Reklama

"Obraz naszych poszukiwań"

Gratuluję wam nowej płyty. Wydaje mi się, że wasza dyskografia wreszcie pokazuje prawdziwe oblicze zespołu, który pisze dobre piosenki i zarazem nie stroni od eksperymentów i improwizacji.

Dziękuję, bardzo mi miło. Nowa płyta to w pewnym sensie odskocznia, chociaż zawsze chcieliśmy coś takiego nagrać. Wreszcie dokonaliśmy tego.

Wasze improwizacje wcześniej mogliśmy usłyszeć na koncertach.

Dlatego właśnie zawsze chcieliśmy nagrać taką płytę, ale nigdy nie mieliśmy na to czasu. Ten album wymagał zamknięcia się w studiu i poeksperymentowania. Zazwyczaj wchodziliśmy do studia z gotowym materiałem i rejestrowaliśmy go w dwa tygodnie. Dzięki temu, że płyta "Korova Milky Bar" została nagrana szybko, mieliśmy studio dla siebie przez kolejne dwa tygodnie.

Reklama

Przychodziliśmy rano i graliśmy sobie jakieś dziwne dźwięki. Wszystko rejestrowane było na twardym dysku. Jedynym naszym problemem była jego objętość - baliśmy się, że w pewnym momencie zabraknie na dysku miejsca (śmiech).

Kto pierwszy wpadł na pomysł nagrania płyty z improwizacjami?

Temat wyszedł przy okazji nagrywania "Korova Milky Bar". Mieliśmy studio wynajęte na miesiąc, ale piosenki nagraliśmy dużo szybciej. I w te dwa wolne tygodnie zaczęliśmy rejestrować nasze improwizacje. Ciężko powiedzieć, że wszystkie mieliśmy tak do końca opracowane. Oczywiście część tych improwizacji gramy na koncertach. Chociaż na "Skalarach, mieczykach, neonkach" nie znalazł się utwór, którym kończymy koncerty [chodzi o kompozycję "Mickey" - przyp. red.]. Stwierdziliśmy, że on nigdy nie zostanie zarejestrowany, zawsze będzie świeży i będzie się zmieniał.

Jak wyglądała ta sesja nagraniowa? Czy przychodziliście do studia i zaczynaliście po prostu grać na "raz, dwa, trzy"?

Dokładnie tak jak mówisz. Wchodziliśmy do studia Radia Katowice, a jest to bardzo nowoczesne i zarazem duże studio - każdy mógł się rozłożyć ze sprzętem w odległym kącie. I jeżeli ktoś miał jakiś pomysł, to podawał motyw i reszta się dołączała. Jak ktoś miał ochotę na kawę, to wychodził ze studia, a reszta grała. Nawet trzaśnięcia drzwi osób wychodzących były rejestrowane.

W sumie nagraliśmy 9 godzin muzyki, a z tego musieliśmy wykroić 60-70 minut muzyki. I z tym był największy problem, bo materiał nagrany został dwa lata temu i my przez ten czas nie zajmowaliśmy się nim, nie miksowaliśmy go. A obiecaliśmy fanom, że ukaże się na płycie.

Początkowo mieliśmy zamiar wydać go w niskim nakładzie. Płyta miała mieć taki niszowy sznyt. Okładka miała być kartonowa, ręcznie zrobiona. W sumie gratka dla fanów, totalne podziemie. Ostatecznie postanowiliśmy płytę wydać w normalny sposób. I jest to pełnowymiarowy album w naszej dyskografii.

A czym różnią się utwory z płyty od ich koncertowych wersji? Powiedziałeś, że nie nagraliście jednego z utworów improwizacyjnych, ponieważ ciągle chcecie go zmieniać.

Generalnie niczym się nie różnią. A co do "Mickey", to kompozycja ta został zarejestrowana tylko przez naszego akustyka koncertowego. Nie chcemy go jedynie nagrać w studio. W pewnym sensie zbliżonym utworem jest kompozycja "Nr. 9". Podobne są motywy przewodnie tych improwizacji. Właściwie to wszystkie nasze improwizacje są odrobinę do siebie podobne, bo czasami ciężko nam coś nowego wymyślić w danym momencie.

