodon czy The Dillinger Escape Plan dopiero co odstawili nocniki, a wszelkie przejawy bardziej stanowczego odejścia od prawideł stadnej brutalności na rzecz szerszej wizji, uważano powszechnie za kompletną głupotę.

Patrick Mameli, wszechwładny lider Pestilence, znalazł kilka chwil, by opowiedzieć Bartoszowi Donarskiemu o powrotnej płycie "Resurrection Macabre".

Minęły dobre dwa lata od czasu, kiedy rozmawialiśmy ostatni raz o twoim projekcie C-187. Nie pamiętam, żebyś mówił wówczas cokolwiek o ewentualnym powrocie Pestilence. Skąd zatem ta decyzja? Co się zmieniło?

Reklama

Nie zmieniło się zbyt wiele. Miało to więcej wspólnego z faktem, że w kontrakcie miałem do nagrania jeszcze jeden album dla Mascot. Ludzie ciągle pytali ich o nową płytę Pestilence. Pomyślałem więc, że jeśli znajdę właściwych ludzi, to może coś zacznie się dziać.

Może na wskrzeszenie Pestilence miał swój wpływ C-187. Może to był początek?

Zupełnie nie. To było kompletnie osobne przedsięwzięcie, również pod względem muzycznym. Niektórym ten projekt nie przydał do gustu, inni ciągle pytali o Pestilence. Powiedziałem zatem: No dobra, zróbmy to!

Obecnie wiele zespołów z odległej przeszłości powraca z niebytu. Nie obawiałeś się, że Pestilence zostanie wrzucony do tego samego worka?

Przyznam, że nie bardzo orientuję się w tym, co dzieje się na scenie. W wywiadach ludzie mówią mi, że reaktywowała się ta czy inna formacja, czasami z ciekawości sprawdzam to w internecie. Materiał na ten album zaczął powstawać dobry rok temu. Przez cały ten okres nie było za bardzo czasu na interesowanie się innymi sprawami.

To czy death metal jest akurat teraz na topie czy nie, nie ma dla mnie znaczenie, podobnie jak dla wielu innych zespołów, które powracają z niebytu. Osobiście nie jestem w ogóle zaangażowany w to, co się dzieje na scenie.

Przyznam, że płyta brzmi naprawdę rasowo. Udało się wam!

Nie ma co ukrywać, gdy odchodziliśmy 15 lat temu, nie wszystkim podobało się to, co graliśmy. Teraz rzecz polegała na tym, żeby wskrzesić Pestilence w jak najlepszej formie, z właściwymi ludźmi, czyli Peterem na perkusji, Patrickiem na gitarze, Tonym Choyem na basie i ze mną na wokalu i gitarze. To był warunek konieczny. Chcieliśmy udowodnić ludziom, że byli w błędzie spisując nas na straty. W studiu, już po usłyszeniu pierwszego utworu, wiedzieliśmy, że będzie to coś wielkiego.

Wielu ludzi z niepokojem oczekiwało "Resurrection Macabre", co wydaje się jak najbardziej naturalne, wziąwszy pod uwagę fakt, że nie było was aż 15 lat. Widzę jednak, że fani są wręcz zachwyceni intensywnością tego albumu.

Wiadomo, minęło 15 lat. Nagrywając "Spheres" chcieliśmy zrobić coś innego, a przy tym pokazać, że jesteśmy dobrymi muzykami, którzy wiedzą jak się gra. Tym razem jednak postanowiliśmy wrócić do podstaw. Ten album miał niszczyć.

Owszem, są tu różne rzeczy, ale czysta brutalność tej muzyki udowadnia, że właśnie tak jest. Myślę, że to nam się udało. Po 15 latach chyba właśnie tego należało oczekiwać, ten zespół tego potrzebował. Na "Spheres" było dużo elementów jazzu, fusion, co nie spotkało się ze zbyt dobrym przyjęciem, zwłaszcza, że był to następca "Testimony Of The Ancient". Teraz wróciliśmy do tego, co było dawniej.

I to jest chyba dla wielu sporym zaskoczeniem. Zwłaszcza dla tych, którzy spodziewali się, że pójdziesz w bardziej niekonwencjonalnym kierunku.

Też tak myślę. Moim zdaniem "Spheres" nie był wcale słabym albumem, choć może nie powinno być na nim nazwy Pestilence. Ale wtedy właśnie coś takiego chciałem nagrać. Wówczas, kontynuacja tego co znalazło się na "Testimony Of The Ancient" byłaby dla mnie bardzo łatwym zadaniem. Wyciągnięcie tego w roku 2009, to coś innego. Stary klimat w nowoczesnej oprawie.

Z drugiej strony nie jest to li tylko uczta dla zwolenników oldskulowego death metalu.

To właśnie chciałem podkreślić. Ci, którzy mnie znają widzą, że z takich rzeczy nie potrafiłbym zrezygnować. Tak było w przeszłości, i nie inaczej jest dziś. Dlatego na tym albumie też miało się znaleźć nieco zawiłego grania. Z drugiej strony to po prostu charakterystyczna cecha mojej gry na gitarze. Kiedy słyszysz jak gram, od razu wiesz, że to Pestilence.

Trzeba jednak pamiętać, że "Resurrection Macabre" unowocześnił to, co było w przeszłości. Dziś mamy rok 2009 i to słychać na tym albumie. Ludzie rozpoznają w tym Pestilence, choć oczywiście widać tu również znak czasu, współczesny sznyt. Jasne, część nowych utworów przywraca w pamięci dawne płyty, ale moim zdaniem również te świeże numery pretendują do miana klasyków.

Mamy tu też znacznie więcej blastów.

Każdy zespół z dobrym perkusistą jest lepszy. Marco Foddis był niezłym bębniarzem, ale to ja namówiłem go, żeby kupił sobie perkusję - to wiele wyjaśnia. Niby był prawdziwym perkusistą. Peter z kolei urodził się, żeby grać na perkusji - to osoba stworzona do grania w takim zespole jak Pestilence. Liczę na to, że w przyszłości znów będę miał okazję z nim pracować. Dobry perkusista to co najmniej połowa sukcesu. Perkusista to podstawa muzyki, to jej szkielet, na którym oparta jest cała reszta.

O blastach myślałem już wieki temu, kiedy zespół stawał się coraz większy, kiedy zaczynaliśmy grać szybciej. Prosiłem o to Marco, ale on nie chciał ich grać. Nie miał na to ochoty i niezbyt dobrze się w tym czuł. Próbowaliśmy parę razy i nawet nieźle to wychodziło, ale on nie miał na to ochoty, więc odpuściliśmy.

Z Peterem wreszcie mogliśmy wejść na te obroty. Nowe utwory są bardziej brutalne, czasami dłuższe, ale nawet nie o to chodzi. Dla mnie wszystko musi mieć swoje proporcje. Nie chcę, żeby to były same blasty od początku do końca. Kupa zespołów opiera swoją muzykę wyłącznie o blasty, wszystko jest maksymalnie szybkie - warto jednak uświadomić sobie, że nie w tym rzecz, że czasami może być to tylko dodatek lub jakaś zmiana, która buduje atmosferę, nadaje kolorów całej muzyce.

Nieźle poradziłeś też sobie z wokalami.

Przez ostatnie 15 lat niezbyt często stawałem przed mikrofonem, chodzi mi, rzecz jasna, o deathmetalowy ryk. Myślę, że mój głos jest dziś niższy, po prostu nieco inny.

Kolejną rzeczą, która czyni z Pestilence zespół jedyny w swoim rodzaju są gitarowe solówki. Tym razem są one nawet jeszcze bardziej wyraziste.

Być może bierze się to stąd, że nie słucham zbyt wiele death metalu, czy metalu w ogóle. Słucham raczej fusion, różnych hybryd, muzyki gitarowej. Dlatego moje solówki nie są typowo metalowe. Jak mówię, w tym co robię, staram się mieszać różne składniki. Dzięki takim zabiegom są one wyraźniejsze, bardziej zauważalne, powstaje większy kontrast. One w pewnym sensie dopełniają każdy utwór.

Album "Collision" C-187 tylko miksowaliście w Danii. "Resurrection Macabre" nagrywaliście już tam w całości.

Z C-187 nagrywaliśmy w Niemczech, a miks odbył się w Danii, tyle że mnie podczas miksów nie było na miejscu, więc trudno tu mówić o jakiś wrażeniach ze studia. Co by jednak nie powiedzieć, Jacob wykonał dobrą robotę, zdecydowaliśmy się więc zarejestrować tam album Pestilence. To studio nie jest aż tak drogie i można spokojnie nagrywać. Nie wiedzieliśmy jednak, że to takie zadupie, w tamtej okolicy po prostu nic się nie dzieje, nie ma żadnego miejsce, gdzie można by pójść. Ale dzięki temu skupiliśmy się wyłącznie na muzyce, i może również z tego powodu płyta jest tak dobra.

Album ukazał się z nowymi wersjami trzech starych numerów Pestilence.

To nie było jakieś wielkie wyzwanie. Chodziło raczej o to, żeby przedstawić te utwory w nowej odsłonie, z nowym perkusistą. Ludzie lubują się w tym co było, w przeszłości, i to dla nich ponownie zarejestrowaliśmy te utwory. Ale przecież nie one są tu najważniejsze, choć dzięki nim fani dostali szerszy obraz Pestilence.

Szkoda, że nie wybrali nic ze "Spheres"; z wielką chęcią zagrałbym choćby "The Level Of Perception" czy "Mind Reflections" - nadał im nowy wyraz, spojrzał z innej perspektywy, wykonał w bardziej brutalnej formie. Wielu ludzi nie lubi tego albumu, a szkoda, bo te utwory są świetne.

Zostaniecie z nami na dłużej?

Nigdy nie wiadomo, co wydarzy się w przyszłości. Jedno jest pewne - nasze intencje były i są prawdziwe. Chcieliśmy po prostu nagrać dobry album, który spodoba się fanom. Nic więcej. Nie chodziło o żadne pieniądze. Niektórzy ludzie mówią, że Pestilence wrócił, żeby zarobić. Co za pier***enie! Ja chcę tylko pojechać na trasę, spotkać się z ludźmi, cieszyć się tym razem z nimi.

Dzięki za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: utwory | klimat | powroty
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy