Pola Maj o solowej działalności. "To tak jakbyś zakładał te same buty, ale nowe" [WYWIAD]
Pola Maj, dotychczas znana z działalności w duecie, zdecydowała się na solową karierę, motywowaną - jak przyznaje - potrzebą "oddechu" i wzięcia pełnej odpowiedzialności za własne projekty. Artystka w rozmowie z Interią Muzyka opowiada o wyzwaniach związanych z samodzielnym podejmowaniem decyzji, fascynacją brzmieniami lat 90. oraz najnowszym utworze "Nie mam się już czego bać", który stał się częścią programu RADAR Polska.

Wiktor Fejkiel, Interia Muzyka: W ostatnim wywiadzie dla Interii Muzyka, wtedy jeszcze z Adamem Baranem, powiedzieliście, że myślicie, że wyjście z tego duetu i solowe działania to kwestia czasu, bo każdy z was potrzebuje oddechu i odpowiedzialności. "Potrzeba oddechu…" to był właśnie ten impuls, który rozpoczął twoją solową karierę?
Pola Maj: - Wydaję mi się, że tych impulsów było naprawdę wiele i zbierały się od jakiegoś czasu. Katalizatorem były wydarzenia, które towarzyszyły nam w trakcie pisania ostatniego albumu z Adamem. Utwierdziłam się w przekonaniu, że potrzebuję zabrać głos jako "ja".
Traktujecie to jednak jako koniec duetu czy chwilową przerwę?
- To na pewno nie jest koniec. Oba te żywioły będą żyły swoimi życiami i w swoim czasie. Prawdę mówiąc, moje działania solowe spowodowały, że w duetowych kwestiach zaczęliśmy oddychać świeżym powietrzem - otworzyliśmy okno w zatęchłym pokoju i atmosfera mocno się przewietrzyła. Więc paradoksalnie ten rozwód dał nam sporo nowej ochoty na to, by razem działać i nabrać do tego większego luzu.
Jesteś artystką, która ma ogromne doświadczenie w branży muzycznej, jednak od zawsze pracując w większych lub mniejszych zespołach. Napotkałaś już jakieś trudności jako solistka, czy na razie chłoniesz tę "wolność" twórczość?
- Byłam przyzwyczajona do tego, że w całej tej sytuacji stricte kompozytorskiej i twórczej, ktoś mi towarzyszył. Tak się złożyło, że od długiego czasu był to Adam. Zabawne to było, że nawet na pierwsze wizyty u mojego producenta Jeremiasza, z którym uwielbiam pracować i którego poznałam już przy pracy nad "Burzą", więc nie był mi obcy, zabierałam Adama, bo miałam poczucie, że potrzebuję od niego mentalnego wsparcia, podczas podejmowania pewnych decyzji - na przykład brzmieniowych.
Czyli na początku to przyzwyczajenie "duetowe" wzięło górę…
- Chciałam się w pewien sposób ubezpieczyć jego obecnością, ale sam za trzecim razem zwrócił mi uwagę, że przecież doskonale wiem, o co mi chodzi, i że ostatecznie i tak sama podejmuje decyzje. Koniec końców jego obecność była zbędna. Zupełnie naturalnie zaczęłam osadzać siebie w tym całym procesie kreatywnym, głównie producenckim. Na początku paradoksalnie najgorsze było dla mnie podejmowanie decyzji, nie mogłam zrzucić już połowy odpowiedzialności na Adama, gdyby coś ostatecznie poszło niekoniecznie dobrze. Zabawne, jednocześnie bałam się tego i pragnęłam naraz.
Nie próbowałaś jednak obrócić tej decyzyjności w swój atut? W końcu mogłaś realizować swoje pomysły w pełni, bez żadnych kompromisów.
- Gdy znaleźliśmy wspólny mianownik dla mojego wydawnictwa, stało się to dla mnie bardzo dużym paliwem napędowym. Wraz z moim producentem Jeremiaszem, wiedzieliśmy już, w którym kierunku mamy podążać. Z każdym kolejnym spotkaniem nabierałam coraz więcej pewności siebie, a decyzyjność stawała się w końcu przyjemnością i przychodziła mi łatwiej, naturalniej.
Co do roli bycia songwriterem… pisanie dla innych zawsze jest prostsze niż dla samego siebie - dość naturalnie jest pozbawione jakiegoś takiego ciężaru. Kiedy piszesz dla kogoś, ta osoba mocno kieruje cię i opowiada, w jaką stronę ma to pójść - automatycznie zmieniam się w kogoś w rodzaju posłańca. Natomiast kiedy piszę sama dla siebie, ten dystans znika, emocje są większe, bo moje, często graniczne, pojawia się także krytyk, więc proces staje się nieco trudniejszy.
Towarzyszy ci takiego poczucie bycia debiutantką?
- Myślałam, że ten przeskok na solową działalność, będzie dla mnie nieco bardziej naturalny, ale jednak zmieniło się całe otoczenie, cały anturaż, proces i rzeczywiście poczułam się, jakbym debiutowała. Ludzie, którzy byli z nami gdy tworzyliśmy w duecie, też są ciekawi, jaka część mnie i w jakim stopniu manifestowała się w tamtym projekcie - czy ta siła, która pchała duet, ten drive pomiędzy mną, a Adamem były zbilansowane, czy też nie, więc jest w tym coś uroczo podniecającego. To tak, jakbyś założył te same buty, ale nowe.
Dotychczas ukazały się trzy twoje single: "To twoja wina", "Wyjmij mnie" i najnowszy "Nie mam się już czego bać". Jesteś zadowolona z ich odbioru?
- Ogromnie! To jest niesamowite, że my w duecie zabraliśmy naprawdę wspaniałą grupę adoratorów naszej muzyki i wrażliwości, którzy poszli za mną w te działania solowe i obdarzyli ogromnym kredytem zaufania i wsparcia. Wchodziłam w to bez jakichś większych oczekiwań - to po prostu była czysta potrzeba wyjścia do ludzi z czymś swoim. Więc biorąc pod uwagę to, że wzięło się to z bardzo silnego imperatywu, to odbiór tych singli jest dla mnie absolutnie zawstydzający i porażający. Do tego wiesz, zdaję sobie sprawę, że nie są to piosenki z "pierwszych stron gazet" - to było dość oczywiste, że nie skręcę teraz w super skrajnie popowy i mainstreamowy świat, bo to nie byłabym ja.
Wskazują one dość jasno kierunek, jeśli chodzi o brzmienie, w jakim będziesz chciała teraz podążać?
- Wydaję mi się, że tak, choć nic nie jest wieczne, a ja lubię bodźce. Na początku podchodziłam do tego materiału bardzo piano centrycznie. To się jednak zmieniło w procesie produkcyjnym, w którym byłam zresztą dosyć aktywna. Był taki moment, gdzie na przykład wyszłam z inicjatywą zmiany głównego instrumentu harmonicznego - z pianina na gitarę w "To Twoja Wina". Bawiliśmy się, kombinowaliśmy, wiedziałam, że chce dzwony kościelne, rozstrojone pianina, ciepłe barwy, miękkie syntezatory, dzwonki, harfy i żywe skrzypce. Wszystko to słychać, i wszystko to w jakimś stopniu kierunkuje ten materiał. Ale co będzie dalej? Zostawiam sobie zapas na kombinowanie i eksperymentowanie, bo ja szybko się nudzę i mam super szerokie spektrum zainteresowań muzycznych.
Dość mocno słyszalna jest również taka ciągota do brzmień inspirowanych latami 90…
- Mocno nasiąknęłam tymi brzmieniami, gdy byłam w okresie formatywnym. Swoją drogą to są niezwykle barwne lata, zarówno dla muzyki mainstreamowej, jak i po prostu alternatywnej. Ikony, supermodelki, skandale. Trochę smutno patrzy się na dzisiejszą rzeczywistość popkultury, biorąc pod uwagę to, co działo się wówczas. Myślę, że te lata są czymś, co najbardziej przyczyniło się do ukształtowania mojego muzycznego światopoglądu.
Tori Amos, Bjórk, Radiohead, Pj Harvey, artyści ryzykujący, łamiący konwenanse, kombinujący i prawdziwi do bólu. Zależy mi na tym, by piosenki, które teraz tworzę były właśnie prawdziwe, mocne, wypchane emocjami, ponadczasowe, nie interesują mnie produkty z krótkim terminem ważności.
Niedawno wydałaś swój trzeci singiel "Nie mam się już czego bać", który stał się częścią projektu RADAR Polska. Byłaś zaskoczona zaproszeniem do tego programu?
- Byłam i zaskoczona i szczęśliwa, że to akurat mnie zaproszono do programu. Bardzo się cieszę, że Spotify mnie zauważyło i postanowiło zwiększyć moją widoczność.
Mogłabyś nam zdradzić, na sam koniec, czy ten solowy projekt jeszcze w tym roku zostanie zwieńczony czymś większym?
- Mogłabym, ale nie zdradzę (śmiech). Miejcie oczy i uszu szeroko otwarte…