A na koncertach grając materiał ze "Skalarów..." też przede wszystkim improwizujemy. Może poza czterema utworami, które są bardziej piosenkowe i mają swój początek i koniec. Zresztą jest to pewne rzeźbienie - nie ma takiej pewności, jak to jest w przypadku piosenek. Dlatego wszystko się może wydarzyć.

Wydaje mi się, że utwór "Czerwony notes, błękitny prochowiec" mógłby spokojnie stać się przebojem, gdyby zaprezentować go w bardziej standardowej wersji.

Dokładnie. Ta wersja, która znalazła się na płycie, jest bardzo uboga, minimalistyczna: gitara, klawisze i wokal. Pamiętam, że kiedyś graliśmy w studiu im. Agnieszki Osieckiej i zaprezentowaliśmy ten utwór w bogatszej wersji. I gdyby tak nagrać ją na płytę, to byłby to pewnie kolejny singel. A tak będzie nim tylko utwór "Życie to surfing". Na tym się zakończy.

Nie będzie również żadnego teledysku. Dlatego, że to jest specyficzne wydawnictwo. Jak się sprzeda, to dobrze. Zawsze chcieliśmy nagrać taką płytę i w tym momencie zrobiliśmy to.

Poruszyłeś temat sprzedaży płyty. Nie boicie się, że odwrócą się od was fani, którzy lubią Myslovitz tylko ze względu na przeboje?

Nie. Ta płyta to w pewnym sensie obraz naszych poszukiwań. My wciąż szukamy czegoś nowego, nowego patentu na nasze granie. Żeby kolejna płyta nie była podobna do poprzedniej. Chcemy w zespole świeżości. Może dołożymy więcej elektroniki? Następna płyta na pewno będzie wydana inaczej. Nie wiem, może to jest kwestia znalezienia innego producenta, może kwestia aranżacji albo innego myślenia o nagrywaniu.

Ja jestem zwolennikiem minimalistycznych aranży, gdzie każdy dźwięk ma swoje miejsce i nie ma przepychu. Mam nadzieję, że pójdziemy teraz w tym kierunku.

Czyli "Skalary..." można potraktować jako nowy kierunkowskaz muzyczny i artystyczny dla Myslovitz?

Myślę, że tak. Na pewno robiąc nowe piosenki będziemy patrzeć na nie inaczej, niż to było na początku. Wtedy ważne były dla nas przede wszystkim fajne melodie. Teraz może będziemy to próbować jakoś "zakwaszać".

Wiesz, to właściwie jest wszystko kwestia producenta. Obecnie jesteśmy na etapie szukania go. Mamy już kilku na oku. Mam nadzieję, że uda nam się z jednym z nich popracować. Uważam, że producenci mają dużo do powiedzenia, bo troszkę inaczej na to wszystko patrzą. Mogą na pewno dużo wnieść i zmienić w aranżacjach.

Czy macie już zarysy nowych piosenek. Jakieś pomysły?

Pomysły na pewno każdy z nas gdzieś tam po domach ukrywa, jak to zawsze bywa. Jesteśmy dość twórczym zespołem i nawet jak nie gramy na próbach, to zawsze coś się ułoży na trasie lub w domu. Do tej pory mamy cztery kawałki, z czego jeden jest skończony. A trzy pozostałe są w formie zarysu. Jeden z nich "piłowaliśmy" nawet cały czas podczas trasy z The Corrs. Chcieliśmy usłyszeć jak on zabrzmi na dobrym sprzęcie i w dużej sali.

Myślę, że jak się spotkamy na próbach w styczniu i w lutym, to wtedy pojawi się więcej kompozycji. Zawsze mamy taki problem, że jak się pojawia więcej utworów, to nie zawsze są one ze sobą spójne i trzeba poszukać jakiegoś wspólnego porozumienia, konsensusu - jak to mówi nasz prezydent. I żeby one do siebie pasowały.

Nastawiacie się na rynek Zachodni. Czy płyta wyjdzie także w języku angielskim?

Powiem ci, że to ciężkie pytanie. Sam jeszcze nie wiem. Dziennikarze pytają się nas również, czy "Skalary..." zostaną wydane po angielsku. Właściwie z tym nie byłoby problemu, bo na albumie znajdują się tylko cztery teksty. Ale najpierw trzeba znaleźć wydawcę, który zainteresuje się publikacją materiału tam. A to proste nie jest.

Ciężko jest mi w tym momencie odpowiedzieć na to pytanie. Nie wiem jeszcze, czy będziemy nagrywać nową płytę równolegle po angielsku. Nie mam pojęcia. Może Przemek coś wie?

(W tym momencie przychodzi Przemek Myszor)

Przemek: Szczerze mówiąc ja też nic nie wiem. W tym temacie nie mam nic do powiedzenia.

Generalnie czekamy na jakieś wymierne odpowiedzi z Zachodu i czy jeszcze będziemy tam jeździć. Ponieważ wiadomo, że nie wszędzie nasza płyta wyszła. Na przykład teraz graliśmy sporo koncertów w Wielkiej Brytanii, gdzie album się nie ukazał, gdzie nie mamy poparcia naszej firmy płytowej i innych rzeczy, które są potrzebne, żeby tam zaistnieć.

Dlatego wszystkie nasze przyszłe działania związane z rynkiem europejskim musimy dokładnie przemyśleć. Przede wszystkim to, czy i gdzie będziemy jeździć. Oczywiste jest to, że zespół koncertuje tam gdzie jest popularny. I istotny jest tu aspekt marketingowy. Czy nam to się opłaci, bo jak na razie wojaże po Zachodzie sponsorowaliśmy sobie sami. Dlatego czekamy na jakieś sygnały - czy jest jeszcze sens wydawać tam płytę.

Poza tym jesteśmy jednak zmęczeni tym wszystkim i nie do końca wiemy, jak to będzie jeszcze wyglądało. Może jakbyśmy się spotkali za dwa miesiące, wtedy powiedziałbym ci dokładnie, jak się sprawy potoczą. Z czasem nabierzemy do tego dystansu i zastanowimy się nad tym tematem.

Ale trasę koncertową po Europie zachodniej chyba trzeba zapisać po stronie pozytywów?

Przemek: Tu zdania w zespole są podzielone. Ale to nie jest jeszcze temat na rozmowę. Przynajmniej na razie.

Jacek: Na trasę wzięliśmy ze sobą płytę i gadżety. I wydaje mi się, że podczas koncertów mogliśmy sprzedać więcej płyt niż normalnie w sklepach. Tak mi się przynajmniej wydaje. Bo do tej pory niby sprzedawaliśmy album w jakimś kraju, ale czasami nie było go w sklepach, z różnych zresztą przyczyn. Bo płyta na pewno jest w sklepach w Szwajcarii, jest również w Niemczech. A "Korova..." w sumie ukazała się w 24 czy 29 krajach. Niestety, nie wszędzie jest ona dostępna.

Teraz mamy taki komfort, że działa nasz sklep internetowy i można naszą płytę zakupić właściwie z każdej części świata. Wcześniej tego nie było. Mam nadzieję, że to jakoś pomoże.

Ale tak jak mówiłem, potrzebna jest promocja, poparcie firmy płytowej. A wytwórnia musi w tym czuć zysk, bo inaczej nie ma szans na pomoc z jej strony. To wszystko jest jak zamknięte koło. Bo my możemy tam jeździć, dawać z siebie wszystko, zajeżdżać się na śmierć, ale z tego nie będzie wymiernej korzyści.

Na pewno możemy powiedzieć sobie jedno. Nazwa zespołu jest znana na Zachodzie. I jeżeli ktoś starszy kojarzy Polskę z Ireną Santor czy z Czesławem Niemenem, to na pewno młodsza i średnia część pokolenia będzie kojarzyła z Myslovitz.

To opowiedzcie może o trasie z innej strony. Graliście już między innymi u boku Iggy'ego Popa, Simple Minds i ostatnio The Corrs. Z kim załapaliście najlepszy kontakt, kogo najmilej wspominacie?

Jacek: Chyba najlepszy kontakt mieliśmy z Corrsami. Pomimo tego, że byliśmy zespołem rozpoczynającym ich koncerty, to traktowani byliśmy na równych prawach. Część zespołu Myslovitz zakolegowała się z ekipą. To bardzo mili ludzie. Zawsze służyli nam pomocą, byli dla nas dostępni.

Poza tym dziewczyny z The Corrs podczas każdego koncertu mówiły o nas, chwaliły naszą płytę i poszczególne piosenki. To na pewno działa na ludzi, którzy przychodzą na koncerty. My również im się rewanżowaliśmy. Przemek zawsze przed naszym ostatnim kawałkiem dziękował The Corrs za zaproszenie nas na trasę. Naprawdę miło wspominamy trasę z nimi.

Wcześniej mieliśmy możliwość zagrania z Simple Minds i Iggym Popem. Tamte ekipy to również sympatyczni ludzie. Tyle, że z nimi nie byliśmy tak długo.

Przemek: Właśnie, z Corrsami byliśmy długo. Wiesz, to był cały miesiąc - osiemnaście koncertów. Była okazja żeby się poznać. Nie ukrywam, że z samą rodziną Corrs na gruncie towarzyskim, bo oczywiście widzieliśmy się codziennie, spotkaliśmy się raptem ze trzy-cztery razy. Łatwiej było załapać kontakt z ich ekipą muzyczną. Bo The Corrs byli dosyć zajęci. Jakieś wywiady, promocje, podpisywanie płyt.

A poza tym kolesie są z Irlandii. Są prawie jak my, szybko załapaliśmy kontakt śmiech. Okazali się naprawdę bardzo fajnymi i skromnymi ludźmi. A cała ich ekipa techniczna to masakryczna ilość ludzi. Tam chyba było z pięćdziesiąt osób. Jak robiliśmy "rodzinne zdjęcie", to na scenie było pełno ludzi. Ale wszyscy nas ciepło przyjęli i wyglądało na to, że podobała im się nasza muzyka. Chwalili nas, a właściwie mogli przecież nic nie mówić. A zachowywali się w ten sposób, że ich to ewidentnie kręciło.

A wracając do twojego pytania, to część tych ludzi znamy z trasy Iggy'ego Popa. Bo główny product manager The Corrs jeździł również z nim. Kilka osób powiedziało nam, że znają nas też z trasy z Simple Minds. To jest ta sama ekipa, to wszystko kotłuje się w tym samym kręgu.

Jeszcze a propos The Corrs, to wszelkie teksty, że nasze zespoły nie zgrają się muzycznie czy artystycznie, były nie na miejscu. Naprawdę trasa była przemiła. I trzeba podkreślić, że to bardzo skromni ludzie. Bo przecież oni są bardzo popularni w Europie. A my przy nich jesteśmy tacy malutcy [tu Przemek pokazał palcami, jak malutki był Myslovitz przy The Corrs - przyp. red].

Jacek: Nie było jakiś chorych akcji, że na przykład oni nas ściszają podczas występu, bo my ich tylko supportujemy.

Przemek: Wręcz przeciwnie. W Niemczech była taka sytuacja, że lokalny promotor miał zastrzeżenia co do naszej głośności. I chciał nas przyciszyć. A nagłośnieniowiec The Corrs powiedział kolesiowi: "Co to znaczy ciszej? Oni grają swoje, Corrsi swoje". I w ogóle kazał mu spadać. Podobnie było zresztą na Iggym Popie. To są gwiazdy, oni nie muszą uciekać się do takich akcji. Poza tym i tak mieli wszystkie koncerty wyprzedane.

A to dla nas jest miłe, to jest gest z ich strony. Bo dostajemy od nich szansę, bo normalnie nie moglibyśmy zagrać na takich koncertach. Mamy szansę się zaprezentować.

A który koncert najlepiej wspominacie?

Jacek: My cały czas mówimy o tym pierwszym koncercie w Paryżu. Nie byliśmy zmęczeni. Zagraliśmy na świeżo. Nie wypiliśmy jeszcze tyle wina, co pod koniec trasy (śmiech). Dodatkowo publiczność reagowała bardzo spontanicznie i żywiołowo. Bo na przykład koncerty w Wielkiej Brytanii były już na siedząco i to nie było już to. Tam także była inna publiczność. Trochę starsza i mniej przekonana do naszej twórczości. Ale nie znaczy to, że im się nie podobało. Nie było obrzucania jajkami i pomidorami.

Przemek: No, o czym ty w ogóle mówisz Jacek (śmiech)! W ogóle sytuacja była taka, że mieliśmy bardzo dobre przyjęcie w całej Europie. Tylko w Anglii zaszokowało nas to, że ludzie siedzieli podczas koncertu.

Wydawało mi się, że akurat tam wygląda to całkowicie inaczej.

Przemek: Dokładnie. "Kingdom Of Rock'n'Roll!". I nawet zapytaliśmy organizatorów: "Co tu się dzieje? Co to ma znaczyć?" W odpowiedzi usłyszeliśmy, że ludzie przychodzą tu sobie posiedzieć i posłuchać muzyki. I nie jest to dla nich dziwne, bo nie dotyczy to tylko The Corrs, ale też innych gwiazd. Dziwne, wyobraź sobie "Spodek" napakowany krzesłami. Ze sceny wyglądało to jak mityng partyjny (śmiech). Wszyscy siedzą i klaszczą [Przemek też klaszcze - przyp. red].

Jacek: Poza tym The Corrs to jednak jest taki zespół, którego można słuchać na siedząco. Mają dynamiczne kawałki, ale i sporo ballad. Ja też lubię siedzieć na koncercie i na występie The Corrs pewnie też tak bym zrobił. Bo to jest muzyka do słuchania, a nie do wyszalenia się.

Słyszałem, że to Niemcy są tacy wstrzemięźliwi w reakcji i chłodni na koncertach.

Przemek: Niemcy są "kwadratowi", ale w porównaniu z Anglikami nie są tacy chłodni. Anglicy lubią mówić, że są wymagający. Rzeczywiście, na pewno są przyzwyczajeni do czegoś innego. Mają dużo koncertów. A wracając do Niemców, to oni są "kwadratowi". Jak wszyscy klaszczą, to wydaje ci się, że Queen kręci teledysk do "Radio Gaga". Cała sala robi taki ruch rękami [Przemek pokazuje o jakim ruchu mówi - przyp. red.]. Oni wszystko robią na raz, albo na dwa. Ale też potrafią zachować się spontanicznie.

Jacek: Czasami publiczność potrzebuje wodzireja i Niemcy właśnie tacy są. Trzeba im pokazać co, gdzie i jak. Ruszyć ich tyłki, za przeproszeniem. A Francuzi są całkowicie inni. Sami dają sobie radę. Wiedzą, kiedy mają klaskać i tak dalej. A Niemcom trzeba wszystko pokazać i poprowadzić za rączkę.

Zmieńmy teraz temat. Rok 2004 dobiega końca. Opowiedzcie o waszych ulubionych albumach, które się ukazały w ciągu ostatnich 12 miesięcy.

Przemek: Uff!

Jacek: Zagraniczną, czy polską?

Obojętnie. Wiem, że to trudne pytanie, bo sam wciąż się zastanawiam.

Jacek: Tu będzie problem, bo ostatnio słucham mało płyt.

Przemek: Zwłaszcza tych nowych.

Jacek: Wiem, podoba mi się "Antics" Interpol. Poza tym podoba mi się, może nie w całości, nowy R.E.M., Manic Street Preachers.

Przemek: Czyli wszystkie te płyty, które ostatnio mają złe recenzje (śmiech).

"Antics" jest wysoko oceniany.

Przemek: Tak, ale mówię o R.E.M. i "Manicsach". Jestem szczerze mówiąc zdziwiony, bo mnie też te płyty się podobają.

Jacek: My już chyba jesteśmy z innego pokolenia. Wolimy bardziej stonowaną muzykę. Bardziej do posłuchania, niż do szalenia. Nie przepadam na przykład za całym tym "boomem" z nowymi, gitarowymi zespołami. Te wszystkie postpunkowe kapele.

Mówisz o The Libertines...

Jacek: Tak. Jeszcze Razorlight i tego typu rzeczy.

Przemek: A ja z kolei nie mogę przebrnąć przez Interpol. Mam ten problem, że znam te wcześniejsze zespoły.

Ja też je znam, dlatego mnie się Interpol bardzo podoba. A pierwszy album też ci nie przypadł do gustu?

Przemek: Nie, było chyba jeszcze gorzej (śmiech). A wracając jeszcze do tego, o czym mówiłem, to jestem na tyle stary, że znam wcześniejsze kapele, na których oni się wzorują. I myślę sobie: "To jest przegięcie. Nie dość, że kolesie tak grają, to jeszcze tak się zachowują i w ten sposób ubierają. Po co mi to!". Ale umówmy się, że walczę z tym. Kupuję sobie te płyty.

Interpolu jeszcze nie mam. Ale sobie kupiłem The Strokes. A to już jest coś (śmiech). A ten nowy trend jak się pojawił, to mnie denerwował. Chociaż teraz powoli się do tego przekonuję. Po prostu się uprzedziłem. A pewnie następny wejdzie "new romantic" i będzie mnie wkurzał.

To bardzo prawdopodobne, bo teraz mamy post new wave, a po nowej fali w latach 80. rzeczywiście pojawił się "new romantic".

Przemek: Dokładnie. I wiesz, ludzie zaczną nosić zwężane spodnie i wyglądać jak Howard Jones, czy coś w tym stylu.

Jacek: Chyba, że wcześniej powstanie nowa wytwórnia 4AD.

Przemek: Ja mam nadzieję, że pojawi się nowa Nirvana i rozpieprzy ten cały marketingowy rynek. Bo dla mnie to wszystko jest marketingiem.

Jacek: O, przypomniała mi się jeszcze jedna ciekawa płyta, właściwie to moja płyta roku. Zespół nazywa się Keane, a tytuł albumu to "Hopes...". Kurcze, nie pamiętam.

"Hopes And Fears". Jak ci się podoba Keane, to może wymienisz jeszcze Snow Patrol?

Jacek: Wiesz, nie za bardzo. Podobał mi się tylko pierwszy singel, a cała płyta mnie zawiodła.

Przemek: Moim odkryciem 2004 roku jest David Kitt. To jest Irlandczyk, który jest bardzo popularny na Wyspach. Taki bard. A twoja płyta roku?

Hmm. Długo się nad tym zastanawiałem. I chyba ex equo "Antics" Interpol i "A Grand Don't Come for Free" The Streets.

Przemek: To widzę, że ja tu jestem w mniejszości z tą niechęcią do Interpol (śmiech.

Jacek: The Streets to jest brytyjski hip hop?

Tak, gorąco polecam. Naprawdę bardzo dobra płyta i rewelacyjne teksty. No i jeszcze akcent Mike'a Skinnera (śmiech).

Przemek: A takie rzeczy jak The Walkmen, The Killers, Franz Ferdinand?

Jacek: Franz to już nie jest ten rok.

Te zespoły są bardzo dobre, ale Interpol dużo lepszy. A co do Franza, to można ich liczyć jako 2004. W tym roku dostali przecież nagrodę Mercury Prize.

Jacek: To jakaś najbardziej prestiżowa nagroda w Anglii. Kolesie dostali jeszcze chyba 20 tysięcy funtów.

Przemek: Ale dla nich to pewnie zbyt dużego znaczenia nie ma. Przy ich popularności, sprzedanych płytach i koncertach, to dla nich jest nic. Symboliczna nagroda (śmiech). A co do Interpolu, to chyba mnie przekonałeś. Muszę sobie kupić i posłuchać.

Jacek: Oni mają naprawdę niezłego wokalistę. Gdyby ten koleś nie śpiewał tak jak śpiewa, to byliby takim zespołem, jakich wiele. Śpiewa jak Ian Curtis z Joy Division.

Przemek: Tak myślisz? To w takim razie długo nie pociągną (śmiech).

Tak, "Antics" powinna być ich ostatnim albumem, jeżeli się tak wzorują na Joy Division (śmiech).

Przemek: Dokładnie (śmiech).

Jacek: Czytałem o nich artykuł i wcale nie są tak popularni. Przede wszystkim w Anglii i w Stanach. Teraz przyjeżdżają często do Berlina, bo to jest miasto pełne różnorodnych kultur.

Z tego, co wiem, to pierwsza płyta rozeszła się w ilości około 500 tysięcy egzemplarzy. Jest to niezły wynik, ale nie powalający jak na zespół ze Stanów Zjednoczonych.

Przemek: Rzeczywiście, na skalę Stanów Zjednoczonych nie jest to jakiś oszałamiający wynik. Ale gdyby sprzedali tyle płyt w jakimś europejskim kraju, na przykład w Polsce - to jest coś.

Jacek: Wszyscy trąbią o sprzedaży płyt, ale ja do końca nie jestem przekonany, że wykonawcy rzeczywiście sprzedają ich tyle, ile pisze prasa. Czytałem artykuł, że w ten sposób nakręca się koniunkturę. Bo na przykład bilety na koncerty jakiś plastikowych piosenkarek nie sprzedają się tak świetnie. Nie wiadomo komu wierzyć.

Przemek: Mnie się wydaje, że oni sprzedają dużo płyt. Nie wiadomo tylko, czy aż takie ilości. Bo licytowanie się na ilość kopii, które rozeszły się w pierwszym tygodniu, jest bez sensu. Ale wiemy, jak to wygląda na polskim rynku. Kiedyś przyznawało się jakieś Złote płyty. 100 tysięcy egzemplarzy w trzy dni! Takie brednie. A okazuje się po roku, że sprzedało się kilka i teraz próbują dociągnąć do stówy. Znamy takie przypadki, ale nie będziemy wymieniać nazw.

Jacek: Najlepiej jest być takim zespołem po środku. Nie grać na stadionach, ale też nie grać dla 15 osób. Tylko gdzieś tam się wepchnąć w swoją niszę i wydawać sobie płyty. Wypracować sobie pozycje po środku, gdzie nie możesz sobie nic zarzucić i nie tez nie mogą ci nic powiedzieć.

Taka sytuacja daje ci kompletną wolność artystyczną.

Jacek: Właśnie. Nie jesteś ani topową gwiazdą, ani totalnie podziemnym zespołem.

Jeszcze na koniec chciałbym wam zadać indywidualne pytania. Zacznę od Przemka. Napisałeś Krawczykowi "Bo jesteś ty". Kto następny, oprócz Artura Rojka oczywiście, będzie śpiewał przeboje twojego autorstwa?

Przemek: W obecnej chwili jestem skoncentrowany na nowej płycie Myslovitz i teraz nie będę nikomu sprzedawał piosenek. Dodatkowo kończę nagrywać płytę takiemu zespołowi z Mysłowic. To są właściwie nasi kumple, którzy grają dłużej niż ja.

A co do pisania dla innych, to czasami ktoś tam się zgłosi, ale nie ukrywam, że to są wykonawcy, z którymi po prostu nie mam ochoty współpracować.

Teraz Jacek. Powiedz mi coś a propos solowej płyty.

Jacek: Tak, kiedyś ktoś o tym napisał.

Przemek: Tak, ja nawet o tym dzisiaj w gazecie czytałem!

Jacek: Kiedyś częściej i z większą energią nad tym pracowałem. Ale obecnie nie mam na to aż tyle czasu. Wciąż mam te kawałki na twardym dysku, oczywiście są to utwory demo. I w tej wersji raczej bym tego nie wydał, chociaż ludzie nie takie rzeczy teraz wydają. A ja sobie zbieram te piosenki i może kiedyś przyjdzie taki czas, że na przykład nie będziemy robić nic poza zajmowaniem się dziećmi, to może to opublikuję.

Przemek: Tak, na pewno jak będziesz zajmował się dziećmi, to będziesz miał czas na wydanie płyty (śmiech).

Jacek: Może dam te utwory jakiemuś młodemu zespołowi, który stwierdzi, że mu się podobają i je nagra. Bo ja sam na pewno nie jestem w stanie ich nagrać jako płyty. Nie miałbym siły zakładać nowego składu, a odpowiedni ludzie to co najmniej 80 procent sukcesu. A jak jeszcze możesz w nim coś powiedzieć, to już jest super (śmiech).

Ja te numery nagrywałem właściwie po to, żeby nauczyć się programu komputerowego. A później planowałem wydać sto egzemplarzy i rozdać znajomym. Taki był plan.

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: The Corrs | teksty | utwory | publiczność | Niemcy | studio | studia | kontakt | piosenki | trasy | koncerty | obraz | Myslovitz | śmiech
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy