Reklama

Renata Przemyk: Być jak Lara Croft (wywiad)

W rozmowie z Interią Renata Przemyk opowiada, jak "okłamuje" swoich najbliższych, dlaczego nie została telewizyjną jurorką i co łączy ją z Larą Croft, bohaterką słynnej gry komputerowej.

Pod koniec września ukazał się nowy album Renaty Przemyk - "Rzeźba dnia". Płyta lekka, z dużą ilością elektroniki.

Michał Michalak, Interia: Jesteś zaskoczona tym, jak wiele osób jest zaskoczonych brzmieniem "Rzeźby dnia"?

Renata Przemyk: - I tak, i nie. Przy każdej płycie staram się czymś zaskoczyć. Zresztą nawet gdybym się nie starała, to pewnie by tak było. Nie jestem w stanie długo zajmować się dokładnie tym samym. Od zawsze lubiłam eksperymentować, mieszać gatunki, brzmienia, a jak pojawia się coś nowego, są dodatkowe środki artystyczne, którymi można wzmocnić przekaz, to ja na pewno z nich skorzystam. Przede wszystkim starałam się, żeby to stanowiło spójny przekaz z całością. I po drodze faktycznie pasowały mi nowe brzmienia, których wcześniej nie wykorzystywałam. Oczywiście liczyłam, że to będzie miła niespodzianka dla odbiorców.

Reklama

Zauważyłem taką zabawną prawidłowość przy tej płycie. Dziennikarze mówią: "o kurczę, jak klubowo i współcześnie", a ty mówisz: "ale ja przecież zawsze byłam eklektyczna".

- To prawda. Jeżeli ktoś się przyjrzy temu, co działo się na poprzednich płytach... te nowoczesne, elektroniczne brzmienia pojawiły się u mnie pierwszy raz w 1999 roku.

Na "Hormonie".

- "Hormon" w zasadzie cały był elektroniczny. Tam proporcje były chyba jeszcze bardziej na korzyść elektroniki niż tutaj. Dla mnie to jest, że tak powiem, chleb powszedni. Zawsze te proporcje są dobierane tak, żeby stanowić dobrą bazę dla treści, dla tekstów, dla przekazu.

Może to zaskoczenie wynika też z faktu, że jest tak lekko. Być może ludzie inny obraz sobie poukładali wcześniej w głowie.

- (śmiech) Mogłam troszkę przyzwyczaić do tego, że jest mrocznie, że jest refleksyjnie. Tutaj też jest refleksyjnie, ale faktycznie trochę mniej ponuro. Może się zmieniło. Może faktycznie widzę światełko w tunelu i jest więcej tych pozytywnych aspektów. Wiem, że ta płyta jest tak odbierana - jako najbardziej pozytywna ze wszystkich moich. To jest odzwierciedlenie tego, co się dzieje w moim życiu prywatnie, zawodowo. Jest bardzo energetycznie teraz, jest intensywnie, dużo się dzieje i siłą rzeczy musiało to znaleźć oddźwięk na płycie. Zawsze jednak będzie wystarczająco refleksyjnie i wystarczająco wyraziście, żeby nie pozostawić słuchacza obojętnym.

A czy inspiracją okładki była Lara Croft?

- Poniekąd. Chodziło o parę aspektów naraz. O kwintesencję kobiecości. Ona jest tam tak ubrana, że wszystkie atrybuty są na wierzchu. A jednocześnie jakaż siła i skuteczność w walce ze złem tego świata, w dochodzeniu do celu i stawaniu po stronie prawdy.

Jeśli dobrze odczytuję intencję graficzki (Marianna Strychowska - przyp. red.) i twoje, jest to takie alter ego dla ciebie. Czy utożsamiasz się w jakiś sposób z Larą Croft?

- (śmiech) Chciałabym być tak samo skuteczna, tak samo kobieca i całym sercem opowiadam się po stronie sprawiedliwych.

Kiedy słuchałem singla "Kłamiesz", to przypomniał mi się film "Było sobie kłamstwo", w którym przedstawiona jest utopijna wizja świata, gdzie ludzie nie wynaleźli jeszcze kłamstwa. I to wcale nie było takie super.

- Jeszcze jest film "Kłamca, kłamca" z Jimem Carreyem. Też się okazało, że ludzie nie mają aż tak dobrych charakterów. Gdyby mówili to, co myślą, toby się zrobiło niezłe zamieszanie.

Kłamstwo jest niezbędne do tego, żeby społeczeństwo funkcjonowało i się nie rozleciało?

- Bardzo chciałabym zaprzeczyć.

Ale się nie da.

- Nie mam recepty na to, żeby w każdym detalu, w każdej najdrobniejszej rzeczy mówić prawdę. I nie jestem z tych, którzy pierwsi rzucą kamień. Tak, zdarzyło mi się powiedzieć przyjaciółce, że ładnie wygląda albo komuś nie zaprzeczyć, kiedy zaprzeczenie miałam wrażenie, że go zabije.

- Możemy przejść do poważniejszych kwestii np. choroby. Też nie mówię dziecku, że ekologicznie zbliża się katastrofa i nie wiadomo, jak długo ten świat będzie jeszcze istniał (śmiech). Czy ja kłamię?

To już jest przemilczenie.

- No właśnie. Czy przemilczenie to już jest kłamstwo?

Jakbyś powiedziała, że nie zbliża się katastrofa, to wtedy byś kłamała.

- Ale jak mówię "poradzisz sobie", kiedy widzę, że jest jakiś dramat przed którąś z klasówek, to kieruje mną głęboka wiara w moje dziecko.

Też nie kłamstwo.

- No i tutaj już naciągamy linkę. Czy to jest kłamstwo? Można by otworzyć dyskusję, ale myślę, że nie miałaby końca.

Naukowcy policzyli, że człowiek kłamie 88 tys. razy w ciągu życia, co daje cztery kłamstwa na dzień.

- Myślę, że to jest kompletnie niemiarodajne, bo ktoś pytany o to, czy kłamie, nie powie prawdy.

Paradoks kłamcy.

- Tak. Ale żeby nie zgubić najważniejszego - prawda jest najistotniejsza. Miłość bez prawdy i życie bez miłości jest martwe. Nawet jeżeli zdarzają się drobne kłamstwa, to powinno nam przyświecać dążenie do prawdy. Amen.

Opisując tytułowy utwór z tej płyty, powiedziałaś coś, co mnie bardzo zaciekawiło: "Czuły dotyk rzeźbi ciało kochanka na obraz i podobieństwo własnych wyobrażeń". Czy to oznaczy, że kochamy przede wszystkim swoje wyobrażenie na temat danej osoby a nie to, jaka jest naprawdę?

- Żadne z nas nie urodziło się skrajnym altruistą i kimś, kto kompletnie nie dostrzega siebie i swoich potrzeb. Nie ma takiej możliwości. Są osoby, które potrafią powściągnąć ego w tej miłości, a są też takie, które jednoznacznie utożsamiają swoje szczęście z zaspokojeniem swoich potrzeb w każdym aspekcie - również w wymuszaniu na drugiej osobie by była taka, jaką się od niej oczekuje.

- Ale jednocześnie przy bliskim byciu z sobą dwojga kochających się osób każde z nich mimowolnie dostosowuje się do tego dotyku i chciałoby spełniać te oczekiwania. Też w tym nie ma nic złego.

Problem może się pojawić wtedy, kiedy te wyidealizowane wyobrażenia nie zbiegają się w jednym punkcie.

- Tak, to jest odwieczny problem (śmiech).

Pytanie, czy jedna osoba ma naginać swoje bycie do drugiej osoby czy lepiej odpuścić...

- To jest kolejne odwieczne pytanie. Każdy będzie musiał sobie sam na nie odpowiedzieć.

Czy na przestrzeni ostatnich lat pojawiały się propozycje objęcia posady jurora w jednym z talent shows?

- Były takie propozycje. Ale ja się wyjątkowo rzadko zgadzam na siedzenie w jury w jakimkolwiek wydarzeniu - są przeglądy, są jakieś festiwale... Mam duży dystans do oceniania kogoś. Zdaję sobie sprawę z tego, że po 25 latach śpiewania mogę wiedzieć coś, co się może przydać debiutantom.

No tak, to już są określone kompetencje.

- Ale ciągle nie jestem w stanie się przełamać. Co jest lepsze - jabłko czy gruszka? Jednemu się podoba to, drugiemu tamto. Ktoś potrafi małym głosem tak przekazać treść, że można się wzruszyć i popłakać. Ktoś, kto ma wspaniałą technikę, wielki głos zaśpiewa znakomicie technicznie, ale nie będzie takiego przekazu emocjonalnego. Jeśli chodzi o przyznanie nagrody, to ja zawsze będę za tym, który dotarł do ludzi. Często było tak, że czuli się skrzywdzeni ci doskonali technicznie, no bo przecież "ja byłem lepszy". Jednak po przemyśleniu stwierdziłam, że moja aktywność w tej dziedzinie nie będzie wykraczać poza przeglądy na małych festiwalach.

Czyli nie wynika to z twojej awersji do samej instytucji talent shows?

- Trochę wynika. Tłumaczono mi, że każdy z tych talent shows jest inny...

"Nasz jest wyjątkowy".

- Tak, "nasz jest wyjątkowy". Jest zasadnicza różnica, kiedy dany zespół może pokazać swoje piosenki, w swojej interpretacji, w swoim wykonaniu i pokazać kawałek swojej wizji muzyki. Zupełnie inaczej jak się wybiera człowieka i wkłada go w inną stylistykę, gdzieś tam losowo dobierając utwór, którego on sam by w życiu nie wybrał. Na pewno nie można wybierać artysty na podstawie tego, że jak kosiarka wszystko równo zetnie.

- Zdarzało mi się oglądać niektóre z tych programów i uwagi jurorów czasem były druzgocące. Ktoś nie miał szansy pokazać siebie, bo repertuar był kompletnie nie w jego stylu i nasłuchał się rzeczy, po których ktoś słabszy psychicznie pewnie w ogóle zrezygnowałby ze śpiewania. Jeszcze kiedyś, w "Idolu" to komentarze naprawdę zwalały z nóg.

Wtedy jeszcze była moda na upokarzanie uczestników tych muzycznych programów. Teraz to się chyba przeniosło do kulinarnych.

- Naprawdę nie wiadomo było, czy się oburzać czy współczuć.

Mówiłaś na początku rozmowy o światełku w tunelu, o swoim stanie ducha, a ja się zastanawiam, czy po 25 latach na scenie są takie rzeczy, które ekscytują jakby mniej. Jak to jest być sławną piosenkarką tyle lat? (śmiech)?

- (śmiech) To pytanie z gatunku co pani czuje, jak pani całuje. Jaki jest mój stan ducha po 25 latach? To co robię, ekscytuje mnie bardzo. Z biegiem lat nawet coraz bardziej. Poznając więcej możliwości technicznych, rozwijając się jako człowiek, jako kobieta, obserwując siebie i innych ludzi, coraz lepiej jestem w stanie wyrazić się w tym, co robię. Jest to dla mnie coraz bardziej wciągające niż odwrotnie. Otwierając kolejne drzwi, mam więcej środków, więcej możliwości ekspresji. Nigdy nie poznamy świata w całości, ale sam proces jest niezwykle ekscytujący...

[Naszą rozmowę przerywa harmider przechodzącej wycieczki szkolnej. Dzieci machają do Renaty Przemyk, wokalistka odmachuje.]

- Kwiat młodzieży zobaczy piękną kopalnię i bardzo dobrze.

Dzieciaki wrócą do domów i: "Mamo, mamo, widzieliśmy Renatę Przemyk"!

- To mogła być zagraniczna wycieczka, jakieś obce języki tu dochodziły. Moja sława tam nie sięga (śmiech).

- Ta moja sława jest na tyle umiarkowana, że mogę normalnie żyć, co mnie bardzo cieszy.

No w Wieliczce na pewno.

- Ja tutaj jestem w domu. Przychodzi pani kelnerka i pyta, czy to co zwykle. W markecie, w którym robię zakupy, kasjerka mówi: "byłam na pani koncercie". Dostaję dodatkowe gadżety przy kasie "bo mi zostało z dzisiaj". Takie, co się dołącza do zakupów powyżej 50 złotych.

Tak, w Lidlu są takie zabawki.

- Już nie ma.

Ojej.

- Jest miło, jak ktoś gdzieś tam rozpozna i w urzędzie coś można szybciej załatwić... To jest sława, która jest fajna. Idę ulicą i ktoś, kto mnie nie zna osobiście, woła: "Cześć Renata, co tam u ciebie?". Kiedyś czułam się taka wywołana do tablicy. Ale bardzo szybko nauczyłam się odpowiadać: "Dzięki, w porządku"!

- Ja byłam strasznie nieśmiała kiedyś. Chorobliwie. I to bardzo mi pomogło wyjść do ludzi, przełamywać kolejne bariery, zobaczyć w drugim człowieku kogoś podobnego do siebie. Ludzie przychodzili po koncercie i mówili o tekstach: "to jest o mnie, ja też tak czuję". Fajnie jest zorientować się, że jest tylu podobnych do mnie.

A czy z tą nieśmiałością wiązała się też straszna trema sceniczna?

- Oczywiście!

I zniknęła?

- Nie, nie, jak ktoś miał tremę, to ona nie znika. Ona się trochę zmienia. Bo wiadomo, że inaczej się czuje debiutantka nastoletnia czy dwudziestoparoletnia, a inaczej te 25 lat później, kiedy doświadczenie robi swoje. Wtedy szło się na żywioł. Jak pierwszy raz zobaczyłam odsłuch, ja nie wiedziałam, co to jest kompletnie. Praca z mikrofonem też była mi obca. Także to, że się opanuje warsztat, pomaga bardzo. To że czuje się życzliwość ludzi z widowni, pomaga ogromnie. Jak się dostaje energię zwrotną, człowiek ma ochotę pofrunąć.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Renata Przemyk
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy