Reklama

"Nieśmiertelni"

Choć ich muzyka ewoluowała przez 23 lata (bo tyle minęło od debiutanckiej EP-ki) Overkil wciąż brzmi po prostu jak Overkill. Ich kompozycje są tak typowe, a wokal Blitza tak charakterystyczny, że pomylenie ich z jakąkolwiek inna kapelą nie jest możliwe.

Wojtek Gabriel z magazynu "Hard Rocker" z wokalistą zespołu miał okazję porozmawiać po raz drugi, co sprawiło mu nieukrywaną przyjemność, bo po pierwsze, fajnie jest pogadać z legendą metalu, a po drugie Blitz jest bardzo pozytywnie nastawionym do życia człowiekiem, wesołym i emanującym energią.

Reklama

Kto go widział na scenie wie, o czym mówię i zapewniam Was, że prywatnie jest taki sam. Kapela wydaje na dniach piętnasty album studyjny, ale że przed wywiadem nie miałem okazji posłuchać nowych utworów, rozmowa jest dość chaotyczna, a dotyczy głownie różnych ciekawostek z historii zespołu.

Johnny i Marsha Zazula silnie wspierali Overkill od kiedy podpisaliście z nimi kontrakt dla Megaforce, 20 lat temu. Jak to się stało, że ponownie działacie wspólnie, tym razem w ich nowej wytwórni Bodog Music?

Bodog powstało jakoś kilka lat temu, podpisali kapele jak The Vincent Black Shadow, Bif Naked, bardziej rock'and'rollowy materiał. W zeszłym roku negocjowaliśmy kontrakty z SPV i innymi wytwórniami, mieliśmy okazję pojechać na Gigantour w Stanach z Megadeth, Lamb Of God, Arch Enemy. Zdecydowaliśmy nie podpisywać żadnych umów przed wyruszeniem w trasę, żeby zobaczyć co będzie, bo jeśli trasa byłaby udana, mogło to podnieść naszą wartość.

Chwilę przed podpisaniem kontraktu z SPV miałem telefon od Johnny'ego, który stwierdził: "Chcę waszą kapelę!". A ja odpowiedziałem, że to by było zabawne, nie? No i stwierdziłem: "Facet, ufałem wam od początku". Rozmawialiśmy od czasu do czasu, więc to było naprawdę proste. To był biznes, ale jednocześnie poczucie komfortu.

Johnny i Marsha wprowadzili nas w biznes, traktując nas jednocześnie jak członków rodziny. Nie mieliśmy tego od 1990 roku. Tak więc powrót do tego rodzaju współpracy dał nam jednocześnie poczucie sukcesu. Cieszymy się na tę zmianę.

Wasz nowy album "Immortalis" wychodzi w październiku. Nie słyszałem jeszcze żadnych kawałków. Kontynuujecie podróż ścieżką obraną na "RelixIV"?

Jest zajebisty, haha! Trudno powiedzieć, zawsze się ciężko porównuje. Overkill to Overkill. Jedną z fajnych rzeczy w tej kapeli jest to, że wiemy kim jesteśmy. Niezależnie od tego, czy ludzie lubią album, czy nie, my wiemy kim jesteśmy i wiemy co staramy się osiągnąć. Bycie obiektywnym jest trudne w tym momencie, bo wszystko jest nowe. Powiedziałbym, że jest cięższy, trochę bardziej old-schoolowy, fragmentami trochę szybszy. Ma bardziej thrashowy klimat.

Wasze dwa ostatnie albumy miały cyfry w tytułach, 13 i 14, jako że były waszym 13 i 14 albumem. Myśleliście o tym, żeby tym razem wrzucić 15 do tytułu?

Nie, nie planowaliśmy tego. Nie chcemy ciągnąć tego w nieskończoność. Natomiast co zrobiliśmy, to cofnęliśmy się w przeszłość, napisaliśmy piątą wersję utworu "Overkill". Tak więc jest jakaś liczba na albumie, poczucie powrotu do przeszłości, piąty na piętnastym, "Overkill V".

Większość Waszych albumów miała zielone okładki. Kontynuujecie tradycję na nowej płycie?

Wiesz, były inne, "RelixIV" był jakby żółto-pomarańczowy, "I Hear Black" był inny, ale ten jest zielony, całość jest zielona. Również dlatego, że old-schoolowa jest atmosfera, jeśli chodzi o prezentację płyty. Nie powiedziałbym może, że produkcja, ale na pewno sposób komponowania.

Wyprodukowałeś "RelixIV" samodzielnie. Wynajęliście kogoś tym razem?

Nie, cały proces był taki sam. Zrobiłem to sam w studio, z inżynierem, do którego mamy zaufanie.

Gracie już coś nowego na żywo? Jakie są reakcje fanów?

Widziałeś wczorajszy koncert?

Widziałem, ale nie znam waszego materiału w 100 procentach...

OK, graliśmy 2 nowe kawałki i reakcje były niezłe. To znaczy, koncert był świetny. Myślałem, że cały festiwal przyszedł nas oglądać, naprawdę, świetne uczucie.

Możesz mi coś powiedzieć o waszym nowym bębniarzu? Jego polskie nazwisko obiło mi się już o uszy...

Tak, Lipnicki, znam go z projektu który robię - The Cursed, zrobił z nami demo, jest naprawdę bliskim przyjacielem gitarzysty, który grał także w Hades, amerykańskiej kapeli thrashowej. Ron zrobił z nimi ostatni album. Tak więc kiedy straciliśmy Tima Mallare, był łatwym zastępstwem. A tak właściwie jest idealny do tego co robimy. Ma dużo energii, najwięcej z dotychczasowych perkusistów, i z pewnością jest najlepszy.

"Fuck You!", cover kanadyjskich punków Subhumans stał się pewnego rodzaju hymnem Overkill, śpiewanym przez fanów na każdym koncercie. Jak ci się wydaje, co tak wyjątkowego fani widzą w tym kawałku?

Cóż, chodzi o wyładowanie negatywnej energii, czujesz się dobrze krzycząc z głębi swoich płuc. Zawsze widziałem tę kapelę, jako bękarta NWoBHM i punkowych kapel, które uwielbialiśmy, kiedy byliśmy młodzi. Tak więc "Fuck You!" pasuje doskonale, było z nami od początku.

A jeśli chodzi o hymn, to po prostu wydaje mi się, że to świetne uczucie drzeć się z głębi płuc, szczególnie na koniec koncertu. Jeśli nie mógłbyś powydzierać się z kapelą, to po co to wszystko? Mam na myśli, że nie przychodzisz na koncert jedynie, żeby sobie popatrzeć, przychodzisz, żeby się stać częścią spektaklu. Dla nas to działa.

A dlaczego wczorajszy koncert był skrócony?

Czas... Wiesz, lokalne zarządzenia, problemy na scenie...

Graliście covery paru innych punkowych kawałków. Musieliście być wielkimi fanami gatunku?

Wiesz, byliśmy kiedyś kapelą coverową, graliśmy "Fuck You!" Subhumans, zrobiliśmy cover Sex Pistols, Ramones, Dead Boys, ale również utwory Priest i Maiden, Saxon, Riot, Y&T, tak więc to był naprawdę dziwny mix i myślę, że tak naprawdę nikt nie mógł powiedzieć, że to była kapela metalowa. Wydaje mi się, że zawsze był czynnik X, który miał ten zespół, rozwinęliśmy się w kapelę metalową, kontynuowaliśmy jako kapela metalowa, ale zabraliśmy ze sobą to nastawienie, które zawsze nas trochę wyróżniało.

Co czyni Overkill innym, jaki jest czynnik X? Myślę, że jesteśmy trochę punkami, nie tylko dlatego, że to lubimy, ale można powiedzieć, że przemyciliśmy do naszych koncertów rodzaj punkowej szczerej energii.

W czasach kiedy lubiłeś sobie wypić miałeś dziwny wypadek. Zaliczyłeś glebę i przejechał po Tobie samochód. Możesz powiedzieć jak to się stało?

Wolałbym nie, haha... Nie.

OK, ja i tak wiem jak to było, haha... Powiedz mi jedną rzecz, po 20 latach wciąż brzmisz tak samo. Jak utrzymujesz gardło w tak świetnej kondycji przez tyle lat?

Samochód po mnie przejechał, to dlatego, haha...

No i po tajemnicy, haha...

Wiesz, miałem po prostu szczęście, w moim przypadku to jest naturalne. Rozgrzewam głos przed koncertami, nie eksploatuję się nadmiernie, staram się pozostawać w dobrej kondycji, jem naprawdę dobrze. Kiedy jestem w domu jem tylko świeże rzeczy, nic z paczek, nic z puszek. Spaceruję z żoną 20 km tygodniowo. Lubimy psy, lubimy wychodzić na zewnątrz, lubimy świeże jedzenie, lubi siebie nawzajem, haha...

Kapela przeszła wiele zmian, próbowaliście wrzucać wiele różnych rzeczy w waszą muzykę. Ale Overkill wciąż brzmi jak Overkill. Mówicie nowym muzykom, jak mają grać, żeby brzmienie pozostawało wciąż takie samo?

Nie, wydaje nam się, że utwory są utworami. Kawałki Overkill mają specyficzną atmosferę. Co czyni je interesującymi, to np. to, że Dave Linsk przyszedł, przeinterpretował sposób grania na gitarze rytmicznej Bobby'ego Gustafsona, właściwie dodał nowoczesne brzmienie do tradycyjnych utworów. Ale zachowały one swoją integralność. Nie mówimy im jak to robić. Pokazujemy im jak przebrnąć przez utwór, na przykład z Ronem, musi znać główny rytm, ale jeśli chodzi o przejścia, to już działa po swojemu.

Zagraliście dotąd ponad 2.500 koncertów, więc niektóre kawałki graliście parę tysięcy razy. Nie przejadło wam się granie niektórych kompozycji?

Kiedy grasz na festiwalu, jest ciężko nie zagrać best of. Z pewnością, "Rotten To The Core" wykonaliśmy pewnie ze dwa tysiące razy. A jeśli dodasz próby, to będzie pewnie ze trzy lub cztery tysiące.

Ale na przykład ostatniego wieczoru zaczęliśmy od tego, a nie zawsze otwieramy tym kawałkiem, więc było inaczej. Ale zawsze mam tremę przed koncertem, szczególnie jeśli jest dużo ludzi, duża frekwencja, to na mnie działa, żołądek mi się przewraca, chodzę w tę i z powrotem, pocę się, jestem nerwowy... I to 22 lata później, i ciągle gram ten sam utwór, coś co robiłem cztery tysiące razy. Tak więc z jednej strony tak, mam tego dość, ale z drugiej strony wciąż mnie to podnieca.

Udzieliłeś ponad 10 tysięcy wywiadów! Ile razy miałeś ochotę kopnąć dziennikarza w dupę, słysząc po raz kolejny to samo durne pytanie?

Właściwie tylko raz, właśnie teraz, haha...

OK, nie zaskoczyłeś mnie, spodziewałem się takiej odpowiedzi, haha...

Wiesz, doszedłem do punktu, kiedy stwierdziłem, że zrobię sobie taśmę i powiem: "To są podstawowe informacje, jak będziesz miał coś ciekawego do powiedzenia, zrób to po przesłuchaniu taśmy. Tutaj masz podstawowe odpowiedzi".

Ale wywiady są konieczne, a fajną rzeczą jest, że spotykasz nowych ludzi. A kiedy spotykasz nowych ludzi, to już nie jest część biznesu, ale pozytywna rzecz, którą środowisko metalowe ma do zaoferowania. Niezależnie do tego, czy jesteś z Polski, New Jersey czy z Niemiec, to co nas łączy to miłość do muzyki. Tak więc spotykam mnóstwo ludzi, których normalnie, nie robiąc wywiadów, bym nie spotkał. I to naprawdę wyjątkowe.

Więcej w najnowszym numerze magazynu "Hard Rocker".

Hard Rocker
Dowiedz się więcej na temat: koncert
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy