Reklama

"Mój prywatny klub"

Angielski muzyk i wokalista Gordon Haskell, znany w latach 70. ze współpracy z grupą King Crimson, w grudniu 2001 roku zaskoczył cały muzyczny świat. Jego piosenka "How Wonderful You Are" stała się wielkim przebojem i doszła do drugiego miejsca listy najpopularniejszych singli w Wielkiej Brytanii. Gordon Haskell stał się również popularny w Polsce, co ugruntowały jego wizyty w naszym kraju. Na początku października 2004 roku ukazała się jego kolejna płyta, zatytułowana "The Lady Wants to Know". O nowym albumie, byciu gwiazdą i planowanym wydaniu książki, Gordon Haskell opowiedział Pawłowi Amarowiczowi.


"Mój prywatny klub"

Jak opisałbyś klimat swojej najnowszej płyty, "The Lady Wants to Know"? Czy jest podobna do poprzednich?

Przede wszystkim chciałbym podkreślić, że jestem częścią zespołu. Jesteśmy muzykami, a nie gwiazdami, i kochamy muzykę. Mam to szczęście, że współpracuję ze znakomitymi muzykami i udaje mi się to od 40 lat. Jestem z nimi szczęśliwy, więc powstaje z tego płyta, która odzwierciedla ten stan ducha. To mój prywatny klub, moje plemię. Bardzo łatwo jest to rozwalić, gdy twoje nazwisko staje się znane.

Reklama

Na płycie gra prawdziwa armia muzyków, w sumie kilkanaście osób. Jak sobie radziłeś z tyloma osobami?

Było perfekcyjnie. Mówimy tym samym językiem płynącym z serca i rozumieliśmy się doskonale. To niezwykle istotne, żeby myśleć tymi samymi kategoriami co osoby, z którymi współpracujesz. Harmonia w naszej pracy pojawiła się od samego początku, od momentu, gdy przyjechaliśmy do studia. Weszliśmy tam i zamknęliśmy drzwi do świata zewnętrznego. I to był fantastyczny czas, to było moje marzenie przez całe życie. Nie udało mi się tego osiągnąć z King Crimson, ale udało się z tym albumem.

A na przedostatnim "The Harry?s Bar"?

Tak, to był album składający się ze starych i nowych kompozycji.

Kto napisał teksty piosenek na "The Lady Wants to Know"?

Michael Franks, który jest świetnym tekściarzem. Trochę niedocenianym. Ta płyta to hołd dla niego. Jest częścią naszego zespołu, naszej małej unii muzyków.

Czy zamierzasz zagrać u nas w najbliższej przyszłości koncerty?

Poczekam i zobaczę, czy wciąż mnie tu lubią. Bardzo chciałbym zabrać cały swój zespół do Polski, do Warszawy czy Krakowa, ponieważ tak duża grupa brzmi fantastycznie na żywo. Ale odpowiedź brzmi - nic konkretnego nie planuję, a jeśli ktoś nas zaprosi, to zagramy.

A trasa europejska?

W październiku i listopadzie mamy trasę koncertową w Niemczech, z krótką przerwą na kilka koncertów w Anglii. Do grudnia będę wolny i mam nadzieję, że ktoś zadzwoni i powie: "Przyjedź do Polski.".

Twoja muzyka jest bardzo spokojna, delikatna. Czy taki też masz charakter?

Tak i myślę, że to bardzo wielka siła. Bardziej odpowiada mi Gandhi niż George W. Bush.

Zaskoczył cię olbrzymi sukces twojej piosenki "How Wonderfull You Are"? Dzięki temu udało ci się podbić listy przebojów.

Tak, to mnie bardzo mile zaskoczyło. Także dlatego, że to nagranie pochodziło z czystego zamiłowania do tworzenia muzyki, bez żadnych chęci na stworzenie superprzeboju. Nie nagrywałem go dla pieniędzy, ale dla ludzi, których widywałem codziennie grając w barach. Dla zwykłych-niezwykłych ludzi, których poznałem.

No właśnie, zanim stałeś się, tak to nazwijmy, gwiazdą, grywałeś w barach, pubach. Czy nie brakuje ci tego teraz?

W barach toczy się prawdziwe życie. Tam powstają najlepsze historie. Poczucie rzeczywistości. Szczerze mówiąc tęsknię za tym. Nie za biedą, ale za tym prawdziwym życiem i chyba będę chciał w jakimś stopniu do tego wrócić. Bycie tzw. gwiazdą wcale mnie nie bawi. W ogóle. To bardzo nużące.

Zawsze możesz do tego wrócić.

Zacząłem grać trochę więcej w mojej okolicy. Niedawno zagrałem taki koncert dla 400 osób w jednym z klubów, to jakieś pięć barów w jednym miejscu. To było fantastyczne, dla mnie ci ludzie byli po prostu przyjaciółmi, nie było między nami dystansu. Nigdy nie będę gwiazdą pop, takim rodzajem człowieka. Spójrz, co się z nimi dzieje. Robbie Williams zaczyna wariować, Bob Dylan nie jest już tym człowiekiem, co kiedyś. John Lennon nie żyje.

Ale dużą rolę w kreowaniu kogoś na gwiazdę odgrywają media i chyba z tobą także robią coś podobnego?

No cóż, jestem bardzo wdzięczny i mam na pewno mnóstwo szczęścia, że udało mi się zostać zauważonym. Ale wiesz, jak to jest. Czasami można poczuć się więźniem, a wywiady, szczególnie w Anglii, przypominają bardziej przesłuchania. A ja chcę być wolny i mówić to, co każdy by powiedział w barze.

Pracowałem z wieloma gwiazdami. Oni po prostu przestają być normalni, tracą poczucie rzeczywistości, nie są w stanie pogadać normalnie z człowiekiem na ulicy. A życie zwykłych ludzi to jest dopiero fascynujący temat.

Temat na książkę?

No właśnie! Dlatego spróbowałem sił jako pisarz. Właśnie kończę książkę i wydaje mi się, że moja osobowość świetnie pasuje do bycia pisarzem. Trudno napisać piosenkę z mocnym przesłaniem, ale to nie to samo co napisać książkę. Książka to wyzwanie intelektualne i traktowana jest przez ludzi jednak jak coś poważniejszego. Moja książka powinna się ukazać w przyszłym roku, a nawet jest w Polsce ktoś, kto chce ją przetłumaczyć.

Czy możesz zdradzić tytuł?

"To nic osobistego". Wyjaśnię to. Gdy szefowie wielkich korporacji zwalniają ludzi, mówią: "Słuchaj, to nic osobistego, po prostu musimy się rozstać". Ale to właśnie jest jak najbardziej osobiste! Życie takiego człowieka się kończy. Traci pracę. "To nic osobistego" to takie cyniczne sformułowanie, gdy ludzie chcą powiedzieć, że cię pier***ą.

Staram się z tego śmiać, bo dla mnie tacy poważni ludzie, jak politycy, czy szefowie korporacji, są po prostu śmieszni, nie są inteligentni.

No tak, możesz sobie na to teraz pozwolić, bo masz odpowiednią pozycję.

Tak, wiem. To właśnie ta pogmatwana część. Jak tylko zaczynasz mówić co myślisz, zwalniają cię i toniesz z tym, w co wierzysz. Przerabiałem to już nie raz, ale wciąż nie potrafię po prostu się zamknąć.

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: prywatnie | The Lady | klub
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama