Reklama

"Kierujemy się instynktem"

Opowiedzcie najpierw o płycie DVD "Singles", zawierającej teledyski Travis.

Fran: Znalazło się na niej 18 naszych teledysków.

Neil: Po cztery z każdej płyty.

Fran: I całe mnóstwo prywatnych materiałów, które nakręciliśmy przez te wszystkie lata. To niesamowite, że uzbierało się tego aż tyle. Dobrze pamiętam jeszcze, jak kręciliśmy klip do "U16 Girls" - wtedy nigdy bym nie uwierzył, że nagramy ich aż 18! To naprawdę spora ilość, można by to złożyć w całkiem długi film pełnometrażowy.

Jak ogląda wam się teraz materiały z początków waszej kariery?

Reklama

Neil: To faktycznie dość dziwaczne uczucie, ale dzięki tamtym zdjęciom widzimy, jak bardzo dorośliśmy przez te lata. To przerażające, jak młodzi wtedy byliśmy... (śmiech). Udowodniliśmy w pewien sposób swoją pozycję, przy każdym kolejnym teledysku mieliśmy już coraz więcej do powiedzenia.

Kręcąc pierwsze klipy wspaniale się bawiliśmy, ale nie były to majstersztyki filmowego rzemiosła. Później było tylko lepiej.

Fran:Gdy okazało się, że wystarczy się tylko nade mną poznęcać, aby klip było dobry, wszystko poszło już gładko (śmiech).

Czy jest jakiś element wspólny dla wszystkich waszych 18 klipów?

Neil: No tak, za każdym ktoś znęca się nad Franem.

Fran: Wszystkie są dość proste, ale i zaskakujące. Tylko raz nagraliśmy klip koncertowy do kawałka "Happy", ale od razu stwierdziliśmy, że to nie był najlepszy pomysł. Klip wyszedł nudny, choć atmosfera tamtego koncertu była bardzo dobra.

Wolimy grać w naszych teledyskach, stąd moim ulubionym jest chyba "Re-Offender", w reżyserii Antona Corbijna, w którym udawaliśmy zupełnie innych niż w rzeczywistości. Nawet jeżeli niektóre stacje telewizyjne odmawiały jego emisji, bo... jak oni to określili? Aha, za bardzo przypominałem tam Joe'a Pesciego (śmiech)!

A skąd bierzecie pomysły na teledyski? Pochodzą one od was czy od reżyserów?

Neil: Zawsze wspólnie nad nimi dyskutujemy, wtedy początkowy pomysł ulega małym modyfikacjom. Czasami jest tak, że to, czy pomysł był naprawdę dobry, wychodzi dopiero w praktyce, kiedy jest już realizowany. Nawet jeżeli jest trochę szalony, to nie boimy się zaryzykować. Kierujemy się instynktem - to chyba cała tajemnica naszych klipów.

Fran: Bardzo uważnie dobieramy reżyserów, bo często już po sposobie pracy na planie wiadomo, że coś będzie fajne, przeciętne albo kiepskie.

Neil: Albo będzie przypominał reklamę proszku do prania...

Fran: Staramy się pracować z najlepszymi na rynku. Mamy też sporo szczęścia, że do tej pory trafiało nam się pracować właśnie z tymi ludźmi.

Czym różni się ich podejście do pracy?

Fran: To zawsze kwestia drobnych szczegółów, do których przykładają baczną uwagę. Jak choćby w ostatnim klipie, kiedy filmowaliśmy grupę ludzi stojących jakieś 100 metrów ode mnie. Twarze oświetlały im specjalne odblaski świetlne, które powodowały wrażenie ruchu, mimo że nikt się nie ruszał. To tylko przykład szczegół, na który normalnie nie zwraca się uwagi, a który bardzo wpływa na efekt końcowy pracy.

Takie drobne detale, które na dużym ekranie świadczą chociażby o tym, że Kubrick to właśnie Kubrick, a nie inny reżyser. To kwestia pasji, zaangażowania, które mieliśmy szczęście zaobserwować u wszystkich twórców naszych klipów.

Czy zawsze muszą mieć one jakąś atrakcyjną fabułę?

Fran: Nie, to wcale nie jest takie istotne. W Travis dopiero pięć lat temu weszliśmy na świadomą drogę robienia teledysków. Wcześniej były one dość przypadkowe. Fabuła nie powinna zbyt dosłownie odnosić się do słów piosenki, ale powinna mieć podobną dramaturgię i coś, za co się je zapamięta. Jak skok do wody z klifu w "Why Does It Always Rain On Me", jajo w "Coming Around", czy ataki na moją osobę w najnowszym klipie "Walking In The Sun".

Nie jest to coś szałowego, ale zapada w pamięć. Pamiętam, jak oglądając teledysk do "Yellow" grupy Coldplay, myślałem sobie, że jest to coś bardzo w naszym stylu: facet po prostu śpiewa idąc w stronę kamery, a jednocześnie jest w tym coś bardzo wyjątkowego. Wiele zespołów wykorzystywało nasze pomysły, ale nie mamy nic przeciw temu.

Czy uczestniczycie też w post-produkcji klipów? Na ile gotowy produkt dostajecie do ręki?

Neil: Różnie z tym bywa. Podczas wspomnianego klipu do "Why Does It Always Rain On Me", nagraliśmy tyle materiału, że potem bardzo długo zastanawialiśmy się z reżyserem Johnem Hardwickiem, które sceny powinny trafić na ostateczną wersję klipu.

Jednak to reżyser ma tu decydujące zdanie - w końcu on odpowiada za ostateczny wygląd swojej produkcji. Z setek pociętych materiałów musi stworzyć coś, co nie tylko da się oglądać, ale co jeszcze będzie się oglądało w miarę dobrze.

Fran: Zawsze można podziękować za współpracę i nie wykorzystać czegoś, co po prostu nam się nie podoba, ale do tej pory nigdy jeszcze z tego nie korzystaliśmy. Zwykle dobry reżyser i pomysłowa ekipa z dużą wyobraźnią potrafią stworzyć cuda. Nie ma sensu podpowiadać nikomu, że w danej scenie chce się zobaczyć to i to - trzeba dać im wolną rękę.

Fran, jesteś wokalistą w zespole i jak sam mówisz, w większości klipów padasz ofiarą swoich kolegów z zespołu. Myślisz, że naprawdę chcą cię załatwić?

Fran: Tak właśnie podejrzewam (śmiech). Ale podobną sytuację mają wszystkie chudzielce, zawsze wszyscy chcą im skopać tyłki.

I pewnie zawsze musisz stawić się na plan o 6 rano, podczas gdy reszta zespołu ciągle smacznie śpi...

Neil: Tak, ja zwykle zwlekam się z łóżka o 10 rano, potem jogging i do życia budzę się gdzieś dopiero w porze lunchu.

Fran: Ze mną nie jest tak źle, nie muszę uprawiać joggingu (śmiech).

Czy macie jakieś klipy, które są dla was niedoścignionymi wzorami?

Fran: Dla mnie jest to "Heart Shaped Box" Nirvany, wyreżyserowany przez naszego przyjaciela Antona. Tam każdy element scenografii dostał ręcznie pomalowany, zwraca uwagę ogromna ilość detali. I jest też trochę enigmatyczny.

Wróćmy do koncepcji zebrania wszystkich waszych singli na jedną płytę. W jakim momencie życia zespołu zdecydowaliście się na ten krok?

Fran: Mam już taki zwyczaj, że na początku nie mieszam się do układania utworów na płytę, zostawiam to komuś innemu - zespołowi, producentom. A potem, kiedy jest już jakaś kolejność, nanoszę mnóstwo swoich poprawek - i w efekcie wychodzi na moje. Jednak w przypadku tej płyty wszystko było jasne: nie układamy utworów w porządku chronologicznym, tylko takim, jaki nam odpowiada najbardziej. Kompilacja zaczyna się od "Sing".

A jak przebiega taki proces wyboru? Siedzicie w koło i decydujecie, czy kontaktujecie się ze sobą mailowo?

Fran: To jedna z takich rzeczy, którą faktycznie robi jedna osoba, a potem niektórzy dorzucają do tego swoje trzy grosze.

Neil: To tak jak z kręceniem klipów - jeżeli za dużo osób macza w tym palce, to efekt jest zazwyczaj przekombinowany. Mamy zaufanie do tego, co robi każdy z nas.

Fran: Zresztą nie znam składanek z największymi przebojami, w których miałbym jakieś zastrzeżenia co do kolejności utworów. Kupujesz płytę i jak ci się nie podoba, to słuchasz ich w losowej kolejności i tyle. Albo w iPodzie zestawiasz sobie po jednym kawałku z każdej płyty i jesteś zadowolony.

Ale czy wybranie samych singli na płytę nie było pewnym ograniczeniem? Wielu fanów chciałoby poznać też jakiś niepublikowany wcześniej materiał...

Neil: I znów wracamy do iPoda, w którym możesz zaprogramować sobie takie kawałki, jakie chcesz. Nasi fani są w tym dobrze zorientowani, więc pewnie i tak stworzą sobie z tego nowe kompilacje.

Co z okładką płyty? Skąd pomysł na taki właśnie projekt?

Fran: Po wydaniu pierwszej płyty "Good Feeling" zaczęliśmy współpracę z Blue Source, studiem graficznym odpowiedzialnym za wszystkie nasze późniejsze okładki. Razem z nimi szukamy odpowiednich fotografów, bo lubimy mieć na okładce jakieś fajne zdjęcia. Grafiką zajmują się już Blue Source, bo to już nie jest takie proste. Zdjęcia na okładki "The Man Who" i "The Invisible Band" robił Stefan Ruiz, pracujący również dla firmy Catterpilar.

Nasza rola polega na współtworzeniu pewnej koncepcji całości i albo to później wypali, albo nie. Zazwyczaj na szczęście wypala. Dlatego, że prawdziwi artyści nigdy nie zaliczają wpadek.

Czy tym razem przygotowaliście w poligrafii do płyty jakieś niespodzianki dla fanów?

Fran: Nie, zazwyczaj takie niespodzianki przygotowujemy na singlach, nie na regularnych płytach. Single są jakby kolejne odsłony tego, co można znaleźć na płycie, także od strony poligrafii. Przy singlach z płyty "The Man Who" był na przykład pomysł, żeby na raz wstawiać na okładkę jeden element a raz wiele elementów - pierwszy singel "Writing To Reach You" miał na zdjęciu jeden balon, a jego druga wersja zawierała już tych balonów kilkanaście.

Jednak przy całych płytach staramy się po prostu umieścić teksty piosenek i towarzyszące im ładne zdjęcia, czyli to, co najważniejsze.

Jaka jest wasza ulubiona składanka z największymi przebojami?

Fran: Chyba składanka Beatlesów. Zawsze, gdy ktoś pyta mnie o moją ulubioną płytę Beatles, odpowiadam - "The Best Of The Beatles" (śmiech). Oprócz tego chyba największe przeboje grupy Squeeze.

Czy wydanie takiej płyty to zamknięcie dla was pewnego etapu działalności Travis?

Fran: Oczywiście. Po tylu latach nadszedł czas na takie podsumowanie wszystkiego, co do tej pory robiliście. Nie wiemy jeszcze dokąd zmierzamy, ale już mamy przyszykowane plecaki do dalszej drogi.

Stuknęła wam też trzydziestka...

Fran: Tak, to jak narysowanie na piasku linii oddzielającej to, co już się zrobiło, z całym pustym, niezapisanym jeszcze obszarem.

Czyli to jeszcze nie koniec?

Fran: Nie, dzięki Bogu! Kiedy przyjechaliśmy do Londynu, obiecaliśmy sobie nagrać dwanaście albumów. Mamy za sobą dopiero cztery, właśnie w studiu pracujemy nad piątym, czyli nie pokonaliśmy jeszcze nawet połowy drogi, którą sobie zaplanowaliśmy.

Czy planujecie trasę promującą tę płytę?

Fran: Nie, to będzie tylko kilka koncertów w wybranych miejscach. Chcemy dać odpocząć swoim fanom. Nową płytę planujemy wydać w czerwcu 2005 roku, później może wydamy kompilację naszych najlepszych utworów ze stron B singli, bo w sumie nagraliśmy ich już chyba ze sto. Cały czas będzie więc o nas głośno, bo uważam, że nowa płyta studyjna co dwa lata to całkiem przyzwoite tempo.

Powiedzieliście, że pracujecie nad nowym albumem. Czy wiecie już wstępnie czego będzie się można po nim spodziewać?

Neil: Nie jest to jeszcze etap pracy z żadnym producentem - po prostu sami próbujemy wykorzystywać różne pomysły, których dotąd nie mieliśmy okazji zrealizować. Ale - jak już mówiłem - staramy się nie planować za wiele, bo wszystko się jeszcze może zmienić.

Fran: Dziesięć lat temu, jeszcze przed podpisaniem pierwszego kontraktu, pracowaliśmy z producentem Keitha Richardsa i Neila Younga, i bardzo wiele się od niego wtedy dowiedzieliśmy. Postawił na prostotę, powiedział, żebyśmy nie starali się na siłę komplikować rzeczy i wydaje mi się, że tę zasadę można odnieść do każdego etapu naszej twórczości. Przy nowej płycie pewnie znów pomagać będą nam Nigel Godrich i Mike Hedges, a także ktoś zupełnie nowy, o kim nie mogę jeszcze teraz mówić.

Wróćmy do pomysłu nagrania 12 płyt...

Fran: Kiedy za tych kilkanaście lat spojrzy się na wszystkie nasze płyty, będzie to jednocześnie spory fragment historii, którą odzwierciedla każda z nich. Może komuś nie chce się teraz słuchać piosenek o wojnie czy przemocy, ale za chwilę będą miały one wartość historyczną. Tak jak płyta "12 Memories", która była odzwierciedleniem mojej traumy sprzed dwóch lat, kiedy nie mogłem uwierzyć w to, co dzieje się wokół mnie.

Neil: Muzyka powinna odzwierciedlać czas, w jakim powstaje.

Fran: Mam nadzieję, że nadchodzące lata będą dla nas bardziej przyjazne, że ludzie staną się szczęśliwsi. I taka też będzie też mogła być nasza twórczość.

Dziękuję za rozmowę.

(Na podstawie materiałów promocyjnych Sony Music).

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: przeboje | pomysły | DVD | śmiech
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy