Reklama

"Nie chcemy brzmieć po polsku"

Właśnie wydaliście debiutancki album "Wersja z napisami", ale trudno uznać was za debiutantów - w podobnym składzie działaliście już w latach 80. jako Generał Stilwell. Czy Delons jest w jakimś stopniu kontynuacją tamtego zespołu?

Marek Jałowiecki: Tak, szczególnie początki Delonsów to typowa kontynuacja. Graliśmy indie pop, indie rock, ale w stylu garażowym, bez żadnego szlifu. Niektóre z piosenek, które wykonywaliśmy wtedy, gramy do dziś, ale oczywiście w innych aranżacjach.

Gracie razem od siedmiu lat. Dlaczego płyta ukazała się dopiero teraz?

Reklama

Przemek Myszor: Kiedy zaczęliśmy nagrywanie, nie myśleliśmy, że ta płyta może się w ogóle ukazać. Dałem demówke Maćkowi Pilarczykowi [menedżer Myslovitz, teraz także Delons - przyp. red.], któremu się spodobała. Zadzwonił po jakimś czasie, mówiąc, że EMI chce podpisać kontrakt.

Nagle z zabawy zaczęła się poważna jazda. Nikt nie nastawiał się na sprzedaż. Było to o tyle fajne, że robiąc te piosenki mogliśmy nie przejmować się tym, że one mają trwać po trzy minuty, by mogły być puszczane w radio, żeby było ciepłe brzmienie i by Marek śpiewał o kwiatkach i miłości. Piosenki były po prostu gotowe.

W Delons grał przez jakiś czas Mietall z Negatywu, teraz gracie razem z Przemkiem z Myslovitz. Można więc powiedzieć, że scena mysłowicka jest bardzo płynna. Jak to wygląda "od środka"?

Marek Jałowiecki: Ludzie po prostu sobie pomagają i przenikają się w zespołach. Najlepszym tego przykładem jest Przemek, który produkował naszą płytę i w pewnym momencie stał się członkiem zespołu Delons, a jest przecież znany z Myslovitz.

Przemek, jak to się stało, że znalazłeś się w Delons?

Przemek Myszor: Cała moja historia z graniem jest związana z tymi ludźmi, którzy grają teraz w Delonsach. Pierwszy zespół założyłem jeszcze w liceum z Wojtkiem [Wołyniakiem, gitarzystą Delons - przyp. red.], ale wszystko się rozleciało, bo on chciał grać metal, perkusista covery Maanamu, a ja jeszcze coś innego. Potem założyłem normalny zespół, który nazywał się Zagrożenie Publiczne.

Wystartowaliśmy w konkursie szkolnym, gdzie udział brał też Generał Stilwell, którego wtedy jeszcze nie znaliśmy. Byłem tak stremowany, że zupełnie nie wiedziałem jak grać. I nagle zobaczyłem przed sceną kolesia w skórze, glanach, który zaczął skakać i wrzeszczeć: "Grać!!! Grać!!! Dawać!!!". My byliśmy chłopcami z grzecznych domów i chcieliśmy grać rock'n'rolla, a tu wyskoczył taki koleś, który przerażał mnie swoim wyglądem, a był nim właśnie Dżałówa [Marek Jałowiecki - przyp red.].

I tak się poznaliśmy. Od razu się zakolegowaliśmy i chyba gdzieś w powietrzu wisiało to, że kiedyś będziemy musieli razem cos zrobić. Poza tym Marek napisał dla Myslovitz kilka piosenek [m.in. "Peggy Brown", "Książka z drogą w tytule" - przyp. red.]. Mieliśmy nawet pomysł, by nagrać całą płytę z piosenkami Marka, ale na szczęście tak się nie stało, bo teraz nie byłoby tego albumu.

Ale wcześniej wasza piosenka "Hula hop" trafiła na składankę "Projekt Sissy".

Przemek Myszor: Tak. Paweł Jóźwicki, dyrektor Sissy Records, zadzwonił do mnie z pytaniem, czy nie chciałbym nagrać czegoś z innym wykonawcą. Od razu pomyślałem o Marku. Pamiętam, że Józek jednocześnie zbierał piosenki na ten projekt i na płytę Krawczyka "Bo marzę i śnię", gdzie zdarzyło mi się popełnić piosenkę "Bo jesteś Ty"...

Wracając do Delonsów, to muszę przyznać, że mimo twojej obecności, Przemku, nie słyszę na płycie elementów muzyki Myslovitz...

Przemek Myszor: No i dzięki, podaj rękę. To był jeden z większych stresów przy tej płycie i jedno z największych przekleństw wszystkich wykonawców z Mysłowic.

Natomiast, wracając do płyty, słyszę tutaj głównie wycieczki w kierunku zespołów pokroju Wilco, Lambchop...

Marek Jałowiecki: Tak, w niektórych piosenkach nawet bardzo. To są zespoły, których słuchamy, ale nie było tak, że ten numer robimy pod Wilco, a ten pod Lambchop. Wymieniłaś cegiełkę alt country'ową, ale generalnie to, co gramy, to indie pop, szeroko pojęta muzyka alternatywna. Chodziło nam głownie o to, by ta płyta nie brzmiała po polsku.

Za każdym razem, gdy wychodziło nam coś polskiego, uciekaliśmy od tego i wyrzucaliśmy. Słuchamy zespołów grających muzykę niezależną, ale które nie uciekają od mojej ulubionej formy przekazu artystycznego, czyli od piosenki.

Mówiliśmy o Wilco, Lambchop, a Dolly Parton?

Marek Jałowiecki: To tylko tekst piosenki ["Pozwól popatrzeć na Dolly Parton" - przyp. red.], na pewno nie inspirowany jej muzyką.

Przemek Myszor: Nagrała kilka dobrych piosenek, bez przesady...

Marek Jałowiecki: Zgadza się, ale ona jest użyta w innym celu...

Przemek Myszor: Ty byś chciał użyć Dolly Parton w innym celu, no dobrze.

Marek Jałowiecki: Chodzi o to, że Dolly Parton jest pewnym symbolem. Ta piosenka jest o różnicy w relacjach i sposobie postrzegania świata przez mężczyzn i kobiety, o kiczowatym seksie, który podoba się facetom, ale nie zawsze się do tego przyznają przed swoimi kobietami. I dlatego użyliśmy Dolly Parton, bo jest ona symbolem kiczowatego seksu, chociaż mogłaby być też inna pani.

Moją uwagę zwróciła szczególnie piosenka "Zdjęcia", która wyraźnie odbiega stylistycznie od pozostałych kompozycji, ale szczerze mówiąc zabrakło mi więcej takich energetycznych utworów...

Przemek Myszor: A "Fordy" nie są energetyczne?

Są, ale w inny sposób. "Zdjęcia" mają ten charakterystyczny dźwięk klawisza, który przypomina mi to, co robi zespół The Killers...

Przemek Myszor: Tak, dokładnie. Zderzenie z The Killers jest jak najbardziej trafne. Solówka, która tam jest na klawiszach, pierwotnie była nagrana na gitarze przez wcześniejszego gitarzystę Damiana Dominika [obecnie gra w zespole Twisterella - przyp. red.]. Ja nie wiem, skąd on wziął tak mocno przesterowany, brutalnie chamski, ale piękny w tym wszystkim dźwięk, że my nie mogliśmy go uzyskać w żaden sposób. W końcu stwierdziliśmy, że walimy to na klawisze.

Czy fakt, że Artur Rojek pojawił się w formacji Lenny Valentino, teraz ty w Delons, a Wojtek Kuderski w projekcie Penny Lane, wynika z tego, że nie wszystkie swoje pomysły możecie realizować w Myslovitz, czy też chcecie czasem odpocząć od zespołu i zrobić coś na własną rękę?

Przemek Myszor: Tak i nie. Jeśli chodzi o Myslovitz, to mamy pewną linię. Za każdym razem zderza się pięć pomysłów, trzeba iść na kompromisy, dlatego czasem jest potrzeba zrobienia innych rzeczy. Wiąże się to z tym, że są takie gatunki, których z Myslovitz nie zagramy, bo nie możemy grać wszystkiego. Nawet gdybyśmy chcieli. A chcielibyśmy grać trochę jazzowo, mocno country'owo, tylko co by z tego wyszło na płycie?

Mamy swój styl, którego musimy się trzymać. Z tego, co wiem, Artur miał potrzebę wyrażenia siebie poza Myslovitz. Wojtek chce grać trochę ostrzej, agresywniej, aczkolwiek cały czas gitarowo. A ja dołączyłem do Delons jako kumpel, który znał i kochał piosenki Marka od zawsze.

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: przemek | liceum | piosenka | generał | Indie | dolly | piosenki | Myslovitz
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy