Mac Kennedy, Poison Ruin: "Noszenie kostiumów jest dla mnie tanim chwytem" [WYWIAD]
Poison Ruin w swojej studyjnej twórczości mocno czerpią ze średniowieczno-fantastycznej estetyki i przenoszą słuchacza w świat "mroczny i zimny, ożywiony przez władzę, emocje i niezłomnego ducha tych, którzy mają tylko siebie nawzajem w walce o przetrwanie". Nie dajcie się jednak zwieść, na żywo nie uświadczycie szalonych przebrań czy biegania z mieczem, dostaniecie za to czystą punkową energią sięgającą do korzeni gatunku. 21 czerwca grupa odwiedzi warszawską Hydrozagadkę, a 22 klub Pod Minogą w Poznaniu!

Tymoteusz Hołysz, Interia Muzyka: Poison Ruïn założyłeś w 2020 roku jako swój solowy projekt. Co sprawiło, że postanowiłeś przeobrazić go w pełnowymiarowy zespół?
Mac Kennedy, Poison Ruïn: - Podobała mi się ta muzyka i miałem abstrakcyjną nadzieję, że może kiedyś zagram ją z zespołem, ale nie było to moim priorytetem. To nie tak, że nie jestem najlepszy w proszeniu ludzi o granie rzeczy, których nie pomagali tworzyć. Nie chciałem zawracać sobie głowy nakłanianiem ludzi do tego i nie wierzyłem, że naprawdę ich to obchodzi. Wystarczyło, że kilku przyjaciół wyraziło zainteresowanie, że chcą to zrobić, bez proszenia ich o to. Dużo zaufania do grania z nimi, dała mi świadomość, że to coś, czego chcą, że zależy im na tym, aby koncertować. Sprawiło to również, że poczułem, że warto to zrobić. Nasz basista, Will, był tak naprawdę za to odpowiedzialny. Powiedział: "Hej, naprawdę chciałbym zagrać te piosenki, chcielibyśmy pomóc ci coś złożyć". Odegrał kluczową rolę w składaniu zespołu w całość i motywowaniu mnie do tego.
Ale nadal pozostajesz jedynym kompozytorem w zespole. Myślałeś o zaproszeniu pozostałych do procesu, czy chcesz, aby kreatywnie był to tylko twój projekt?
- Czasem o tym myślę. Po pierwsze i najważniejsze, powiedziałbym, że bezwładność wynikająca z tego, że jesteśmy po prostu zajęci i przyzwyczajeni do tego, że działa to w ten sposób, sprawia, że dzieje się to tak, a nie inaczej. Po prostu dalej nagrywam i w pewnym sensie mamy już taki rytm. Wszyscy w zespole są świetnymi tekściarzami, muzykami i wykonawcami. Każdy z nich ma swoje osobiste przedsięwzięcia, więc to nie jest tak, że stoją za zamkniętymi drzwiami i krzyczą, żeby ich wpuścić.
Mają swoje rzeczy, nad którymi pracują. Inną kwestią jest to, że ciągle pojawia się więcej piosenek, które chcę nagrać, a częścią tego jest uhonorowanie początkowych narodzin zespołu, gdzie była to muzyka, którą chciałem tworzyć, a nie miałem dla niej ujścia. Wciąż jest dużo muzyki, którą piszę, która wydaje się najbardziej odpowiednia dla tego zespołu, tego stylu, tego rodzaju głosu. Gdyby to źródło miało wyschnąć, może w przyszłości zwróciłbym się do nich o pomoc, ale na ten moment tak nie jest i wcale nie musi tak być.
Muzyka po prostu się nawarstwia, a potem czuję, że muszę to wszystko nagrać i wyrzucić z siebie. Jest to bolesne i męczące, gdy kołata ci się w głowie zbyt dużo pomysłów. Dużo o tym myślałem i bardzo chciałbym zaprosić resztę do tworzenia, ale z powyższych powodów po prostu się to nie wydarzyło. To nie jest coś skreślonego, czemu się sprzeciwiam. Po prostu do tej pory nie działaliśmy w taki sposób.
Od premiery "Härvest" minęły już 2 lata. Album został bardzo dobrze przyjęty zarówno przez fanów, jak i krytyków. Jak myślisz, co sprawiło, że odniósł taki sukces?
- Taśmy z kompilacjami wydane przed albumem, wywołały trochę szumu wokół zespołu, byłem zaskoczony zainteresowaniem i myślę, że odpowiedź jest dość prosta, była to kwestia wydania płyty i zrobienia tego z wytwórnią, co stworzyło pewne oczekiwanie - "och, co to będzie?", "co oni zamierzają zrobić?". Chętnie wskazałbym jakiś techniczny powód, który sprawił, że zostało to tak odebrane, ale go nie znam. Myślę, że miało to wiele wspólnego z pozycjonowaniem, czasem i miejscem. Najtrudniejszą rzeczą jest wzbudzenie w ludziach ciekawości i nakłonienie ich do słuchania. Biorąc pod uwagę okoliczności, w jakich płyta została wydana, byli zainteresowani jej brzmieniem i chyba im się spodobało. Czuję, że robiłem to samo, co zwykle.
Powiedziałbyś, że było to po prostu trochę szczęścia?
- Ostatecznie, myślę, że z tej perspektywy można przypisać szczęście wszystkiemu, to zawsze jest czynnik, ale na pewno bardzo się starałem. To jest muzyka, nie da się jej zrobić dobrze tylko dlatego, że coś piszesz lub wyrażasz. Kiedy robisz coś systematycznie, uczysz się o tym, co działa, a co nie. Wielką rzeczą, która była bardzo pomocna w przyciągnięciu uwagi, było udostępnianie muzyki na YouTube i dzielenie się undergroundowymi kasetami DIY.
Kultura dzielenia się wciągnęła w to wielu ludzi, a jeśli chodzi o rzeczywiste istnienie zespołu, było to posiadanie przyjaciół, którzy byli tym zainteresowani oraz znajomych, którzy dużo koncertowali i byli bardzo zaangażowani w świat muzyki. Miałem szeroką sieć kontaktów. Z mojej perspektywy to było szczęście, bo poznajesz kogoś, a on jest zainteresowany tym, co robisz i przypadkiem jest połączony z ludźmi, którzy być może mają trochę większy dostęp do świata przemysłu muzycznego. Myślę, że w ten sposób jest to trochę szczęścia.
Porozmawiajmy o waszym najnowszym wydawnictwie, "Confrere". Jak postrzegasz tę potrzebę braterstwa, zwłaszcza w kontekście dzisiejszej rzeczywistości?
- Myślę, że składa się na to kilka rzeczy. Mamy dużo technologii i kultury, która subtelnie nakłania nas do konkurowania ze sobą i w pewnym sensie niechęci do siebie nawzajem. Spójrz w tym świetle na ludzi, którzy rzekomo są twoimi przyjaciółmi. Druga strona medalu jest taka, że termin ten odnosi się do ludzi, którzy należą do tej samej klasy, grupy społecznej lub charakteru pracy, którą wykonujesz. To przemawia do pewnego rodzaju braterstwa. Myślę, że wiele osób nie zdaje sobie sprawy, że powinni troszczyć się o siebie nawzajem, że tak naprawdę mają tę więź. To uczucie gdzieś tam jest, ale jesteśmy od niego odcięci i wystarczy to tylko prosty krok w bok, aby uzyskać do niego dostęp. Jest to coś, o czym muszę sobie przypominać. Łatwo jest zacząć postrzegać ludzi, którzy są twoimi przyjaciółmi, w inny sposób i dla mnie to jest właśnie to, o czym jest ta piosenka. Mówi również o przebywaniu z dala od ludzi ze względu na pracę.
To była rzecz, która bardzo dużo zmieniła w moim życiu. Ilość podróży i tego typu rzeczy związanych z muzyką. To bardzo fajne, uwielbiam to, ale całkowicie zachwiało to moją zdolnością do utrzymywania relacji z niektórymi ludźmi. Był to dla mnie sposób na przekazanie, że: "może nie jestem obecny przez cały czas, ale jeśli kiedykolwiek będziesz mnie potrzebować, jestem tutaj". Pisanie tego było bardzo osobistym doświadczeniem. Starałem się to napisać w ten sposób, bo myślę, że każdy z nas doświadcza tego z czasem. Różne relacje z ludźmi zdarzają się w różnych momentach życia. Tworzysz z nimi więź, a potem staje się ona jak lodowiec, oddalacie się od siebie, ale to tylko fizyczna istota, która być może musi być w innych miejscach. Jeśli tylko zaufasz temu połączeniu, które stworzyłeś, to tak naprawdę nie zniknie. Dla mnie ta piosenka jest wezwaniem do tego.
Wraz z wydaniem "Confrere" wprowadziłeś również poboczny projekt Shadow Knell, który eksploruje bardziej syntezatorową część twojej twórczości. Zamierzasz w przyszłości rozdzielić świat punka i dungeon synthu?
- Nie, koncertowo od samego początku byliśmy tylko zespołem punkowym. Skupiamy się głównie na rockowej stronie naszego grania, syntezatory i atmosfera to przede wszystkim nagrania. Kiedy gramy na żywo, używamy niektórych z tych intro, ale w secie na żywo funkcjonują one jako sposób na złapanie oddechu, poświęcenie sobie chwili. Staramy się, aby występ przebiegał w sposób ciągły i to pozwala nam robić techniczne rzeczy, takie jak strojenie, jednocześnie kontynuując show i przygotowując coś innego.
Kiedy znaleźliśmy zastosowanie dla tych dungeon synthowych przerywników, odsunęliśmy na bok wszelką ciekawość związaną z wykonywaniem tych części na żywo. Eksperymentowaliśmy z tym trochę na początku i moim zdaniem nie działało to zbyt dobrze. Może kiedyś do tego wrócimy. Jeśli chodzi o nagrania, to na pewno nie znikną, ponieważ są funkcjonalne. W większości przypadków przerywniki mają mały motyw, który jest w piosence. Może kumulować pewne harmonie, nadać określony nastrój lub jakość, której nie można po prostu uzyskać z zespołem. Używam ich dla kontekstu, aby nasycić następną piosenkę uczuciem. Nie chcę z tego rezygnować.
Z pewnością sprawiają, że Poison Ruïn brzmi bardzo wyjątkowo. Nie chodzi tylko o lofi dźwięk, ale właśnie ton materiałów, który nadają syntezatory.
Tak, myślę o nagraniach jak o artefaktach. Nie chcę, żeby to były po prostu piosenki. Chcę też, żeby doświadczenie słuchania tego było porywające, lub jak otwieranie czegoś, tworząc trochę doświadczenie rozłamu. W kwestii osiągania tego, syntezatory są kluczową częścią. Na EP-ce było ich mniej, ale nie miało to na celu odejścia od nich. Być może zrobiłem to podświadomie, bo wiedziałem, że wydajemy również płytę Shadow Knell. Być może tak ułożyłem materiał, że było ich mniej, ale nie mam zamiaru od tego odchodzić. Starałem się patrzeć tam, gdzie płyta czegoś potrzebowała. Tak, jakbyś zrobił krok w tył i powiedział: "Tu potrzeba trochę tego, tu trochę tego" lub że "trochę przesadziliśmy, potrzebujemy przerwy, żeby zmienić tempo".
Jakie masz długoterminowe cele dla Posion Ruïn i Shadow Knell?
- Jeśli chodzi o Poison Ruïn, pracujemy teraz nad kolejną płytą i w tym wczesnym, wyimaginowanym stanie mam pomysł na jeszcze jedną. Podoba mi się to, gdzie jesteśmy jako zespół. Uwielbiam wydawać płyty w takim tempie, jakie mamy. Wszyscy w zespole bardzo chcą grać na żywo, więc dużo koncertujemy. To może być męczące, ale pasuje mi tempo, w jakim pracujemy. Mamy dużo szczęścia do tego, co robimy. Możliwość grania tak dużo jak my i w miejscach, w których to robimy, jest niesamowita. Gdybyśmy byli w stanie to utrzymać, jestem ustawiony.
Jeśli chodzi o Shadow Knell, to chciałbym więcej koncertować. Praktyczny aspekt występowania z czymś takim, to coś innego, co chciałbym zgłębić. Ograniczenia w robieniu rzeczy z zespołem sprawiają, że trasa koncertowa wygląda w określony sposób. Z solowym projektem, który jest oparty na elektronice, otwiera to wiele możliwości. Na razie musi zejść to na dalszy plan, ponieważ jestem po prostu o wiele bardziej zajęty Poison Ruïn, ale z czasem chciałbym to rozwinąć i grać więcej. Robiłem to kilka razy, wciąż trochę to rozgryzam. Czuję się dobrze z kierunkiem, w którym idzie plan występów na żywo i chcę kontynuować nagrywanie dla tego projektu. Myślę, że będzie to musiało bardziej polegać na wykorzystywaniu nadarzających się okazji. Mam już napisaną muzykę, którą bardzo chciałbym teraz nagrać, ale po prostu nie ma na to czasu.
Jesteście teraz na europejskiej trasie, w ramach której zagracie dwa koncerty w Polsce. Czego fani mogą się spodziewać po waszych występach?
- Powiedziałbym, że jesteśmy dość mocno skoncentrowani na energii. Zwykle to ona wychodzi na pierwszy plan. Nie jest to rzadkością w przypadku koncertujących zespołów, ale kiedy planujemy występy, często wracam do klasycznych uwag, które słyszano po pierwszych koncertach Ramones. Byli nieustępliwi, latali z boku na bok, ta uderzająca mentalność, to coś, do czego próbujemy dążyć. Tym samym, chcemy utrzymać bardzo konkretne podejście. Dla mnie oznacza to, że nie będziemy pokazywać się w kostiumach.
Nie wyjdziemy na scenę ubrani w kolczugi. Zaskakująco, dla niektórych jest to rozczarowanie, ale dla mnie ten aspekt zespołu istnieje w artystycznej, wyobrażonej przestrzeni. Chciałbym wierzyć, że istnieje to gdzieś w eterze, ale nie próbujemy udawać, że wprowadzamy to w rzeczywistość. Noszenie kostiumów jest dla mnie tanim chwytem. To jest głupie i chociaż nie traktujemy tego, co robimy, zbyt poważnie, to jednak mam pewien szacunek dla tego aspektu zespołu.
Kiedy po raz pierwszy zobaczyłem filmiki z waszych występów na żywo, sam byłem zaskoczony, że nie macie strojów, ale z drugiej strony nie jesteście jak Ghost, jesteście zespołem punkowym i szybko dotarło do mnie, że założenie fantazyjnej średniowiecznej zbroi tylko osłabiłoby przekaz.
- Tak, są ludzie, u których sprawdza się pełne wystąpienie sceniczne z elementem teatralnym. Nie mówię, że od razu nie lubię, gdy ktoś inny tak robi, ale jest to trudne do zrealizowania, biorąc pod uwagę to, że jesteśmy zespołem punkowym. Wszyscy mamy poczucie, że już spacerem po cienkiej linie może być aspekt konceptualny zespołu, a my staramy się grać bez zbędnych ceregieli.
Średniowieczna zabawa może być dla niektórych ludzi fundamentalnie nonsensem. Przykładamy dużą uwagę w podejmowaniu takich decyzji, to nie jest tak, że "kogo to obchodzi", tylko "nie, to nie jest w porządku". Dla mnie to symbolika w sztuce, a mityczne idee są projekcją. Nakładają się one na naszą rzeczywistość. Nie muszę tego wprowadzać w życie. Kiedy gramy, staramy się być w tej kwestii szczerzy. To po prostu my, grający muzykę, która próbuje wywołać takie uczucia.