Reklama

"Muzyczni terroryści"

To nie jest twoja pierwsza wizyta w naszym kraju. Jak wspominasz poprzednie pobyty w Polsce?

Za każdym razem, kiedy tu jestem jest fantastycznie. Macie tutaj fantastyczną publiczność. Cieszę się, ze mogę zagrać tu znów podczas trasy promującej „Primitive”. Jestem pewien, że tak jak poprzednio będziemy się doskonale razem bawić.

Czy kiedy nagrywałeś nową płytę Soulfly było ci już łatwiej, pozbyłeś się tego ciężaru oczekiwań fanów Sepultury?

Tak. Zdecydowanie ta płyta powstawała w lżejszej i przyjemniejszej atmosferze. Można to wyczuć już przy pierwszym przesłuchaniu. Jest na nim bardzo dużo pozytywnej energii. To dla mnie bardzo ważne. Mogłem pójść krok naprzód z moją muzyką. Nie chcę być więźniem swojej przeszłości i swojej muzyki. Chcę robić ciągle nowe rzeczy. Pewne rzeczy zostają ciągle te same, ale niektóre elementy mojej muzyki ciągle się rozwijają i z tego jestem najbardziej zadowolony.

Reklama

Na płytach Soulfly pojawia się wielu gości. Czy to celowy zabieg?

Bierze się to z tego, że słucham bardzo różnej muzyki, szczególnie dużo hip-hopu i hardcore’u. Wykonawcy tych gatunków zawsze maja na swych płytach ogromne ilości artystów, którzy gościnnie na nich śpiewają lub grają. Zapytałem więc sam siebie, dlaczego nie zrobić tego samego w przypadku Soulfly. Miałem wątpliwości jak później rozwiązać ten problem w przypadku koncertów. Stwierdziłem jednak, że płyta jest płytą i dlatego rozpocząłem zapraszanie moich przyjaciół. Mam zamiar robić to dalej przy następnych płytach. Chodzi mi o to, aby współpracować z ludźmi z różnych kręgów muzycznych i kulturowych, bo to czyni muzykę bardziej fascynującą.

Na tym albumie zaśpiewał m.in. Tom Araya. Jak do tego doszło? On nie zgadza się na granie z innymi artystami.

Pomysł takiej współpracy podsunął mi jeden z fanów. Napisał mi w liście, że powinienem współpracować z Tomem. Pomyślałem nad tym i stwierdziłem, ze to doskonały pomysł. Zadzwoniłem do niego i zapytałem czy zgodziłby się zaśpiewać na nowej płycie Soulfly. Byłem bardzo zdziwiony, bo od razu na to przystał. Miałem już wtedy gotową piosenkę „Terrorist”. Przypadła mu do gustu i nagranie poszło nam bardzo szybko. Zanim weszliśmy do studia, cały tydzień słuchałem w domu „Reign In Blood”. Od zawsze byłem fanem Slayera i próbowałem się wczuć w atmosferę. Współpracę z nim można określić jednym słowem – adrenalina! Max i Tom – dwóch rewolucjonistów, dwóch muzycznych terrorystów.

Zaprosiłeś na „Primitve” także Seana Lennona. Przyznasz, ze to dość niespodziewane i nietypowe posunięcie?

Sean jest całkiem inny niż go przedstawiają w mediach. Znał dość dobrze moją twórczość i wiedział, o co w tym wszystkim chodzi. Utwór nagrany z Seanem jest naprawdę wyjątkowy i dla mnie to chyba najpiękniejszy moment na tej płycie.

A myślałeś po cichu - „to jest syn TEGO Lennona”?

Przez wszystkie lata grania muzyki spotkałem wiele gwiazd i osobistości. Myślę, ze teraz nie robi to już na mnie żadnego wrażenia. Nie mówię, że nie myślałem o tym. Ale bardziej interesowało mnie to w kwestii muzycznej. Najpierw jest muzyka, a dopiero potem nazwisko. Nie ukrywam jednak, że fakt, iż śpiewa w tym utworze Sean czyni go jeszcze bardziej wyjątkowym.

Czy tytuł „Primitive” to jakieś twoje oświadczenie, czy nowy kierunek w muzyce, który chcesz wyznaczyć?

Za tym terminem kryje się wiele różnych znaczeń. W słowniku oznacza on to samo, co początek, wywodzący się z czegoś. W pierwszej wersji tytuł albumu brzmiał „Genesis”, ale nie był dla mnie wystarczająco oryginalny, dlatego zmieniłem go na „Primitive”. Ludzie starają się często interpretować ten tytuł bardziej niż ja. Doszukują się w nim głębszych znaczeń. Utwory na tej płycie są przedłużeniem albo tego, co zrobiłem z Sepulturą na „Roots”, albo tego, co robiłem z Nailbomb. Ta płyta to Max Cavalera i moje korzenie. Jestem dumny z tej płyt, ale czy to jakiś nowy kierunek, czy też filozofia... nie wiem. Nie myślałem o tym w tych kategoriach.

Połączenie metalu i muzyki etnicznej w pełni rozwinąłeś na „Roots”. Skąd w ogóle wziął się pomysł na taką formę?

Pierwsze spotkanie brazylijskiej muzyki etnicznej czy też plemiennej z metalem miało miejsce już na albumie „Chaos A.D.”. Później to w nas rosło. To było niesamowite uczucie. Postanowiliśmy rozwinąć tę formę, ale wytwórni się to nie spodobało. Powiedzieli mi, ze nie chcą żadnych płyt reggae. Odparłem, że może dla nich to jakieś reggae, ale dla mnie jest to cos wyjątkowego. Sam pomysł zrodził się po obejrzeniu pewnego filmu opowiadającego o plemionach żyjących w Brazylii. To nie tylko muzyka, ale także duch i klimat.

Duch i klimat? Uważasz się za osobę uduchowioną?

Jestem uduchowiony w tym sensie, że wierzę w wyższe siły istniejące na tym świecie. Zarówno ta płyta, jak i poprzednia były dedykowane Bogu. Nie jestem natomiast wyznawcą żadnej konkretnej religii. Sam wybieram to, w co wierzę. Nie ma w tym jednak żadnego relatywizmu.

Jeśli chodzi o uduchowienie w muzyce, to najbliżej chyba mi do Boba Marley’a. Zresztą można to chyba zauważyć choćby po okładce płyty. Ja nie mam zamiaru nikogo nauczać i mówić, w co mają wierzyć, to wybór każdego człowieka. Nie mam żadnych uprzedzeń i szanuję poglądy każdej osoby. Metal i reggae to specyficzne rodzaje muzyki. Na początku żadnej z nich nie traktowano poważnie. Dopiero po jakimś czasie zdobyły uznanie. Jest w nich wiele podobnych przesłań wyrażonych innymi środkami.

Z osobą Boba Marley’a łączy cię także nazwisko autora okładki tego albumu. Jak to się stało, że zatrudniłeś tego samego człowieka?

Zawsze podobały mi się okładki płyt Boba. Po jego śmierci ten człowiek nie zrobił już żadnej innej okładki. Postanowiłem go odszukać, zobaczyć czy w ogóle żyje i co robi. W końcu go odnalazłem i pojechałem do niego. Zgodził się wykonać okładkę i bardzo mi się ona podoba. Jest genialna.

Wiele osób twierdzi, że rock jest na wykończeniu, ze na rynku nie ma już miejsca dla ciężkiej muzyki. Zgadzasz się z tym poglądem?

W żadnym wypadku. Uważam, że rock ma się dobrze. W tej muzyce chodzi przecież o bunt. Nie można się buntować będąc na topie. To właśnie dzięki zalewowi popu granie rocka nabiera sensu. Zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie grał rocka, niezależnie od tego czy będzie na listach przebojów czy nie, bo nie o to chodzi. Soulfly zakładałem nie po to, aby mnie puszczano w radiu czy w MTV, ale po to, aby słuchali mnie ludzie. Okazało się, ze mój zespół stał się popularny, ale to było ode mnie niezależne. Ja zawsze grałem i będę grał dla fanów, a że dziennikarze pochlebnie się o mojej muzyce wyrażają to dobrze. Jednak na tym mi zupełnie nie zależy. Jeśli puszczają moje teledyski w MTV... no cóż, każdy czasami wdepnie w gówno.

Co dalej z Nailbomb?

Szykujemy kolejny album. Będzie na pewno cięższy od poprzednich. Będzie na nim więcej nienawiści. Sadzę, że 40 procent więcej agresji i nienawiści.

Czy w ten sposób chcesz wyrazić swoje odczucia, których nie możesz zawrzeć na płytach Soulfly?

Nie. Nailbomb to punk rock, prawdziwy punk rock. Może nie muzycznie, ale w warstwie tekstowej. To nie udawanie jak lalusie z Offspring lub Green Day. To nawiązanie do ducha punka z lat 70. Żadnej komercji. Świat jest w tak opłakanym stanie, że koniecznie potrzebuje nowej płyty Nailbomb.

Tym, co się dzieje na świecie doskonale zajmuje się Zack De la Rocha. Co sądzisz o jego odejściu z Rage Against The Machine?

Myślę, że Rage Against The Machine są skończeni. Nie ważne, kto będzie dalej z nimi śpiewał - są skończeni. Kontynuowanie tego nie ma sensu. On jest głosem tego zespołu, jego duchem. Bez niego Rage traci swą istotę i oryginalność. Tom jest dobrym gitarzystą, ale nawet, jeśli będą grać dalej to przynajmniej powinni zmienić nazwę. Wydaje mi się, że Zack odniesie większy sukces solo, niż Rage Against The Machine z nowym wokalistą. Będzie to samo, co w przypadku Bad Brains.

Zarówno i ty i Zack poruszacie problemy społeczne, czy czujesz się duchowo z nim spokrewniony?

Na moją twórczość duży wpływ miały zespoły punkowe, dlatego zawsze uważałem za ważne poruszanie gnębiących świat problemów. Sepultura była chyba pierwszym metalowym zespołem, który odważył się poruszyć takie tematy w swych utworach. „Beneath The Remains” na przykład była manifestem antywojennym. „Chaos A.D” to nasz sprzeciw wobec brudnej polityki. Tacy po prostu byliśmy. Mówiliśmy o tym, co czujemy. Nie potrafiliśmy udawać jakichś satanistycznych pierdół. Jednak nie uważam, abym robił coś podobnego do Zacka. Ja mam swój styl, on ma swój. Ja tak naprawdę nie zajmuję się polityką. Bardziej interesują mnie kwestie socjalne i duchowe. On śpiewa o FBI, brudnej polityce i korupcji. Podziwiam go, ale nie czuję z nim jakiejś bliskości.

Czy to prawda, że szukałeś muzyków do Soulfly przez ogłoszenia w gazetach?

Tak, ale tylko perkusistów. Potrzebowałem kogoś, kto będzie dobrze czuł muzykę etniczną mojego kraju, kto będzie potrafił wczuć się w tę plemienną atmosferę. Po miesiącach poszukiwań trafiliśmy w końcu na Joe Nuneza z Puerto Rico. Pozostali byli dobrzy, ale nie wystarczająco dobrzy. Było ich w sumie ponad 30.

Z zespołu odeszło już dwóch członków. Podobno dlatego, że nie byli całkowicie oddani Soulfly?

Bycie członkiem Soulfly to jak bycie w armii i to wcale nie jest łatwe. To zadanie dla twardych facetów. Ja oddaję temu zespołowi wszystko i oczekuję tego samego od innych. Niestety oni nie potrafili tego zrozumieć i nie byli gotowi na to wszystko. Postanowiliśmy się więc rozstać.

Metal i Brazylia do siebie raczej nie pasują, może to dlatego?

Może... Ja będąc młodym słuchałem punka i metalu. Mało znałem osób, które podzielały moje zainteresowania. Gdy zakładaliśmy Sepulturę, każdy na nas dziwnie patrzył. W całym kraju było chyba tylko kilkanaście metalowych zespołów. Czuliśmy się, więc bardzo wyjątkowi. Do dzisiaj zastanawiam się, dlaczego tylko my jako jedyni tak naprawdę odnieśliśmy sukces. Wiele osób nie wierzyło, że pochodzimy z Brazylii, bo na myśl by im nie przyszło, że w tym kraju można grać metal. A jednak to była prawda.

Zdecydowałeś się jednak opuścić Brazylię i przeniosłeś się do Stanów Zjednoczonych. Dlaczego?

Dlatego, że chcę dać swoim dzieciom to, czego sam nie miałem. Tutaj mają większe szanse na dobrą edukację i wygodniejsze życie. Jednak Brazylia zawsze będzie moją ojczyzną. W USA nie ma piłki nożnej. A tak przy okazji to jak tam wasza reprezentacja? W następnych mistrzostwach świata będzie finał Brazylia - Polska?

Utwór „In Memory Of...” jest bardzo osobisty. Czy łatwo jest ci go wykonywać na koncertach?

Oprócz tego, ze jest bardzo emocjonalny i osobisty jest on przede wszystkim wielokulturowy. Po raz pierwszy prawdziwy zespół hip-hopowy ze Stanów zagrał razem z metalowym z Brazylii. To było coś wyjątkowego. Nie jest go łatwo wykonywać na koncertach. Jak dotąd zdarzyło się to chyba tylko cztery razy.

Nie jest trudno zauważyć, ze starasz się żyć jak normalny człowiek, nie zachowujesz się jak wielka gwiazda. Co sądzisz o artystach, którzy kreują się na „bogów”?

Prędzej czy później ich ołtarze zostaną zniszczone. Nie można być wiecznie na topie. Każdy w końcu upadnie. Nawet, jeśli nie stoczysz się w zapomnienie jako artysta, to na pewno stoczysz się jako człowiek. Bóg nie akceptuje próżności i dumy. W końcu kiedyś cię za to ukarze. Dla mnie jest ważna muzyka. Nie spotykam się z gwiazdami. Dla mnie to idioci i staram się trzymać od nich z daleka. Nie pociąga mnie życie w sztucznym świecie. Ameryka jest bardzo specyficzna i potrzebuje tego typu zachowań.

Ale mimo wszystko czasami zdarza ci się chować przed fanami. Wiem, że czasami meldujesz się w hotelach pod innymi nazwiskami. Kiedyś nawet zameldowałeś się jako Muhhamad Ali.

Tak. To była zabawna historia. Bardzo szanuję Aliego. To wspaniały bokser. Jednak to był tylko żart. Kiedyś do moich drzwi zastukał dyrektor hotelu, bo chciał poznać Muhhamada Aliego. Odpowiedziałem mu, że to ja. A on na to „Ani nie jesteś czarny, ani wielki”. Przyznałem mu się, że to przykrywka.

Ludzie czasami nie dają mi spokoju, kiedy go potrzebuję. Zdarzało się, że budzili mnie o czwartej rano, albo wkradali się do pokoju, gdy byłem pod prysznicem. A ja przecież muszę kiedyś odpocząć.

Czy sądzisz, ze muzyka może nakłaniać do złych czynów. O tego typu rzeczy oskarżano na przykład ostatnio Marilyn Mansona?

Nie. Muzyka do niczego cię nie nakłoni. W tym przypadku były po prostu porąbane dzieci pochodzące z porąbanych rodzin. Rodzice nigdy się nimi nie zajmowali i muzyka nic do tego nie ma. To jest zwykłe pieprzenie.

Co jest dla ciebie najważniejszą rzeczą w muzyce?

Nie ma chyba jednej takiej rzeczy. Jednak to, co mnie najbardziej w muzyce pociąga, to energia, jaką ona ze sobą niesie. Nie ma nic przyjemniejszego, niż kiedy zaczynasz coś grac i czujesz jak muzyka cię oplata, przepełnia cię swoją energią. Szczególnie jest to odczuwalne na scenie podczas koncertów. Jeśli się tego nie czuje, to nie ma sensu w ogóle grać. To, co jest w tym wspaniałego, to fakt, iż może się przydarzyć wszędzie. W Polsce, w Stanach Zjednoczonych, gdziekolwiek tylko wyjdę na scenę. To jest chyba najbardziej ważna i niesamowita rzecz w muzyce.

Kiedy koncertujesz z Soulfly często towarzyszą wam mało znane zespoły. Dlaczego tak jest?

Bo sławne zespoły chcą za koncerty kupę kasy. Jeśli ktoś jest sławny, to nie musi jeździć na trasę z Soulfly. Wolę dać szansę młodym zespołom. To jest jedyny powód.

Co sądzisz o Internecie?

To bardzo fajna sprawa. Jednak przeszkadza mi w nim anonimowość. Zdarza mi się otrzymywać e-maile z tekstami typu „Max to dupek” itp. Wolę jednak, aby ktoś powiedział mi to w twarz. Przez Internet łatwo jest zgrywać bohatera. Ja wolę żyć światem rzeczywistym. Weź choćby takie mp3... Nikt ci nie da za darmo samochodu, sprzętu audio, to dlaczego masz mieć za darmo płyty? To złodziejstwo. Tu nie chodzi tylko o pieniądze. Ale artysta wkłada w swe dzieło duszę. Mp3 to złodziejstwo. Nie mam natomiast nic przeciwko bootlegom. To jaki jest Internet naprawdę zależy od tego, kto go używa.

Dziękuję za wywiad.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: muzyczne | metal | okładki | Brazylia | rock | nazwisko | terroryści | muzyka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy