Reklama

"Malarz pokojowy"

Ambient jest dosyć specyficznym gatunkiem muzycznym. Wiele osób, szczególnie wychowanych na rocku, narzeka, że jest on wtórny i nudny. W takim razie powiedz, jakie powinno być nastawienie słuchacza, kiedy włącza płytę z muzyką ambient, żeby mógł ją zrozumieć?

Ja raczej nie staram się nikogo namawiać do słuchania ambientu, szczególnie fanów rocka. Jeśli uważają, że jest to nudna muzyka, to i dobrze, bo nie usłyszą tam solówek i refrenów. Natomiast myślę, że niewiele potrzeba do zainteresowania się ambientem. To często po prostu kwestia charakteru, trzeba tylko potrafić i chcieć się wyciszyć, a później zanurzyć się w świecie dźwięków.

Reklama

Taka czasem nawet agresywna reakcja na muzykę ambient w środowisku rockowym może trochę dziwić. Krytycy przecież często wskazują na to, że takie zespoły jak Pink Floyd czy Tangerine Dream były prekursorami gatunku. Nawet Brian Eno grał w rockowym Roxy Music. Wśród takich wykonawców jak Jean-Michel Jarre, Vangelis, Kraftwerk także upatrywano ojców ambientu. Jestem ciekaw, na ile dorobek muzyczny wspomnianych artystów ukształtował ciebie?

Dla mnie większość zespołów i artystów, których wymieniłeś, jest strasznie kiczowata. Nie określiłbym muzyki Kraftwerk, Jean-Michel Jarre'a czy Vangelisa jako muzyki ambient, ale jako elektroniczny pop. Z tego grona wyróżniłbym na plus tylko Kraftwerk, ale zupełnie z innych powodów. Poza tym na wiele z tych zespołów już się nie załapałem, bo za późno się urodziłem. W latach 80. słuchałem raczej OMD, Depeche Mode, New Order czy Cabaret Voltaire. Później kupiłem sobie syntezator i sam zacząłem tworzyć podobną muzykę. Najbardziej czuję się częścią pokolenia acid house i techno. Później ta kultura rozwinęła się w Detroit techno czy drum'n'bass, a ja poszedłem w ambient.

Sięgając jednak trochę głębiej do prehistorii ambientu, często za prekursora gatunku uznaje się Erika Satie, który na początku XX wieku przygrywał na balach dla możnych gości i krzyczał, żeby go nie słuchali. Później oczywiście był Brian Eno ze swoją "Muzyką dla lotnisk". Czy tworzenie tła muzycznego było też ideą przyświecającą twojej twórczości?

Nie do końca. Jak wspomniałem, zaczynałem od muzyki tanecznej i szło mi całkiem dobrze. Dopiero kiedy pojawiła się presja ze strony wytwórni, żebym grał drum'n'bass czy inne modne gatunki, zdecydowałem się pójść w przeciwnym kierunku. Definicja muzyki ambient jako tła czy tapety dźwiękowej raczej nigdy mi nie odpowiadała. W końcu świat jest pełen "muzaka" i nie ma sensu robić czegoś tylko po to, żeby nikt nie zwracał na to uwagi. Moja muzyka w ogóle nie nadaje się jako tło, więc może nie robię ambientu? Jednak jeśli ambient jest tylko tapetą dźwiękową, to ja chcę, żeby moja muzyka była wspaniałym obrazem na ścianie, który przykuwa uwagę wszystkich gości.

Jeśli jesteśmy przy Eriku Satie i Eno, jak wiesz, ich działalność weszła już do kanonu muzyki współczesnej. W twoim dorobku pojawią się nawiązania do takich kompozytorów jak Claude Debussy ("Shenzhou") czy Arne Nordheim ("Nordheim Transformed"). Powiedz mi, jak bardzo kształtują twoje myślenie o muzyce właśnie takie terminy jak repetycja, minimalizm czy elektroakustyka?

Właściwie z muzyką współczesną mam niewiele wspólnego. Jeśli pytasz o album "Shenzou", to powstał on bardzo prosto. Potrzebowałem orkiestrowych sampli i znalazłem w sklepie album Debbusy'ego. Wziąłem fragment z pierwszej kompozycji i zapętliłem go, to samo zrobiłem z kolejną i jeszcze kolejną i album był gotowy po kilku tygodniach. Z Arne Nordheimem było podobnie. Dotarły do mnie jego nagrania, spodobały mi się i zrobiłem na ich podstawie swój album "Nordheim Transformed". Terminy, o które pytałeś, raczej mnie nie inspirują. Minimalizm Philipa Glassa czy nagrania elektroakustyczne z lat 60. są dla mnie zbyt nudne. Za to ostatnio odkryłem włoskiego kompozytora Salvatore Sciarrino...

Szkoda, że nie przepadasz za pierwszymi utworami elektroakustycznymi. Wiele z nich było nagraniami dźwięków naturalnego otoczenia, czyli właśnie ambientu. W swojej muzyce czasem wspierasz się techniką "field-recordings". W Nowym Jorku nagrania z hałaśliwego miasta określa się jako "illbient", ty wolałeś nazywać swoją muzyką "arctic sound". Jaki wpływ ma więc na twoją muzykę otoczenie naturalne?

Hasłem "arctic music" posługiwałem się w połowie lat 80. Pomysł zrodził się w czasie prac archeologicznych na zupełnym odludziu, gdzieś w północnej Norwegii. Wspomnienia tych kilku tygodni spędzonych na wykopaliskach do dziś mi towarzyszą, ale ich wpływ jest raczej podświadomy. Nie staram się opisywać swojego otoczenia jak na obrazie. Jeśli już, to jak na bardzo abstrakcyjnym obrazie. Dźwięków naturalnego otoczenia używam raczej rzadko, może jako wstęp, ale nie jako cały utwór. Obecnie, kiedy mówię o swojej muzyce, staram się unikać terminów "arktyczny", "polarny", "zimowy", "mroźny". Ale dziennikarze już się przyzwyczaili do opisywania w ten sposób moich utworów. Nie będę ukrywał, że takie hasła bardzo pomagają przy promocji albumów (śmiech)

Wspomniałeś o malowaniu abstrakcyjnych obrazów. Mam wrażenie, że twoja muzyka, na przykład na albumie "Substrata", różni się tym od dawnego pojęcia ambient, że utwory tworzą pełne opowieści, a nie są tylko przyjemnym dźwiękiem do zrelaksowania się. Sam zresztą mówisz, że lubisz tylko tę muzykę, która stymuluje twoją wyobraźnię. Na ile twoja twórczość świadomie nosi takie właściwości?

Generalnie, kiedy piszę muzykę w studio, staram się nie myśleć o niczym. Jednak w przypadku albumu "Substrata" jest kilka utworów, która są mniej abstrakcyjne. Na przykład w "Chukhung" starałem się opisać uczucie, które towarzyszy ci, gdy siedzisz samotnie na szczycie Chukhung Ri (5700 m) w Nepalu i spoglądasz na doliny. Podobne myśli towarzyszyły mi jeszcze przy kilku innych albumach. Kiedy brakuje mi inspiracji do pracy, pakuję manatki i jadę w góry, żeby wypocząć i ze świeżymi pomysłami wrócić do roboty.

Akurat w przypadku najnowszego albumu, "Autour de la Lune", nie miałeś problemu z inspiracją, ponieważ przygotowałeś muzykę w oparciu o słuchowisko powstałe na podstawie prozy Juliusza Verne. W swoim dorobku masz kilka podobnych projektów, nawet ścieżkę dźwiękową do oryginalnej wersji filmu "Insomnia". Na ile masz swobodę twórczą przy takich projektach?

Powiem ci, że najchętniej robiłbym właśnie takie rzeczy do filmu i do radia. Niestety nie mam zbyt wielu zamówień, ewentualnie producentów często gonią terminy, a ja nie lubię pracować w stresie. Bardzo się ucieszyłem, kiedy dostałem zaproszenie z Radio France Culture do obejrzenia filmu dokumentalnego o Juliuszu Verne. Zainspirował mnie on do przygotowania muzyki opartej na słuchowisku "Niezwykłe podróże".

Spytałem w Radio France, czy nie mają w swoim archiwum starych programów radiowych Juliusza Verne. Przysłali mi dwie płyty analogowe z "W 80 dni dookoła świata" i "Z Ziemi na Księżyc / Wokół Księżyca". Postanowiłem wysamplować fragmenty dialogów i przygotować z nich ścieżkę dźwiękową.

Niestety pomysł nie wypalił, bo głosy nie były zbyt interesujące. Za bardzo przypominały mi tanie filmy klasy "B". W związku z tym zupełnie niezależnie zrobiłem sobie instrumentalną ścieżkę zainspirowaną historią Juliusza Verne. Jak sam widzisz, miałem zupełną swobodę.

I już na zakończenie mam pytanie o najnowsza płytę. Choć niektórzy mogliby się z tym nie zgodzić, ale z albumu na album twoja muzyka wyraźnie ewoluuje. Jednak doszły mnie słuchy, że szykujesz jakąś dużą "popową" niespodziankę. Możesz uchylić rąbka tajemnicy?

Wolałbym na razie niczego nie zapeszać. Mam pewien ciekawy pomysł "popowy", ale nie sądzę, żebym zainteresował nim na przykład fanów rocka (śmiech). Na razie muszę skończyć album opowiadający o mojej wyprawie na Cho Oyu (8201m) w Tybecie. A co do kolejnego, to jak to zawsze mówię ? moja muzyka zmienia się tak jak pogoda tutaj. Więc może znów powieje chłodem, a może będzie ciepło i pogodnie?

Zine
Dowiedz się więcej na temat: Ambient | nagrania | radio | pokojowy | malarz | muzyka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy