Reklama

"Niczym się nie martwię"

Zespół Virgin intensywnie promuje swój drugi album "Bimbo", na którym jest sporo rockowych utworów. Dlaczego jednak na singlach wydajecie akurat nieliczne, prawie popowe piosenki? Nie możecie pokazać w końcu prawdziwego oblicza tym, którzy uważają was za popową kapelę, a przez to być może zdobyć jeszcze więcej fanów

Ci, co chcą zauważyć rockowe brzmienie, to i tak je zauważą, bo wystarczy kupić płytę. Niestety, u nas w kraju jest tak beznadziejnie, że jak nie wypuścisz na singlu lekkiego i łatwo wpadającego w ucho kawałka, to płyta się nie sprzeda. "Dżaga" miała być takim wakacyjnym przebojem, dobrym do samochodziku, a teraz wydajemy na singlu piękną balladę "Nie zawiedź mnie".

Reklama

Generalnie chodzi o różnorodność. Wszystkim nam zależy, żeby puszczali nas w radiu. To jest jakiś bezsens, tragedia i idiotyzm tych wszystkich ludzi, którzy tam pracują. Ja w ogóle nie wiem, jakimi zasadami oni się kierują, a podejrzewam, że jakimiś bardziej osobistymi w stosunku do mojej osoby. Może jakoś za mną nie przepadają, ale generalnie mam to w d*pie, bo chodzi o to, że ludzie chcą tego słuchać.

Uważam, że to ludzie powinni decydować, a nie jakiś koleś, który siedzi i za to, że noszę za krótką spódniczkę decyduje, że moje piosenki nie będą puszczane, co w ogóle nie jest mądre. Ludzie chcą słuchać, a w radiu i tak nie widzi się moich cycków czy tyłka. Ale to już problem panów dyrektorów muzycznych. Może powinni iść do psychologa. Ja osobiście z wielką przyjemnością wydałabym samą "śmierć" - hardcorowe brzmienie.

Czy taka właśnie będzie wasza trzecia płyta?

Niestety, nie zgadza się na to większość ludzi pracujących w wytwórni płytowej, którzy myślą dyplomatycznie i wiedzą, że to i tak jest bez sensu, bo każdy złapie się za głowę i pomyśli: "Boże, jakiś Marilyn Manson w spódnicy" (śmiech). Jak podpisuje się kontrakt z wytwórnią fonograficzną, trzeba ugiąć się przed ich niektórymi sugestiami. Pierwszy album mieliśmy taki undergroundowy, a drugi jest bardziej komercyjny. Ale już na trzecim polecimy tak, jakbyśmy my chcieli to zrobić, ponieważ będziemy mieli pewne grono fanów, którzy będą wiedzieć na co nas stać i wiadomo będzie, że to, co wydamy i tak będzie fajne. Pokazaliśmy, że umiemy zrobić trochę komercyjne numery.

Jednak na koncertach jest tak, że gdy gramy kawałki z naszej pierwszej płyty, to tak wszystkich rozgrzewamy i widzimy, że w tym czują się najlepiej, że to napędza nas do wszystkiego. W związku z tym głównie wrócimy do klimatów z pierwszej płyty, a nawet będą bardziej "mansonowate" brzmienia. Nie chodzi o to, żeby tylko się drzeć, bo to musi być melodyjne.

Marilyn Manson to zaje**sta postać. Bardzo ciemna, bardzo mroczna, ale wpada w ucho. Do tego można tańczyć, można sobie podśpiewywać. To jest kwestia kompozytora, który to komponuje. Albo to ma, albo nie ma. Albo potrafi połączyć te dwie rzeczy, albo nie potrafi i nie przeskoczysz tego. Nasz kompozytor to potrafi i dzięki Bogu, że takiego mam.

Przyda się wam zaostrzenie pazurków, bo chociaż w zespole grali ludzie z Closterkellera czy Proletaryatu, to fani rocka z trudem akceptują Virgin jako kapelę rockową. Nie mogą przekonać się do wokalistki, która wcześniej śpiewała poezję i w musicalach. Czy nie obawiasz się, że dla chłopaków z grupy byłaś kimś, kim dawni członkowie Kombi byli dla Agnieszki Chylińskiej w O.N.A.?

Nie, nie. Jest zupełnie inaczej. Ja śpiewałam różne rodzaje muzyki tylko dlatego, żeby pewnie czuć się na scenie, bo generalnie odnajdę się w każdym klimacie. Dzięki temu mam już doświadczenie i skalę porównawczą. Ale w rockowym zespole zawsze chciałam śpiewać i w tym czuję się najlepiej. I to, że jako nastolatka śpiewałam w jakichś kącikach poezji i stepowałam na deskach teatru, to jest tylko moje i mam kolejne plusy, bo jest we mnie dużo fajniejszych rzeczy niż w innych wokalistkach.

Natomiast chłopaki bardzo się cieszą, że mają taką wokalistkę i to najładniejszą w Polsce, a do tego najbardziej charyzmatyczną (śmiech).Poza tym, jak twierdzi najlepsza profesorka od emisji głosu, mam najmocniejszy głos w tym kraju. W związku z tym u nas nie ma tak, że jest band i wokalistka. U nas wszyscy są razem - ja pomagam im, a oni mi.

Dlaczego jednak razem z liderem Virgin, gitarzystą Tomaszem Lubertem, musiałaś niedawno pożegnać w zespole dwie osoby? Nie ma już z wami basisty Krzysztofa Najmana oraz perkusisty Piotra "Posejdona" Pawłowskiego. Co było przyczyną tak radykalnego kroku?

Powód jest smutny i załamujący, ale jasny i przekonujący. Nie będę się rozwodzić na ten temat, bo pracowaliśmy razem pięć lat i odrobina dyskrecji im się należy. Aczkolwiek naszym fanom należy się też wyjaśnienie. Krzysiek i Posi mieli duży problem z nadużywaniem alkoholu, co uniemożliwiało dalszą współpracę i źle wpływało na wizerunek zespołu. Przykry jest jednak fakt, że chłopcy za dwie flaszki wódki sprzedali fałszywe informacje i naszą przyjaźń tak szmatławej gazecie, jaką jest "Fakt". Utwierdziło to mnie i Tomka w przekonaniu, że postąpiliśmy słusznie.

Pragnę poinformować wszystkich, że ci, którzy odeszli, byli tylko biernymi odtwórcami muzyki Tomka, więc zmiana w składzie zespołu nie wpłynie w żaden sposób na jakość, klimat i wartość muzyczną Virgin.

Dużo zawdzięczasz swojej nauczycielce śpiewu Elżbiecie Zapendowskiej, obecnie dobrze znanej z programu "Idol". Dzięki niej trafiłaś do Warszawy i właśnie dzięki jej rekomendacji dostałaś później propozycję śpiewania w Virgin. Można powiedzieć, że to ona urzeczywistniła twoje marzenia o graniu rocka?

Pochodzę z małego miasta i generalnie wszyscy sikali tam ze śmiechu, jak powiedziałam, że kiedykolwiek wydam jakąś płytę. Chodziłam sobie do szkoły i każdy po prostu pukał mi w głowę. Moja kariera muzyczna opierała się na jeżdżeniu po różnych festiwalach. I dopiero tam poznałam Elę Zapendowską, która wzięła mnie do Warszawy i dopiero wtedy zaczęłam śpiewać w teatrze u Janusza Józefowicza.

Ale rock siedział mi w sercu i mówiłam: "Boże, zróbmy w tym teatrze jakieś hardrockowe brzmienie". Ale to się nie przyjęło. Jednak wiedziałam, że po tych stopniach, po których szłam, dojdę do celu i tak się stało.

Którzy artyści w największym stopniu wywarli dotychczas na ciebie wpływ i zainspirowali do tego, co teraz robisz?

Nie mam w ogóle wzorów, ideałów, idoli. Nigdy nie wieszałam sobie plakatów. Nigdy też nie ćwiczyłam sobie na jakichś piosenkach, przejmując sposób śpiewania zagranicznych wokalistek. Lubię muzykę rockową i tylko dlatego, bo sama mam ją w sercu. Zawsze chciałam być piosenkarką, ale nie wyobrażałam sobie siebie w tiulu czy boa, wychodzącą na scenę jak femme fatale i wyjącą do mikrofonu niczym diva (śmiech). Zawsze widziałam się w lateksie, skórach, łańcuchach - taki hardcore.

Bardzo wcześnie zaczęłaś odnosić sukcesy na scenie, a w międzyczasie robiłaś także karierę sportową. Wygrała muzyka. Trudno było ci wybierać, czy wprost przeciwnie?

To był bardzo trudny wybór, ponieważ od dzieciństwa byłam wychowywana w sportowej atmosferze. Już od trzeciego roku życia często spędzałam czas na siłowni, kumplowałam się z wszystkimi kulturystami i ciężarowcami, jeździłam na różne obozy. Również od dzieciństwa zawsze biegałam, bo wszystkie moje konkurencje i zawody opierały się na bieganiu - po ulicy, w wyścigach, na skokach. Nikt nie mógł mnie potem pobić w podciąganiu się na drążku i wszystkich kładłam na rękę (śmiech).

W związku z tym, że mój tata był wicemistrzem świata w podnoszeniu ciężarów, występował też na olimpiadzie w Moskwie, odziedziczyłam po nim zamiłowanie do sportu. Uprawiałam sport wyczynowo i w pewnym momencie zdominowało to całe moje życie. Kiedy więc dostałam się do teatru, była lekka kiszka. Albo rybki, albo akwarium, bo nie było takiego momentu, żeby można to było połączyć. Ale człowiek, jak jest artystą, to jest nim od urodzenia i jednak go ciągnie. Fajnie było na bieżni... dopóki nie zaczęłam wyglądać jak gladiator (śmiech).

Co było dla ciebie większą szkołą przetrwania - opuszczenie domu rodzinnego w tak wczesnym wieku czy szlifowanie umiejętności u słynnych, ale też niezwykle wymagających mentorów, jakimi na twojej drodze do kariery byli Józefowicz czy Zapendowska?

Wyrwanie z domu nie. Byłam bardzo młoda - miałam trzynaście lat, aczkolwiek przeszłam to płynnie, bez żadnych większych szoków. Ja w ogóle szybko jednoczę sobie ludzi, więc nie przeżywałam tego. Taką szkołą życia były na pewno występy w Teatrze Buffo. Józefowicz jest dobrym profesorem, ale strasznym tyranem i nie było tam żadnego srania po gałęziach. Jak coś mu się nie podobało, to mówił to bardzo dosadnie. Dla trzynastolatki to był niezły szok. Ale bardzo mnie to wzmocniło psychicznie i teraz nic nie jest w stanie mnie podłamać. Żaden koleś, który mi cokolwiek powie, i tak nie przeskoczy Józefowicza, który mówił takie rzeczy, że... (śmiech).

On wychodzi z założenia, że słabe jednostki wykruszają się i tylko mocne osobowości zostają na scenie. I on był właśnie takim selekcjonerem. Wytrzymałam tam cztery lata i pewnie wytrzymałabym dłużej, gdyby nie zespół, bo to był mój kolejny ważny wybór.

Twarda szkoła nie pozwoliła ci jednak spokornieć i jesteś postrzegana obecnie jako najbardziej kontrowersyjna gwiazda w kraju. A jak ty postrzegasz siebie? Czy czujesz się osobą kontrowersyjną?

Na pewno czuję się osobą kontrowersyjną, bo mam styczność z różnymi wokalistkami i wokalistami, którzy są raczej spokojni. Chociaż niektórzy czasami przybierają image drapieżnej kotki, bądź zabijaki, a tak naprawdę w prywatnych rozmowach są zupełnie inni. Choćby Kuba Wojewódzki, który prywatnie jest takim ciepłym kluskiem, że masakra.

A ja jestem sobą przez 24 godziny na dobę. Po prostu mam taki charakter, że jestem emocjonalna, wybuchowa i szczera. I w związku z tym, że dużo rzeczy mi się nie podoba i to mówię, niechcąco wywołują się skandale. Ale potrafię być też złośliwa, wrażliwa, płaczliwa... Jak każda kobieta.

Kilka miesięcy temu pod względem szokowania pobiła cię Edyta Górniak, za sprawą jej pamiętnego listu rozprawiającego się z dziennikarzami prasy bulwarowej. Teraz ty zajmujesz jej miejsce jako cel takiej prasy. Czy według ciebie Górniak słusznie postąpiła?

To nie jest żadna metoda. Uważam, że nie powinno się tykać gó*na, żeby samemu nie śmierdzieć. Myślę, że z taką prasą nie da się dyskutować. Ja jestem powyżej i mam to centralnie w d*pie. Tak naprawdę oni sami sobie dają świadectwo na to, że są idiotami, kretynami i prostakami. Jak ktoś chce się wypowiadać na jakiś temat, to ja to absolutnie szanuję, bo każdy może wypowiadać się jak chce. Może to być mniej kulturalnie, bo to są prostaki, wymoczki i wieśniaki. Ale jeśli już ktoś wymyśla sobie jakieś bzdury, idiotyczny temat, który jest wyjęty nie wiadomo skąd i na tym bazuje, żeby tylko zwiększyć popyt na gazetę, to ja już tego nie kumam.

To bez sensu. Nie powinno być w ogóle takich gazet, bo jakby ludzie chcieli czytać fantazje, bajkopisarstwo, to poszliby do księgarni i kupili "Władcę pierścieni" albo "Czarodziejki z księżyca", i tam mieliby wszystko wyssane z palca. Natomiast gazeta powinna mieć chociaż cząstkę prawdy, a ci idioci robią ludziom pranie mózgu. A "Fakt" w tym króluje.

Oni doskonale wiedzą, że ludzie są dosyć naiwni i na tym się opierają. Dzwonią do mnie, a ja zaprzeczam, potem dzwonią do kolejnej osoby i ona też zaprzecza, a mimo to piszą jednak o tym, a ludzie to czytają i nie wiedzą, o co chodzi. A ja nawet nie mogę ich zaskarżyć, bo najwyżej wymigają się twierdząc, że był to jedynie błąd w druku.

Generalnie uważam, że powinni to wydawać jedynie do podcierania tyłka zamiast papieru toaletowego. I w tym miejscu wnoszę apel, żeby ludzie zdawali sobie z tego sprawę. Chcę podkreślić idiotyzm, nierealność i bezprawie, jakie panują w tej gazecie. Powinniście dzielić wszystko na pół, czytając tam o jakimś artyście, bo to nie jest adekwatne do tego, co dzieje się naprawdę. Tamtejsi dziennikarze to wredne i złośliwe pasożyty, które chciałyby coś robić, a nie mogą i nawet nie potrafią właściwie wykonywać swojego zawodu. Nie czytajcie tych idiotyzmów, nie wierzcie im i przy mocnym kiblopójściu konkretnie użyjcie tejże "literatury".

Prasa porównuje twój związek z Radkiem Majdanem do słynnego małżeństwa Beckhamów, chyba tylko dlatego, że ty jesteś piosenkarką, a on piłkarzem. Jak to odbierasz?

Dziwi mnie, gdy jakieś gazety mające się za nie brukową prasę, jak "Wprost", "Newsweek" czy "Przekrój", które jako nieliczne powinny dostrzegać prawdziwe sytuacje, wolą iść jednak tropem głupiego "Faktu" i piszą o tym, jak możemy porównywać się z Radkiem do Beckhamów. A przecież: a) my w ogóle się do nich nie porównujemy, bo robią to gazety i b) pisze się, że nie dorastamy im do pięt, bo oni mają to i tamto, zachowują się tak czy tak, mimo że doskonale powinni sobie zdawać sprawę, że jest to tylko wizerunek, nad którym pracuje sztab profesjonalistów, bez których ani David, ani Victoria nie machnęliby palcem.

W Polsce takich ludzi jest niewiele, bo muszą być kompetentni, kreatywni, pomysłowi. Artysta daje wszystko co ma najlepsze, a osoba, która się nim zajmuje, powinna to jakoś pięknie oprawić i sprzedawać. A że u nas takiego czegoś nie ma, to dziennikarze wszystko obracają jak kota ogonem i zaczynają mi mówić o Beckhamach, którzy srają pieniędzmi, wszystko mogą i są dziełem show-biznesu, a my kwintesencją szczerej i wielkiej miłości.

Duża popularność wiąże się także z destrukcyjną postawą antyfanów względem artysty...

To jest tak zawsze. Było, jest i będzie. Bardzo mnie to śmieszy. Oni robią to z czystej zawiści, z czystej zazdrości. Tak naprawdę wypowiadają się najczęściej na temat pierdół. Ja się w ogóle tym nie przejmuję, bo jestem skrajną postacią i zawsze ilu będę miała fanów, tylu będę miała antyfanów. Każdy ma zdanie na jakiś temat i tyle.

Talent, pomysłowość i wyrazistość przyniosły ci sukces, ale jeszcze nie spektakularny. Co prawda album "Bimbo" trafił na sam szczyt polskiej listy bestsellerów płytowych, ale nie jest jeszcze Złotą płytą. Na koncertach zapełniasz kluby, ale jeszcze nie hale. Ostatnio przystąpiłaś jednak do zdecydowanej ofensywy, przechodząc pod skrzydła Macieja Durczaka, najlepszego menedżera w kraju - człowieka odpowiedzialnego za sukcesy najpopularniejszych zespołów ostatnich lat: Ich Troje i Łzy. Czy spodziewasz się po nim większego splendoru?

Oczywiście. Pracujemy ze sobą bardzo krótko, bo dopiero od kilku miesięcy, a już mamy zaplanowane wszystko na kilka najbliższych lat. Nie można więc od razu wszystkiego zrobić. Już cały następny rok to będzie spektakularne wydarzenie, które powali wszystkich na kolana. Niczym się nie martwię. Wszystko małymi krokami.

Sądzę, że lepiej zrobić kilka małych kroczków do przodu, niż zaj****ty krok w złym kierunku. Zmiany będą już niedługo widoczne, począwszy od naszych występów na eliminacjach do konkursu Eurowizji i w premierach festiwalu opolskiego, poprzez pewne ogromne muzyczne przedsięwzięcie charytatywne, z udziałem wielu znanych postaci, które przygotowuję z Radkiem, aż po międzynarodową płytę itd.

Kusi cię zrobienie kariery poza granicami "małego polskiego podwórka"? Wielu polskich artystów zmarnowało swoją szansę, bo najczęściej nie mieli wystarczającej siły przebicia. Nie odstrasza cię to?

Nie. Cały czas mam ochotę na to. Na pewno będzie taka płyta. Generalnie jak coś się pojawia w języku angielskim, to każdy ma jakieś dziwne obiekcje, a przynajmniej nasza firma. Ale myślę, że wywalczymy coś. Ja jestem jak najbardziej za. Na pewno kilka dotychczasowych przebojów nagrałabym wówczas po angielsku.

Odnoszę wrażenie, że nie są ci obce mechanizmy marketingowe. Od samego początku otaczają cię najlepsi fachowcy w dziedzinie muzyki, jak i promocji. Z drugiej strony sama lubisz decydować o sobie. Skąd takie wyczucie? A może to łut szczęścia?

To jest wyłącznie łut szczęścia. Ja tak naprawdę w ogóle nie znam się na dyplomacji. Generalnie nie wiem, co mam robić, żeby było dobrze. Mam za to dobrą intuicję i idę tam, gdzie poprowadzi mnie jakiś "dobry duszek". A to, że mam teraz najlepszego menedżera w Polsce, stało się tak - siedziałam sobie w hotelu po koncercie i mówię: "Ku**a, tak nie może być".

Zadzwoniłam do firmy fonograficznej i powiedziałam: "Dajcie mi numer do najlepszego menedżera w Polsce". A oni na to: "Co ty? Przecież on cię nie weźmie. On ma Ich Troje i nikogo nie bierze. Wszyscy chcieli u niego być: Lady Pank, Perfect itd., a on swoje". Powiedziałam: "Dajcie ten telefon". Zadzwoniłam do Maćka i nagrałam się na sekretarkę: "Słuchaj. Właśnie jestem na pierwszych miejscach list przebojów, czyli mam najlepiej sprzedawaną płytę w Polsce. W związku z tym najlepszy chciałby mieć najlepszego. Słyszałam, że jesteś the best, więc powinniśmy wspólnie pracować. To czekam na telefon. Pa. Mówiła Doda-Elektroda".

Oddzwonił do mnie już po trzech godzinach.

A kto wpadł na pomysł szokujących klipów do ostatniej płyty? Pomysłowość nie zna tutaj granic...

Ja wpadłam na pomysł "Dżagi" (śmiech). Jestem z tego teledysku bardzo dumna. Uważam, że to jeden z najpiękniejszych klipów w polskim show-biznesie. Taka kwintesencja naszej miłości z Radkiem. Nie za bardzo podobają mi się fabuły typu "bieganie po ulicy w deszczu", dlatego chciałam wymyślić coś innego.

A pomysł na "Kolejny raz" jest wyjątkowo mojego dobrego kolegi Kuby, który jest reżyserem. Mamy podobne klimaty i dlatego razem zapędziliśmy się w klipie do grobu. Do tej pory mam nad łóżkiem tę nagrobną tabliczkę z moim imieniem (śmiech).

Natomiast "Nie zawiedź mnie" to dla odmiany bardzo romantyczny teledysk. Bardzo wzruszający i łapiący za serce. Kręciliśmy go w Paryżu. Wychodzę z założenia, że wszystkie piosenki, które śpiewam, są tak naprawdę moje i chciałabym, żeby teledyski też były wyciągnięte z mojej inwencji twórczej. Niestety, mało jest profesjonalistów, którzy mogliby wymyślić coś fajnego albo pokierować wizerunkiem artysty. W związku z tym, jeśli sam sobie czegoś nie znajdziesz, to nie masz.

Masz też kontrolę nad śpiewanymi przez siebie tekstami. Na "Bimbo" niemal wszystkie są twojego autorstwa. Co się stało, że piszesz coraz więcej?

Człowiek całe życie odkrywa w sobie jakieś nowe talenty (śmiech). Ja nigdy nie byłam przekonana do pisania. Uważam, że każdy powinien robić to, co potrafi najlepiej. Nigdy wcześniej nie pisałam tekstów i jakoś się do tego nie nadaję. Ale bardzo powoli doszłam do tego, że trzecia płyta będzie już całkowicie moja, bo lepiej śpiewa się swoje piosenki niż czyjeś.

Tym bardziej, że ludzie, którzy są moimi fanami, wolą słuchać co mam do powiedzenia, a nie jakiś mistrz pióra, jak Andrzej Mogielnicki. On napisał wiele zaj****tych tekstów, które przetrwały tyle lat. Na naszą pierwszą płytę też pisał, ale jakoś nie za bardzo to się sprzedało.

Jak postrzegasz konkurencję w osiąganiu pozycji najpopularniejszego zespołu w kraju? Czy w ogóle interesuje cię ściganie się?

Nie, nie. Dla mnie muzyka to jest całe serce. Ja bardzo kocham śpiewać. To jest moje powołanie. To jest moje przeznaczenie. To jest moja droga, którą dążę w życiu. Dlatego nie mam zamiaru z nikim ścigać się, robić jakiegoś wyścigu szczurów, denerwować się, stresować.

Po prostu spełniam swoje marzenia i powinnam czerpać z tego radość, a nie stresy, dlatego nie widzę żadnej konkurencji, nie oglądam się za nią. Uważam, że dla każdego starczy miejsca.

I to nie tylko w muzyce. Właśnie szykujesz dla fanów pewne niespodzianki pozamuzyczne. Przede wszystkim opublikujesz dla nich swoje pamiętniki. Czy nie wystarczał ci blog na twojej stronie internetowej?

Przestałam go już prowadzić. Z resztą pamiętniki blogowe w ogóle nie odzwierciedlały tego, co było naprawdę. Bardziej były pisane - ot, hop siup. Gdy akurat byłam w jakiejś kafejce internetowej, to napisałam, co dzieje się w danym momencie. A te, które teraz publikuję, to jest ewidentnie wszystko, co mi się działo na sercu.

To nie jest jakieś "pier**lenie o Chopinie", tylko cała historia. Kiedy czytałam to sobie jakiś czas temu, to miałam taką polewkę. Tak bardzo w człowieku zmienia się sposób myślenia i patrzenie na różne rzeczy, że masakra. Są też pewne historie miłosne, więc pewnie zostanę Bridget Jones 2 (śmiech).

Czy ktoś powinien obawiać się tych pamiętników?

Tak. Powinni się bać wszyscy. To są pamiętniki z siedmiu lat. Nie publikuję tych wcześniejszych, tylko te od trzynastego roku życia, czyli kiedy skończyła się moja pierwsza miłość w życiu i zaczął się cały ten bajzel z Warszawą, aż do tej pory. W związku z tym obawiać się mogą wszyscy (śmiech).

Prowadzisz obecnie rozmowy z MTV. Co to za projekt?

Jest opcja prowadzenia rockowej listy przebojów. Są spekulacje na ten temat i dużo z nimi rozmawiamy, aczkolwiek do końca jeszcze nic nie wiadomo. Jest też taki pomysł, żeby zrobić coś w stylu show Carmen Electry, która zamknęła się w domu pod okiem kamer MTV wraz ze swoim facetem i przygotowywała się do ślubu. Chcielibyśmy zrobić coś takiego z Radkiem i może będzie taki program.

Niestety, ludzie pracujący w tej branży cały czas idą na zwłokę i nie wiedzą, że gubią ciekawy temat i przepuszczają przez palce duże pieniądze, które mogliby zarobić na tym. Nie wierzę, ze ktoś nie chciałby czasem tego oglądnąć, bo są jaja jak berety, a Radziu jest równie ciekawą postacią jak ja.

Niedawno wystąpiłaś podczas programu "Bar" i zostałaś tam zapowiedziana jako ikona reality-show. Wyglądało to tak, jakbyś wybiła się dopiero dzięki takiemu programowi. A przecież już dużo wcześniej miałaś przebój.

To było bardzo żenujące. Ten pan z radia, który to zapowiadał, w ogóle się do tego nie nadaje, jeśli uważa, że jestem jakąś ikoną reality-show. Ten facet był źle poinformowany. Możliwe też, że kazali mu tak powiedzieć. Rzeczywiście, płytę nagrałam parę miesięcy wcześniej, a dokładnie siedem. Aczkolwiek ci, co śledzą moją karierę wiedzą, że tak jak mówisz, klip już leciał pół roku wcześniej, koncert premierowy mieliśmy na początku września, a do "Baru" weszłam pod koniec listopada. Tak więc absolutnie nie chcę, żeby kojarzono mnie z reality-show i nie chcę, żeby mnie porównywano do uczestników takich programów, których "kariera" ogranicza się najwyżej do reklamowania badziewia w telewizyjnym sklepie.

Po tym samym występie nagle zniknęła twoja strona internetowa. Co się stało?

Ten sam dziennikarz podał adres mojej strony internetowej i w ciągu dwóch godzin weszło na nią jakieś 25 tysięcy ludzi i serwer pier**lnął. Generalnie podali ją do aukcji i strony nie ma. Muszę teraz wykupić moją domenę.

Czy to prawda, że z niesmakiem wspominasz także program, w którym niedawno rozwiązywałaś test na inteligencję?

Tak. Ten telewizyjny test TVN-u to była jedna wielka atrapa prawdziwego testu. Powiedział mi to również profesor z Mensy, który tam był. To była bardziej zabawa, co wszystkim podkreślał na przerwach reklamowych pan reżyser, prosząc o nie denerwowanie się zacinającymi się przyciskami i gasnącymi ekranami (śmiech). A przecież każdy chciał wypaść jak najlepiej.

To i tak było bez sensu, bo kiedyś robiłam sobie test IQ i wiem, że na jedno pytanie przypada około pół minuty na odpowiedź. A tam było pięć sekund, bo ważniejszy był czas antenowy. Na dodatek nie podali nam wyników i zaczęły się plotki i domysły. A poza tym jak ktoś bardzo chce znać mój wynik, to może wejść na stronę Mensy i na dniach pojawi się tam informacja o moim członkostwie. W związku z tym nie trudno się będzie domyśleć, że znajduję się w górnych 2% ludzi o najwyższym ilorazie inteligencji. Telewizyjny test zupełnie nie jest podobny do testów profesjonalnych, które rozwiązałam.

Abstrahując, bardzo zawiodłam się na Joannie Kurowskiej, która jest strasznie zakompleksiona, jeśli chodzi o młodsze osoby. Wychodzę z założenia, że artyści powinni trzymać się razem i nie napadać na siebie. Tym bardziej, że jej czas przeminął i ma prawo zdenerwować się, jeśli wchodzi ktoś młodszy i ładniejszy. Ale nie do tego stopnia, żeby mówić, że ja jestem jakaś "różowa landrynka" i żeby puszczać plotkę, że na teście podpowiadał mi profesor z Mensy.

Laska miała z tym masakryczne problemy i bardzo mnie zdenerwowała, bo zawsze oglądałam ją w telewizji i zawsze wydawała mi się być osobą zabawną, wesołą, taką równą babką. Ale wyszło na to, że jest rozhisteryzowaną, nie mogącą pogodzić się z upływającym czasem osobą, wredną i zawistną. Szkoda.

Zespół Virgin działa teraz na zwiększonych obrotach. Czy nie zaniedbujesz przez to swoich bliskich?

Bliskich staram się nie zaniedbywać. Przyjeżdżam w każdym wolnym momencie. Jeżeli w ciągu tygodnia nie ma mnie dwa lub trzy dni, bo mam mnóstwo wywiadów lub koncerty, to i tak zostają mi cztery lub pięć dni, żeby przyjechać do domu i siedzieć sobie z Radkiem, więc jakoś nie mijamy się. Poza tym w grudniu zmykamy z Radkiem z kraju na dwa tygodnie, żeby wypoczywać sobie w Meksyku i mieć wszystko w d*pie (śmiech).

A potem od razu na scenę?

Oczywiście. Ciągle promujemy "Bimbo". Będziemy grać mnóstwo koncertów, na które wszystkich zapraszam.

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: małżeństwa | słuchać | piosenki | show | śmiech | virgin
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy